Reklama

Jabłoński trenerem w Niecieczy? No to fragmencik z książki „Szamo” na czasie…

redakcja

Autor:redakcja

23 października 2013, 18:41 • 3 min czytania 0 komentarzy

Mirosław Jabłoński wyszedł z szafy i niespodziewanie został trenerem Termaliki. Tam już chyba w ogóle nie mają koncepcji, jakiego konkretnie trenera szukają, czy „kumpla”, czy „zamordystę”, z jakim pomysłem na futbol. Ale to już nie nasze zmartwienie. Nominacja Jabłońskiego przypomniała nam, że całkiem sporo można przeczytać o tym szkoleniowcu w książce „Szamo”. Poniżej krótki fragment, jeden z wielu dotyczących „Jabłuszka”.
* * *

Jabłoński trenerem w Niecieczy? No to fragmencik z książki „Szamo” na czasie…

Mirek Jabłoński, bardzo poczciwy facet. Miał do mnie wielką słabość, zupełnie nielogiczną, ponieważ mnie pierwszego powinien wyrzucić z każdego zespołu, w którym razem pracowaliśmy. Gdybym mógł cofnąć czas, traktowałbym tego faceta całkiem inaczej. Niestety, młodość ma swoje prawa, a ja byłem szczególnie durny i jeśli tylko ktoś dał mi palec, przeobrażałem się w rekina i odgryzałem nie tylko całą rękę, lecz także pół tułowia. Chyba właściwym słowem, którym można by określić nasze relacje, jest… pomiatanie. Ale nie on pomiatał mną, co jeszcze byłoby zrozumiałe, tylko ja nim. Nie pomiatałem nim z braku szacunku, tylko raczej z braku jakichkolwiek hamulców. On, o dziwo, nie zgłaszał pretensji, wręcz miałem wrażenie, że mu się to podoba. Traktował mnie szczególnie, odkąd spotkaliśmy się na zgrupowaniu juniorskiej reprezentacji Polski.

„Jabłuszko” znosił wszystko. W Legii Piotrek Mosór schował mu okulary. Mirek wkroczył do szatni ślepy jak kret, mrużąc oczy, próbował złapać ostrość.

– Gdzie są moje okulary? – zapytał zmieszany.

Wszyscy się uśmiechali pod nosem, ale nikt nie miał odwagi odpowiedzieć, że w ogóle wie cokolwiek na temat zguby.

Reklama

Nasz trener powoli zaczął przemieszczać się po szatni. Nie wytrzymałem i krzyknąłem:
– Zimno!

– Co?

– Zimno!


Jabłoński zrobił jeszcze kilka kroków.

– Zimniej! Zimniej! Bardzo zimno!

Cofnął się.

– Cieplej!

Myślę, że każdy inny szkoleniowiec w trybie natychmiastowym wyrzuciłby mnie z zespołu. Tymczasem Jabłoński jak ostatnia niezdara błąkał się po szatni, a ja bawiłem się z nim w ciepło-zimno jak ze szkolnym kujonem, któremu na przerwach zabierało się kanapki. Czy ktoś sobie wyobraża Alexa Fergusona po omacku szukającego okularów, którego De Gea czy inny bramkarz instruuje „trochę w prawo, trochę w lewo”?

Reklama

Gdy teraz o tym myślę, to tym bardziej nie rozumiem, czemu mu dogryzałem. Lubiłem go, uważałem za całkiem dobrego trenera, zawsze był przygotowany do zajęć. Drużynę objął trochę przez przypadek, ponieważ Władysław Stachurski podczas naszego meczu w Luksemburgu dostał zawału serca. „Jabłuszko” wskoczył na fotel pierwszego i moim zdaniem nadawał się do tej funkcji jeszcze lepiej. Stachurski coś tam maznął na tablicy, nikt nie wiedział dokładnie co, jakieś hieroglify, z których niewiele wynikało. Jabłoński z kolei był perfekcjonistą, kaligrafował każdą literkę. Miał tylko jeden problem: brakowało mu naturalnej charyzmy. No, miał dwa problemy: w dodatku się jąkał.

Odprawa przed meczem z Vicenzą. My już naładowani, w szatni. Trener zwołał nas na środek, zrobiliśmy kółeczko, każdy położył dłoń na dłoni kolegi. I wtedy zakrzyknął Jabłoński:

– Na nich… ma-ma-ma-ma…
– Jaka mama? – zdziwiłem się.
– Ma-ma-ma-makaroniarzy!


Ł»eby zakupić książkę „Szamo”, kliknij w poniższy banner. Premiera w połowie listopada, nasza wysyłka kilka dni wcześniej.

Image and video hosting by TinyPic


Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...