Reklama

Mistrz Polski pośród łąk, polan i lasów – Szombierki wspinają się na szczyt

redakcja

Autor:redakcja

05 marca 2012, 09:10 • 13 min czytania 0 komentarzy

Początek lat osiemdziesiątych, czas rozkwitu polskiej piłki, dwa lata przed Mundialem w Hiszpanii, sześć lat po olbrzymim sukcesie Orłów Górskiego. Właśnie w takich okolicznościach Ogaza, Surlit, Sobol, Mierzwiak i spółka rozłożyli na łopatki utytułowanych i faworyzowanych rywali zdobywając Mistrzostwo Polski dla Szombierek Bytom. Trzy dekady później Zieloni znów mają powody do radości – z martwych powstaje ich własny klub, prowadzony przez kibiców, reaktywowany od najniższych lig w Polsce. I choć powrót na tron to melodia przyszłości – Szombry głęboko wierzą w taki scenariusz.
Szombierki na tronie

Mistrz Polski pośród łąk, polan i lasów – Szombierki wspinają się na szczyt

Bytom lat osiemdziesiątych, familoki, kopalnie, huty. Szara rzeczywistość przemysłowego miasta końcowej epoki PRL-u. Gdzieś pomiędzy kolejnymi zjazdami pod ziemię, a działalnością opozycyjną w którą zaangażowane były coraz większe masy robotników – piłka nożna. Jedno z wielu śląskich miast, w bezpośrednim sąsiedztwie Zabrza z Górnikiem, Chorzowa z Ruchem, czy – położonego nieco dalej – Sosnowca z Zagłębiem. Tymczasem to właśnie Bytom mógł pochwalić się dwoma silnymi klubami w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ani Warszawa, ani Kraków, ani Poznań – w całej Ekstraklasie duetem mogła się pochwalić jeszcze tylko Łódź.

Nie dość, że sam Bytom miał pod górkę by rozwijać się tuż obok potęg z Zabrza i Chorzowa, to dodatkowe trudności spotykały mały, osiedlowy klub z południa miasta. Szombierki wyrastały u boku Polonii Bytom, dwukrotnego Mistrza i czterokrotnego wicemistrza Polski, regularnie grającego o najwyższe laury w kraju. Zieloni także mieli powody do dumy, jak choćby zwycięstwa w Pucharze Intertoto z Werderem Brema, czy IFK Goteborg (8:0!), a także rekordowe 11:0 z FC Lugano, na froncie krajowym brakowało im jednak spektakularnych sukcesów. Były półfinały Pucharu Polski, było nawet wicemistrzostwo, brakowało jednak tego najważniejszego trofeum, Mistrzostwa Polski. Wszystko zaczęło się zmieniać jesienią 1979 roku.

Okazja była idealna – Górnik Zabrze był zaledwie beniaminkiem, Polonia Bytom walczyła o utrzymanie, a Ruch czy GKS Katowice nie mógł się równać ze świetnie funkcjonującym mechanizmem złożonym przez legendarnego Huberta Kostkę. Śląski charakter, zadziorność, waleczność, a przy tym zaskakująca łatwość w rozgrywaniu piłki – bytomianie grali bezsprzecznie najlepszy futbol w kraju bezlitośnie goląc kolejnych rywali. U siebie przegrali dwukrotnie – z ŁKS-em i ze Śląskiem. Przejechali się po Legii 5:0, z trzema bramkami odesłali zarówno Odrę Opole, czy Ruch Chorzów, jak i budujący swoją wielką legendę Widzew, ze Zbigniewem Bońkiem na czele. Szombierki zdobyły Mistrzostwo Polski, wprowadzając bytomskie osiedle na europejskie salony, a raczej wprowadzając owe salony pomiędzy familoki południowego Bytomia… Wpadł tu Trabzonspor i… odjechał z trzybramkowym bagażem. Osiedlową rewelację wyeliminowali dopiero Bułgarzy z CSKA Sofia. W tym samym czasie Polonia kopała się na zapleczu I ligi po hucznym spadku w mistrzowskim sezonie lokalnych rywali. – Z takim wsparciem finansowym, jakie wtedy miały Szombierki, to prezesem mógłby być gość od zamiatania miotłą. Na Śląsku mieliśmy najlepszą bazę treningową, super stadion, sama nazwa klubu rywalom uginała nogi. Dziś to brzmi, jak utopia, ale 30 lat temu rzeczywistość wyglądała całkowicie inaczej – wspominają kibice Szombrów.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Mistrzowski skład Szombrów

Dziesięć lat później kopalnia Szombierki stanęła przed stosem wymagań nowego systemu ekonomicznego. Zaledwie pięć lat później, bytomianie ulegli kompletnemu rozmontowaniu. A grali w takich „ciekawych” czasach…

Tonący brzytwy się chwyta, poharatane Szombierki

– Proces naszego upadku, jak większość podobnych, był procesem długotrwałym – mówią w wywiadzie dla czasopisma „To My Kibice” sympatycy Szombierek. – W naszym przypadku wszystko zaczęło się w połowie lat 90-tych ubiegłego wieku. Wtedy kopalnia Szombierki, główny motor finansowy klubu, została zlikwidowana – opowiadają.

Komunistyczne czary-mary potrafiły w niebywały sposób upiększać rzeczywistość, przynajmniej w matematycznych wyliczeniach i medialnych przekazach. Dlatego też bytomska kopalnia mogła sobie pozwolić na budowanie piłkarskiej potęgi, co oczywiście wymagało olbrzymich nakładów finansowych. Zmiana systemu oznaczała kres fundowania karnetów dla kibiców, kres wpisywania zawodników na listę płac kopalni, kres łożenia na klub tłustych sum pozwalających na ambitną walkę w czubie Ekstraklasy.

Reklama

Rozpędzona długoletnim stażem w Ekstraklasie ekipa zdołała przebidować w drugiej lidze do połowy lat dziewięćdziesiątych. Pewnie ligową szarzyznę dałoby się utrzymać jeszcze dłużej, gdyby nie dość kontrowersyjne posunięcie władz miasta Bytom. Na długie lata przed „rewolucyjnym” pomysłem Zbigniewa Bońka, by połączyć Łódzki KS z Widzewem, na Śląsku postanowiono przeprowadzić fuzję Polonii z Szombrami. – Dla Polonii była wtedy ostatnia deska ratunku, by nie ogłosić upadłości. Miasto naciskało tak długo, aż wcielono tę decyzję w życie – opowiadają kibice Szombierek, które na fuzji straciły praktycznie wszystko. W szemrany układ z lokalnym wrogiem wchodzili jako spadkowicz z drugiej ligi. Jasne, daleko za sobą pozostawiono lata świetności, ale też nikt nie myślał o trumnie i pogrzebie. Tymczasem dwuletnia kooperacja z Polonią pozostawiła Szombierki bez pieniędzy, zawodników oraz sił witalnych. – Szombierkom oddano w ramach „rozwodowych” dotychczasowe rezerwy Polonii/Szombierek grające w IV lidze w samym ogonie tabeli. Polonia zaś przejęła dotychczasową pierwszą drużynę. To był dla nas cios. W IV lidze gniliśmy osiem sezonów, zazwyczaj walcząc o utrzymanie – ubolewają w zielonej części Bytomia. Z Szombrów odszedł nawet Edek, co podkreśla skalę upadku…

I am the legend

Edek to zresztą temat na osobny elaborat. Postać, która może liczyć na browar w każdej spelunie południowego Bytomia – szczególnie teraz, gdy wydatnie przyczynił się do reaktywowania Szombierek. Kim jest kryjący się za tajemniczym pseudonimem Edek? Edward Ambrosiewicz, bezdyskusyjnie jeden z największych symboli Szombrów, jednocześnie idol kibiców i „chop”, który w Bytomiu zostawił kawał zdrowia, kawał życia.

– Jestem wyjątkowy. W szatni śpiewają o mnie „Forever young”. Ł»yczę każdemu, gdzie jest i cokolwiek robi, żeby ktoś go tak uhonorował. Nawet, jeśli będzie to tylko dziesięć osób – mówił w wywiadzie dla Weszło tuż po awansie do IV ligi. Bo Edek to generalnie spec od awansów, wyciągania z kłopotów i zadań specjalnych. W Szombrach grał od 1983 do 1998 z półtoraroczną przerwą na występy w Śląsku i roczną na Janinę Libiąż. Został w Bytomiu za czasów fuzji, grał tam z Mistrzami Polski 1980, jak i z ekipą, która spadała z II ligi w połowie lat dziewięćdziesiątych. Odszedł dopiero, gdy Szombierki stały się czwartoligowcem ledwo wiążącym koniec z końcem.

Pierwszy gol w ekstraklasie Tomasza Frankowskiego, w bramce oczywiście Edward Ambrosiewicz

Upadek, walka, reaktywacja – stały zestaw B-klasowca

– Zaczęliśmy od samego dołu, od B-klasy, swoimi własnymi, kibicowskimi siłami i z ogromnym długiem na karku – opowiadają kibice Szombierek magazynowi „To My Kibice”. – Ratowaliśmy nasz klub. Nie dostaliśmy żadnego niesprawiedliwego kredytu, jak inne zasłużone kluby, które zamiast zaczynać, tak jak my od zera, grały tylko dwie ligi niżej, niż dotychczas. Nikt nie odbierał nas jednak jako młokosów, bo w swoich szeregach mieliśmy osoby doświadczone, które dotychczas również działały w klubie – wspominają. Ich historia nie różni się szczególnie od innych polskich miast. Gdy zakręcono kurek z pieniędzmi, brakło funduszów nawet na IV ligę, czyli de facto piąty szczebel rozgrywkowy. Ostatniego sezonu nie dokończono, Szombry zniknęły na chwilę z piłkarskiej mapy Polski.

Jak zwykle w takich sytuacjach inicjatywę przejęli fanatycy. Stowarzyszenie Kibiców Szombierek powstałe kilka lat wcześniej rozpoczęło mozolny proces reaktywacji. Nie udało się uzyskać wsparcia ze strony PZPN-u, czy lokalnego Okręgowego Związku, przez co były Mistrz Polski musiał ruszać z samego dna polskich rozgrywek piłkarskich – z pozycji B-klasy. Została garstka kibiców, część osób zarządzających starymi Szombierkami, najważniejsze polskie trofeum w klubowej gablocie oraz ciepłe słowo od licznych sympatyków śląskiego futbolu. To wystarczyło, by zbudować znakomity skład, dystansujący rywali w najniższych ligach. Doping na meczach u siebie i na wyjazdach, siła etykiety „były mistrz”, duma, z którą słabsi piłkarze zakładali trykot z zieloną barwą – Szombierki wyróżniały się na tle B-klasowego bałaganu.

Inna sprawa, że każda najmniejsza wioska, każdy mikroskopijny klub ligi, na mecze z Szombrami mobilizował wszystkie swoje siły. Każdy chciał mieć możliwość dopisania do CV – „zwycięstwo z Mistrzem Polski”. To było jednak praktycznie niemożliwe, już od pierwszego meczu Zielonych z Iskrą Lasowice, aż po ostatnie mecze w czerwcu 2008.

Miodowe lata

Kontrasty – słowo klucz w wielu polskich miastach, zarówno w Łodzi, jak i w Katowicach, czy Bytomiu. Ceglane, czy nawet drewniane, składane naprędce domki i kamienice w bezpośrednim sąsiedztwie szklanych wieżowców. Zmęczeni górnicy obok biznesowych menedżerów, dawniej „działaczy”. Kontrasty od zawsze obecne były również na Szombrach – choćby wówczas, gdy decydowano na którym stadionie grać. Stary „Hasiok”, kosz na śmieci, obiekt, który dziś nie spełniłby żadnych wymogów licencyjnych, czy może nowy, monumentalny stadion?

– Jak graliśmy z drużyną z dużego stadionu, to zapraszaliśmy ją na nasz „hasiok” – mówi w filmie zrealizowanym przez Discovery były bramkarz bytomian Wiesław Surlit. – Gdy rywal miał mały stadion klubowy, graliśmy mecze na naszym nowym stadionie. Przez to przeciwnicy zawsze źle się u nas czuli – wspominał, nie bez sentymentów. Kontrasty zresztą pozostały…

Kilkanaście tysięcy osób na trybunach, na murawie takie gwiazdy jak Kusto, Janas, Okoński, Boniek, czy Smolarek. Wielu wspomina anegdotę, gdy właśnie Zbigniew Boniek zgubił na Szombrach sygnet, którego następnie szukał niemal cały Bytom, z rozrzewnieniem wspominany jest pogrom 5:0, jaki zaaplikowano w mistrzowskim sezonie Legii Warszawa, legendarne 5:4 w latach sześćdziesiątych, gdy stołeczny klub z Piechniczkiem na czele nie poradził sobie z kopciuszkiem z bytomskiego osiedla…

„W młynie” 35 osób, na stadionie kilkaset. Jedna flaga. Na murawie ludzie, którzy nigdy w życiu nie dotkną Ekstraklasy. Niezmienny pozostaje tylko fanatyczny, prowadzony przez cały mecz doping dla GKS Szombierek Bytom. Klubu, który spadł z samego szczytu na same dno. 27 lat po uniesieniu mistrzowskiego tytułu ekipa Zielonych mierzy się z Iskrą Laskowice na inaugurację rozgrywek bytomskiej B-klasy. Poziom sportowy niższy, emocje te same, no i po raz kolejny wspaniałe zwycięstwa. Szombry zdemolowały ligę, przegrały jeden mecz, wygrały pozostałe dwadzieścia pięć, strzeliły 118 goli, tracąc zaledwie 18… 6:2, 8:3, 7:1, 7:0, a nawet… 13:0! Szombierki grały mistrzowski futbol przypominając momentami legendarny skład wygrywający ligę w 1980. Tylko że klimat troszkę inny…

Image and video hosting by TinyPic

– Postanowiliśmy zaliczyć wyjazd do Rept. O tej miejscowości dotychczas wiedzieliśmy tylko tyle, że jest tam sanatorium. Po przybyciu na boisko (słowo stadion byłoby tu całkowitym nadużyciem) na myśl przyszło nam tylko jedno: „Gdzie nam przyszło grać?”. Nie ostatni raz jednak zadawaliśmy sobie to pytanie. Późniejsze mecze pokazały, że B-klasa to nie jest kraina mlekiem i miodem płynąca – pisali kibice Szombierek Bytom na swojej stronie internetowej. Przejazd po wsiach był kontynuowany rok później, w A-klasie. Liczenie samolotów na boisku w pobliżu Przyrzowic, wyjazdy… taksówkami i kolejne świetne występy piłkarzy – tym razem bilans wyniósł 26:1:3, choć na przykład drugą w tabeli Unię Świerklaniec Szombierki zlały 8:0. Dwa sezony po upadku bytomscy piłkarze wrócili do V ligi. Respawn w dwadzieścia cztery miesiące musiał budzić respekt.

Marsz, marsz, Szombierki!

W okręgówce Szombry znowu walczyły o awans, a o klubie zaczęło się robić głośno. Na tyle, że usłyszał o nim legendarny Edek, który znów stanął między słupkami na bytomskich boiskach. Remont trybuny, powrót Ambrosiewicza, coraz liczniejsze wyjazdy, niezłe frekwencje na meczach u siebie – Szombierki mówiły głośno – idziemy po IV ligę, a to dopiero początek drogi! Niestety w pierwszym sezonie w okręgówce bytomskie osiedle musiało zadowolić się czwartym miejscem. Sezon później ściągnięto więc kolejną legendę klubu – Marka Kubisza, mogącego się pochwalić niemal 200 występami w Ekstraklasie. Juniorów trenuje Zenon Lissek, wokół klubu zbierają się żywe pomniki tej marki. Szombry drugi raz biorą rozpęd przed awansem do IV ligi.

I był to chyba jeden z najpiękniejszych sezonów w historii tego klubu, ciekawszy, bardziej emocjonujący, niż długie lata w połowie stawki na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Walka o awans przypomniała wszystkim obserwatorom bytomskiego futbolu całą plejadę amerykańskich filmów – od Potężnych Kaczorów, przez Kosmiczny Mecz, aż po Pierwszą Ligę z Charliem Sheenem. Drużyna powstająca z martwych, w bramce ponad czterdziestoletni nestor wracający na stare śmieci po długich wojażach, a same mecze to kwintesencja, prawdziwa kondensacja wyobraźni wszystkich scenarzystów Hollywood.

Patent pierwszy? Wrzucić ich w jakieś klimatyczne miejsce. – Zajmujemy lewą część trybuneczki na miejscowym… no właśnie. Czym? Stadionie? Obiekcie? Boisku? To już lepiej. Boisko umiejscowione było wśród traw, pól i haszczy. Naokoło widoczne może 4 domki jednorodzinne, gdzieś w oddali, na horyzoncie. Poza tym śmieszna szatnia i tyle. Nawet nie było budynku klubowego. Totalny szok. Gramy z takimi rywalami, że to urąga godności Mistrza Polski. Jak piłkarze nie awansują, to nas tu wszystkich chyba rozpierdoli – czytamy w relacjach kibiców z Bytomia.

Patent drugi? Bramka w ostatnich sekundach… Strzelona przez bramkarza. Tak jak w meczu ze Spartą Zabrze. 93 minuta, wynik 0:1, gospodarzom gra nie kleiła się cały mecz, a w walce o awans liczy się przecież każdy punkt. Pod bramkę rywali biegnie 46-letni Edward Ambrosiewicz. – Edek to przecież bramkarz, a pobiegł pod bramkę rywali w trakcie rzutu wolnego. Szczerze z ręką na sercu powiem, że dawno nie widziałem takiego szczupaka w wykonaniu żadnego piłkarza. Edek złożył się jak najlepszy napastnik i piękną główką posłał piłkę do siatki. Na trybunach zapanowała euforia! – mówi jeden z fanatyków bytomskiego klubu. – Ze szczęścia nie wiedziałem, w którą biec stronę! Radość była szalona, teraz wiem, co czują piłkarze, kiedy strzelą ważnego gola. Mieć jedną szansę i w takim tłoku strzelić bramkę – byłem naprawdę szczęśliwy. Aż fikołka zrobiłem z tej radości – komentował sam Edek w rozmowie z Pawłem Czado, dziennikarzem i znanym kibicem Szombrów.

Wyścig o awans to walka łeb w łeb z Uranią Ruda Śląska oraz Gazobudową Zabrze. Wszystkie trzy zespoły miały szansę na wygranie ligi w ostatniej kolejce – Szombry musiały zwyciężyć w swoim meczu, Urania i Gazobudowa wygrać i dodatkowo liczyć na potknięcie rywali. Prawa kinowe, rozdział czwarty: w ostatniej kolejce „musem” jest skojarzyć ze sobą dwóch bezpośrednich konkurentów – Szombry musiały więc grać z Uranią. Wynajęta na fetowanie restauracja, ponad tysiąc kibiców na trybunach, odbiorniki radiowe nastawione na wieści z Zabrza.

Gazobudowa od razu zaczęła strzelać, co oznaczało, że remis będzie porażką zarówno dla Szombrów, jak i dla Uranii. 1:0, pięć minut, 1:1. 2:1, pięć minut i… rzut karny. Kwadrans przed końcem! Cytując Zimocha: „eleganckie kobiety w pięknych tutaj toaletach, eleganccy mężczyźni – białe koszule, wspaniałe krawaty, a jednak nie będzie radości. Tu już przygotowane za mną wielkie przyjęcie, miały być szampany!”. I okazało się, że jednak będą. W bramce bowiem stał niezawodny Edek Ambrosiewicz. – Nie ma szans, żeby ten karny wpadł. Wiedziałem, że to obronię – mówił w rozmowie z nami bramkarz Szombierek – Jesienią już z nimi graliśmy i też się nie dałem. A nawet, jakby strzelili, to i tak byśmy wygrali. Po prostu wbiegam na pole karne i strzelam… – przypomniał, nawiązując do gola zdobytego ze Spartą Zabrze. Potem wystarczyło już dowieźć zwycięstwo do końca.

Szombry poczuły się tak jak w 1987 roku, gdy awansowały ponownie do Ekstraklasy. – Naprawdę, powiem szczerze, że to są porównywalne sprawy. Wiadomo, że wtedy byli lepsi piłkarze i większe pieniądze. Szewczyk, Lissek, Cygan itd. Ale jeśli chodzi o emocje, to jest tak samo! Nie chodzi o to, czy się wchodzi do A klasy czy do ekstraklasy. Ważne, że jest sukces i motywacja do dalszej pracy. Jest święto, satysfakcja. Jak zobaczyłem tych kibiców, co śpiewają „Edek, Edek”… No coś niesamowitego – tłumaczył nam kilkanaście godzin po zwycięstwie. Ostateczna tabela – Szombierki i Gazobudowa po 58 punktów, jednak to właśnie Zieloni zdobywają upragniony awans.

Trzecia liga, trzecia liga, SZOMBIERKI!

I znowu rozpoczęła się walka o awans, choć w Szombierkach nikt głośno nie mówi o planach. – Awans na pewno. Ale nie za wszelką cenę. Nie w tym roku, to za rok, za dwa. Wcześniej czy później. Lepiej wolno, ale cały czas do przodu bez możliwości odwrotu – czytaj spadku z powodu przeliczenia się z awansem. W tym roku czeka nas Walne Zebranie członków TS. Będzie się działo, bo głośno mówi się, że dotychczasowy prezes chce opuścić ten statek – mówią w wywiadzie dla „To My Kibice” kibice Szombrów. IV liga to zresztą już nieco wyższy poziom, który niekoniecznie da się zjeść samą marką, dopingiem kibiców i determinacją. W rozpisce jest m.in. Górnik Wesoła, który dysponuje fenomenalnym zapleczem finansowym.

Do lidera Szombierki tracą siedem punktów i o awans będzie niesłychanie ciężko. Nikt jednak nie rozpacza – któż bowiem mógł przypuszczać kilka lat temu, że bytomski klub będzie w ogóle istniał. Teraz nie dość, że rokrocznie walczy o awanse, to zdobywa coraz szersze grono sympatyków, gdzieś między Górnikiem, Ruchem, Gieksą i innymi śląskimi, zasłużonymi klubami. – Trzeba wziąć pod uwagę, że nie jesteśmy żadnym FC innego śląskiego klubu, tym trudniej wygląda nasze życie. Nie martwi nas to – mamy swój honor, swoje ambicje, swoje ja. Nie pozwolimy nigdy działać pod czyjąś banderą. Dla nas liczą się tylko biało-zielone barwy – mówią nam kibice z bytomskiej dzielnicy. Zapowiadają również powrót do elity, którego życzy im każdy znający ich historię. Bo taka legenda zasługuje na szacunek i wsparcie.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...