Reklama

Teraz wreszcie gram lepiej niż Żyro…

redakcja

Autor:redakcja

22 maja 2014, 14:22 • 24 min czytania 0 komentarzy

– Ja poważnie liczyłem się z tym, że wiosna idzie na straty. Że został jeden mecz w tygodniu do grania, że kadra szeroka, a ja bez obozu, po kontuzji. Poznałem trenera Berga na wigilii i pomyślałem, że będzie mi bardzo ciężko. Na żadne granie się nie nastawiałem, najgorzej narobić sobie nadzieję. Po prostu: zacząłem od zera, z czystą kartą, zmieniłem swoje myślenie, nagle zaczęło mi iść i poszło, a przecież jak jeździłem na kadry, to szło mi prawie zawsze. Tam czułem się ważny, miałem swobodę i nie najgorzej to wyglądało, w związku z czym grałem dobrze lub bardzo dobrze. Ale istotne jest to, co dzieje się teraz, a teraz nawet gdy gram źle, wiem, że jednym zagraniem mogę przesądzić o losach meczu i jestem o tym przekonany – przyznaje Michał Żyro w ekskluzywnym wywiadzie dla Weszło.

Teraz wreszcie gram lepiej niż Żyro…

Michał, jesteś próżny?
Ale to musisz mi dokładnie wyjaśnić, jak rozumiesz słowo „próżny”.

Lubisz słuchać, jak się ciebie chwali. Ten kontekst mam na myśli.
Nie. Nie, bo dopiero teraz powoli zaczynam to odczuwać.

Grasz lepiej niż Żyro?
Uważam, że tak (śmiech). Może nie powinienem się śmiać, ale rozwaliła mnie ta nazwa. Tak śmiesznie to brzmi.

Chcąc nie chcąc, na długi czas stałeś się obiektem drwin, takiego internetowego hejtu. Wreszcie los się uśmiechnął.
I teraz wszyscy w kółko, w tym wy, dziennikarze, pytają mnie: Michał, jak sobie poradziłeś? Przetrwałem. Czasami było mi źle, byłem poirytowany tym, co ukazywało się na mój temat, ale były też chwile, kiedy się z tego po prostu, tak najzwyczajniej w świecie, śmiałem. Było, minęło – trzeba patrzeć do przodu.

Reklama

Nie wierzę, że to wszystko, co się na twój temat mówiło i pisało, nie odbijało się na tobie i twoim codziennym życiu.
Nie, jakoś szczególnie to nie.

Teraz masz do tego dystans, siedzisz uśmiechnięty. Ale jeszcze niedawno nie za bardzo było z czego się cieszyć.
Oczywiście, tyle że to się musiało kiedyś skończyć. Byłem przekonany, że to kwestia czasu. Krytykowano mnie za słabą grę, rozumiem to i tyle. W tej chwili mam lepsze mecze, regularnie gram dobrze – a to cieszy mnie najbardziej – więc nic dziwnego, że o moich występach też pisze się inaczej. Wierzyłem, że tak będzie i tak na razie jest.

Jak długo wierzyłeś?
Piotrek, nie ma znaczenia, jak długo. Długo. Brakowało mi powtarzalności, wiedziałem, że mogę grać bardzo dobrze, ale niestety robiłem to zbyt rzadko.

Brak powtarzalności udanych występów to akurat wspólna cecha was wszystkich. Was, czyli młodych, wchodzących do pierwszego zespołu Legii. Utarł się taki schemat, że początek fajny, a później długi, długi kryzys. Od Borysiuka i Rybusa począwszy, no – aż do ciebie.
Wiesz, kontuzje też były. Trochę się leczyliśmy, potem zaczynaliśmy od początku, grali ci, co wcześniej. I znowu zaraz jakaś kontuzja… Nie ma chyba czegoś takiego, takiej zasady, że najpierw wchodzimy i jest „wow”, po czym nie da się na nas patrzeć. A jeżeli tak jest, to ja nie potrafię znaleźć jakiegoś racjonalnego uzasadnienia.

Dobra, na moment zmieńmy temat. Przygotowałem kilka dat, to były wydarzenia, o których chciałbym z tobą pogadać.
Ja to zawsze kiepski byłem, jeśli chodzi o daty (śmiech).

24 maja, rok 2003. Za dwa dni, od momentu, gdy Piotrek Kucza zrobił zdjęcie, minie dokładnie 11 lat. Poznajesz tego pana?

Reklama

Pokaż no, co to ja za buty miałem? To mecz Młodych Wilków z Piasecznem, ja jeszcze w Piasecznie. Byłem dzieciakiem, ale już wtedy wiedziałem, że będę grał w piłkę. Później jest taki moment, w okolicach matury, że się człowiek zastanawia, co dalej. Czy studia, czy piłka? Jednak mając te 11 lat wiedziałem, do czego dążę. Zobacz, później gimnazjum i liceum razem z chłopakami z Legii, całe życie temu poświęciłem. Krok po kroku. Przecież gdybym odstawał w gimnazjum, musiałbym zająć się czymś innym.

Jedziemy dalej. 20 listopada, rok 2009.
Debiut. Trener Urban wziął mnie na derby z Polonią. Wszedłem w samej końcówce.

89. minuta, za Marcina Smolińskiego. Od razu podbiegłeś do chorągiewki, żeby wykonać rzut rożny.
W akademii i w Młodej Legii też się za to brałem, więc nie dorabiajmy do tego żadnej teorii. Podszedłem i dośrodkowałem.

Kiedy 17-latek debiutuje i od razu bierze się za stałe fragmenty, daje kibicowi do myślenia. Że kozak. Że pewny siebie, mimo młodego wieku.
Tak?

Na podobne określenia w ostatnim czasie nie mogłeś liczyć. O ile wielu mówiło, że masz talent czy te mityczne już „papiery na granie”, o tyle zawsze z adnotacją: ale nie ma głowy. Przestraszony, niepewny siebie, może nawet płochliwy.
Z moją głową wszystko okej, skoro przetrwałem trudny czas i powoli mogą powiedzieć, że gram równo.

Teraz grasz równo. A wcześniej? Od chwili debiutu, aż do teraz, minęło cztery i pół roku. Dużo?
Bardzo dużo.

Nie wierzę, że po debiucie z Polonią nie wyobrażałeś sobie swojej dalszej kariery. Nie wierzę też, że w wieku 22 lat w tamtej chwili nie widziałeś siebie w większym, zagranicznym klubie.
Ależ oczywiście, że tak. I tak by było, gdyby wszystko mi się ułożyło.

Długo ci się nie układało. Będę nudny, ale taka jest prawda. Przecież jeszcze we wrześniu zeszłego roku trener Urban zrzucił cię na jeden mecz do rezerw po tym…
Po tym, jak nie zagrałem w Lidze Europy, sam chciałem jechać i go o to poprosiłem. Byłem zdenerwowany do tego stopnia, że to wyszło ode mnie. Chciałem się pokazać…

No i się nie pokazałeś. Przegraliście w trzeciej lidze z Huraganem Wołomin 0:1, a ty wypadłeś fatalnie. W niczym nie byłeś lepszy od tych, którzy wtedy tam grali – mówię i o chłopakach z rezerw, i o tych z Wołomina. Urban później zrobił ci „suszarkę”.
Bo ja za bardzo chciałem. Tak bardzo, że… no, za bardzo. W tej lidze ciężko się gra, poważnie – zupełnie inaczej niż w Ekstraklasie.

Nie pomyślałeś, że coś jest „nie halo”?
Po meczu, wsiadając do autokaru, zastanawiałem się: o co chodzi, co jest nie tak? Byłem zły na siebie, ale – co ważne – nie myślałem w kategoriach: Michał, jesteś skończony. O nie. Chyba dwa mecze później grałem w jedynce.

Nigdy przez ten cały czas nie zwątpiłeś w siebie? W to, że być może dane ci było być jedynie królem Wejherowa, jak z ciebie szydzono?
Nigdy. Nigdy w życiu.

Do minionej zimy zgromadziłeś w Ekstraklasie 52 mecze, w których strzeliłeś trzy gole. Od początku grałeś z przodu, mówiłeś nawet, że chciałbyś występować w ataku.
O, poczekaj. Jak zimą dziennikarze pytali mnie, co chcę ugrać w tym sezonie, odpowiadałem im, że przede wszystkim wygrywać mecz za meczem i poprawić te tragiczne statystyki.

Ale to wytłumacz mi coś. To fajnie brzmi, że „poprawić te tragiczne statystyki”, tylko że co, wcześniej nie chciałeś tego robić? Bo nie rozumiem.
Inaczej myślałem o piłce nożnej.

To co się zmieniło? Z różnymi osobami rozmawiałem na twój temat i nikt dotąd nie powiedział mi tego, co chciałem usłyszeć.
A co chcesz usłyszeć?

Coś, co mnie przekona, dlaczego jesienią kiwałeś się z cieniem, a teraz przekładasz gościa i strzelasz w punkt.
(długa chwila ciszy)

Dawniej leciała do ciebie piłka, a ty nie zastanawiałeś się, co z nią zrobisz, tylko czy ją w ogóle przyjmiesz. Jedno nieudane zagranie i można cię było ściągać z boiska, bo po czymś takim już się nie podnosiłeś. Tak to wyglądało z boku.
Zrozumiałem, że dopóki nie zacznę podejmować odpowiednich decyzji, nie będę odgrywał w zespole takiej roli, jaką chciałbym odgrywać. Miałem świadomość, że stać mnie na wiele, naprawdę, ale boiskowe sytuacje w pewnym sensie sprawiały, że zagrywałem nie tak, jak powinienem. W końcu sam sobie wytłumaczyłem, że muszę mieć asysty i muszę mieć gole. I mam.

Widać tę zmianę w myśleniu. Dziewięć meczów, osiem asyst, cztery gole. Nawet gdy masz słabsze momenty, jak na przykład w pierwszej połowie ostatniego meczu w Zabrzu, tracisz piłkę w łatwy sposób i człowiek łapie się na tym, że myśli: „O nie, wrócił stary Żyro”, nie zniechęcasz się. W drugiej połowie strzeliłeś gola z dystansu i dałeś asystę. Prawą nogą.
Trener Berg na mnie postawił i obdarzył zaufaniem. Wydaje mi się, że trener Urban, widząc, co wyprawiałem w Zabrzu w pierwszej części, w przerwie zdjąłby mnie z boiska. I to nie tak, że ja mam tutaj jakiś ukryty żal do trenera, że wiem, że by mnie zdjął. Broń Boże! Ja sam bym sobie podziękował za grę po 20 minutach, tak szczerze. Nerwowo nie wytrzymywałem tego, co wyprawiałem, jakoś nie mogłem się odnaleźć na boisku.

Czyli Berg zobaczył w tobie coś, czego nie widział Urban? Przesunął cię na stałe na prawe skrzydło, ma więcej cierpliwości…
To też nie tak, trener Urban miał do mnie dużo cierpliwości. Nie chcę ich porównywać, bo nie o to chodzi. Obaj są dobrzy i na żadnego z nich nie mam prawa narzekać. Sam byłem zdziwiony, że trener Berg postawił na mnie w zasadzie od razu, mimo nieprzepracowanego obozu. Zdziwiony byłem.

Dziwnie to brzmi, sam przyznasz.
Nieważne, tak było. Ja poważnie liczyłem się z tym, że wiosna idzie na straty. Że został jeden mecz w tygodniu do grania, że kadra szeroka, a ja bez obozu, po kontuzji. Poznałem trenera Berga na wigilii i pomyślałem, że będzie mi bardzo ciężko. Na żadne granie się nie nastawiałem, najgorzej narobić sobie nadzieję. Po prostu: zacząłem od zera, z czystą kartą, zmieniłem swoje myślenie, nagle zaczęło mi iść i poszło, a przecież jak jeździłem na kadry, to szło mi prawie zawsze. Tam czułem się ważny, miałem swobodę i nie najgorzej to wyglądało, w związku z czym grałem dobrze lub bardzo dobrze. Czyli nie miałem tego, co wkurzało mnie w Legii: słabych występów. Ale istotne jest to, co dzieje się teraz, a teraz nawet gdy gram źle, wiem, że jednym zagraniem mogę przesądzić o losach meczu i jestem o tym przekonany.

Jesteś gotowy, żeby powiedzieć o sobie: wiosną należę do liderów tej drużyny i to ja dam Legii mistrzostwo?
Nie, nigdy tak nie powiem, ponieważ to nie w moim stylu.

Kuba Kosecki nawet w tej chwili, kiedy nie gra, uważa, że jest najlepszy. On nie miałby problemu z taką deklaracją.
„Kosa” dużo rzeczy mówi… (śmiech). On jest w tym fajny, autentyczny. Ja gdybym to powiedział, nie byłbym taki. Kuba w poprzednim sezonie był naszym liderem, ma prawo tak uważać.

To będzie twoje drugie mistrzostwo, ale pierwsze prawdziwe. Rok temu mistrzem zostałeś dlatego, że miałeś fajnych kolegów, którzy fajnie grali w piłkę, a teraz wiele zależy od ciebie. Komfort?
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jest tak blisko tytułu. Chciałbym tylko, żeby Lech w sobotę wygrał, bo wolałbym świętować na boisku, a nie przed telewizorem. A co do zeszłego roku, to i tak, i nie. Byłem kontuzjowany, nie grałem, ale żyłem z tą drużyną, wygrywałem razem z nimi i przegrywałem razem z nimi. Cieszyłem się na koniec sezonu, z tym, że nie da się tego porównać z tym sezonem. Wtedy pół cegły dałem albo i mniej, teraz dam całą.

Z czego to wynika, że jesteś ulubieńcem skautów? Ł»e po boisku biega kilkunastu chłopa, a oni się pytają o tego z numerem 33, mimo że właśnie straciłeś piłkę.
Nie wiem, nie jestem skautem.

Nigdy się nad tym nie zastanawiałeś? Warunki motoryczne i tak dalej…
Dla mnie to bez różnicy, czy przyjeżdżają dla mnie, czy nie.

A pamiętasz mecz w Trondheim? Wtedy ludzie z Lazio przylecieli po ciebie prywatnym samolotem. Końcówka okienka, podobno zdecydowani, by cię zabrać z powrotem.
Słyszałem, że coś tam było na rzeczy. Ale nie zagrałem, to znaczy wszedłem i sfaulowałem, po czym straciliśmy gola. Nie wzięli mnie, więc nie byli wystarczająco zdeterminowani. Jeżeli klub podchodzi do wszystkiego profesjonalnie, jeden, mimo że ważny, ale jednak jeden błąd niczego nie zmienia. Zawodnika obserwuje się przecież długo, co najmniej przez kilka miesięcy, a nie dziesięć minut.

Masz taki, jakby to zdefiniować, niewdzięczny styl gry.
Wiem o tym, ale tego nie zmienię, nie da się.. Jestem wysoki, więc jak biegnę, to wygląda to inaczej niż w przypadku kogoś niższego, choćbyśmy biegli w tym samym tempie. Złudzenie optyczne sprawia, że w telewizji zawsze będę wolniejszy, robiąc te swoje kroki. Słuchaj, ja oglądam w domu każdy swój mecz, ten z Zabrza, co prawda chciałbym o pierwszej połowie zapomnieć, również. I słucham pana Kazia, i śmieję się… On mówi, że biegam ślamazarnie, a w testach szybkościowych mam, zdaje się, trzeci wynik. Mam inne niedoskonałości, ale niekoniecznie chodzi akurat o to.

Jakie? Co Michał Żyro-obserwator zmieniłby u piłkarza Michała Żyry-piłkarza?
A ile rzeczy mogę chcieć zmienić? (śmiech)

Jedną-dwie.
Na pewno przyjęcie, żeby to rzeczywiście było przyjęcie na jeden kontakt, a nie, że muszę piłkę dodatkowo poprawiać. Wtedy lepiej przyspieszałbym akcje w różnych kierunkach i tworzył przewagę. Jeszcze jedna rzecz, tak? To niech będzie gra głową.

Strzał z dystansu. Jak to jest – potrafisz czy dawno temu i nieprawda? Bramka z Górnikiem łudząco podobna do tej, jaką zdobyłeś w młodzieżówce, ze Szwedami.
Tamten strzał z kadry był bliżej środka, chłopaki się śmiali, że po prostu bramkarz słaby i tyle. Z Górnikiem wpadła mi mniej więcej tak, jak chciałem. Jak z książki, co? Powiem ci, że do tej pory najczęściej starałem się ładować z prostego podbicia, ale potrzebowałem dużego zamachu, dlatego często blokowały mnie wślizgi obrońców. Ostatnio wisiałem za kartki, było trochę czasu, w związku z czym poszedłem z trenerem Kazem postrzelać.

On z tego słynie, że jest mistrzem treningów indywidualnych.
Właśnie takie uderzenia ćwiczyliśmy – nie na siłę, a w punkt. Jest satysfakcja, gdy te próby szybko przekładają się na warunki meczowe. Kolejne występy budują u mnie taką pewność siebie, która nie ucieka w momencie strzału.

Co wcześniej najbardziej cię deprymowało? Gwizdy?
Gwizdy, będące komentarzem do konkretnego zagrania, na pewno nie pomagają.

W krytycznym momencie w taki sposób kwitowano prawie każde twoje zagranie.
No nie pomagało mi to, jasne. Rozumiałem też gwizdy, kiedy schodziłem z boiska i sam byłem na siebie wściekły, bo nie grałem tak, jak sobie wcześniej zakładałem. Aczkolwiek zdarzyło się i tak, że myślałem: „No, dzisiaj nieźle”, tymczasem reakcja trybun – ta sama. Zastanawiałem się, dlaczego i bardzo dłużył mi się czas do następnego meczu.

Przyznaj szczerze: miałeś do kibiców żal, że co by się nie działo, tylko gwizdy i narzekanie?
Sam nie wiem. Starałem się w takich chwilach myśleć o przyszłości, żeby coś zmienić.

Na twoje mecze przychodzą rodzice, narzeczona, brat, znajomi. Ten cały klimat, jaki się wokół ciebie wytworzył, nie zniechęcił ich?
Nigdy nie dali mi tego odczuć, chociaż jestem wdzięczny im za to, że się ze mną nie pieścili. Nie było gadki: „Oj, Michałku, co ci źli dziennikarze od ciebie chcą?”, tylko wsparcie i realna ocena, wspólne poszukiwanie przyczyn. Starali się pomagać trenerzy, rodzice, moja Ola. Tata zawsze mi powtarzał: „Weź się w garść”, mama przed rundą mówi: „Michał, strzel coś wreszcie”. No, w sumie wychodzi na to, że zacząłem słuchać rodziców (śmiech).

Od mamy dowiedziałeś się też o tym, że Nawałka wysłał ci powołanie na niedawny mecz z Niemcami.
My kończyliśmy trening, a rodzice oglądali mecz brata na boisku obok. Poszedłem się z nimi przywitać i zobaczyć, jak młody sobie radzi. Mama chwilę wcześniej sprawdziła na 90minut, że już są powołania, no i ja dosłownie chwilę później do nich przyszedłem. Okazało się, że na liście znalazło się dla mnie miejsce, zadebiutowałem, a apetyt urósł.

Kilka lat temu Adam Dawidziuk przygotował w „Przeglądzie Sportowym” twoją sylwetkę. Zapamiętałem z niej fragment, że twój tata trzymał specjalne cygaro, które miał zapalić po twojej pierwszej bramce w lidze. Oprócz tej premierowej, z Widzewem przed trzema laty, jakoś się tata nie zdążył napalić.
I na zdrowie mu wyjdzie.

Czekaj, przypomniało mi się coś. Popraw mnie, gdybym się pomylił, ale słyszałem, że twoja babcia wyjątkowo uważnie śledzi karierę wnuka.
Babcia prowadzi moją kronikę, ma już z siedem segregatorów. Ostatnio rozmawiałem z dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, oni mają niewielką sprzedaż, dlatego napisałem babci, która czyta „Przegląd Sportowy”, „Gazetę Wyborczą” i coś tam w internecie, gdzie mnie znajdzie. A wiesz, co odpowiedziała? Ł»e już dawno ją kupiła i powycinała.

Babcia lubi sport czy woli ciebie?
Siatkówkę ogląda dla przyjemności, ale chyba jednak robi to ze względu na mnie.

Czyli w rodzinie i znajomych znalazłeś wsparcie. Teraz to aż fajnie wyjść na ulicę, co?
O, i to jest najśmieszniejsze. Nigdy w życiu nie znalazłem się w sytuacji, by ktoś na ulicy miał do mnie pretensje czy mi ubliżał, bo źle gram. Przyrzekam ci, serio! Przeciwnie, jak ktoś już mnie poznawał, życzył powodzenia, mówił: „Trzymaj się, będzie lepiej”. Dostawałem na trybunach, dostawałem w internecie, natomiast na mieście ani razu.

Nie odnosisz wrażenia, że ludzi irytowało zestawienie twojej formy z tym, na jakie życie pozwala ci gra w Legii? Oni od 8 do 16 „na hucie”, a ty dwie godzinki na trening, nowe auto i do domu.
Upraszczasz. Przychodzisz na treningi, sam widzisz, jak jest. A potrenowałbyś tydzień, to stwierdziłbyś, że to nie jest łatwa i zawsze przyjemna praca. Ł»eby nie było, że narzekam: po prostu ludzie czasami nie chcą zrozumieć, że to nie działa tak, że kończysz liceum i stoisz przed wyborem: „finanse, nie-finanse czy bycie piłkarzem?”. a ty decydujesz, że jednak piłkarz, bo dużo zarabia. Kurczę, to, że dobrze się zarabia kopiąc piłkę, wymaga wielu lat poświęceń, rezygnacji z życia towarzyskiego, ponieważ żyjesz w innym rytmie niż rówieśnicy. A przecież nikt ci nie zagwarantuje, że ostatecznie rzeczywiście tym piłkarzem zostaniesz, że trafisz do Legii i będzie fajnie. Ciężko zrozumieć te zależności komuś, kto przez nie nie przeszedł.

Uchodzisz za domatora. Narzeczona, dom, pies. Z czego wynika fakt, że trudno spotkać cię wieczorem na imprezie, nawet poza sezonem?
Kiedyś poszedłem do klubu, akurat zostałem w Warszawie, znajomi chcieli iść. Więc idziemy, okej, jak chcecie. Bawimy się, podchodzi grupka lekko pijanych chłopaków i zaczynają gadać:
– Spierdalaj stąd. Jesteś piłkarzem – mówią mi na powitanie.
– Gościu, wyluzuj, jutro nie ma treningu, wakacje są, a ja przyszedłem potańczyć – próbuję im wytłumaczyć.
– Zaraz ci wpierdolimy – podsumowali naszą wymianę zdań.

Sorry, to dla mnie żadna zabawa. Wyszliśmy stamtąd i od tamtej pory przystopowałem z wychodzeniem. Nie, że się boję, tylko nie widzę w tym sensu. Chcę się pobawić? Zapraszam do siebie.

Niektórzy piłkarze latanie nocą po mieście tłumaczą koniecznością odreagowania, wyrzucenia z siebie tej całej presji.
Ja nie odreaguję, siedząc na Foksal, wolę wyjechać do Krynicy Górskiej, do SPA. Poleżę sobie i wtedy mam głowę czystą, odpoczywam, a nie łupanka w klubie, z alkoholem.

Należysz do mniejszości.
Ale czekaj, ja jeszcze nie dokończyłem o tych poświęceniach. Przyszedłem do akademii na początku gimnazjum, dzięki rodzicom, którzy dzień w dzień wozili mnie i tu, i do domu, do Piaseczna. Od 8 rano do 19 byłem poza domem, potem zjeść coś trzeba było, odrabianie lekcji i spać. Na nic innego nie miałem czasu. Pewnie chłopaki z bursy gdzieś latali, wiadomo – jak jeden rzuca hasło z jakimś tematem, reszta leci. Mnie to ominęło. W liceum to samo, dopiero od trzech lat mieszkam w Warszawie.

No dobra, powiedz, jak teraz spędzasz zwykły dzień. Trening rano i co dalej?
Obiad na Legii, wracam do domu po pieska i jadę z nim na spacer. Jeżeli moja Ola jest w szkole, jadę po nią, a jeżeli siedzi w domu, ruszamy razem. Lubimy wyjść na Pola, pochodzić, pogadać. Zdarza się, że zahaczymy o jakąś kawę. Co pewien czas jadę odwiedzić rodziców, to też fajna sprawa, ale o rodzinie już nie mówmy, nie wiem, czy by sobie tego życzyli.

To zmieńmy temat. Ostatni mecz przy Łazienkowskiej, schodziłeś z boiska przy owacji na stojąco, cały stadion skandował twoje nazwisko.
Czy na stojąco, to nawet nie wiem, patrzyłem przed siebie, bardziej skupiony byłem na zmianie. Ciarki… Takie uczucie w stylu: „No, nareszcie”! Dla takich chwil gra się w piłkę. Wiem, że to zdanie każdy kibic słyszał, ale taka prawda. Akceptacja kibiców jest dla zawodnika bardzo ważna, każdemu, a przynajmniej mnie zależy na tym, by wrócili do domów zadowoleni.

Będą zadowoleni, jeśli zostaniesz latem w Warszawie – tak można wnioskować po wpisach w internecie.
A zimą pewnie by dopłacili, byle się mnie pozbyć, nie? Takie jest życie piłkarza.

Bardzo sprytnie próbujesz ominąć temat transferu, do którego starałem się dyskretnie podejść. Michał, ile jesteś wart? Kibice rzucają różne kwoty, zaś eksperci uważają, że możesz być odrobinę droższy niż Wolski i Furman, bo oni wyjeżdżali nie będąc w szczycie formy.
Nie zastanawiam się nad tym do końca sezonu, musisz mi uwierzyć na słowo. Mistrzostwo najpierw poproszę.

Ludzie podzielili się na tych, którzy uważają, że powinieneś łapać pana Boga za nogi i wyjeżdżać na Zachód, oraz na tych, zdaniem których powinieneś tę rundę powtórzyć w kolejnym sezonie. Siebie zaliczyłbyś do pierwszej czy drugiej grupy?
Sprytne (śmiech). Piotrek, jest cała masa różnych czynników. Grunt to zachowywać się porządnie.

Jesteś gotowy, żeby nie tylko wyjechać, ale i podołać?
A czy „Wolak” i „Furmi” byli? Nie ma opcji, że wstajesz pewnego dnia i nagle ogłaszasz, że jesteś gotowy. Powtarzam: nie ma opcji, no nie! Zauważ, że wyjeżdżając, podnosimy poprzeczkę, zamieniamy Ekstraklasę nie na jakąś ligę afrykańską, tylko na czołowe w Europie. Denerwuje mnie takie coś. Takie sformułowanie pytania, nie powinniście pytać w ten sposób.

Dlaczego?
Bo pytasz o coś, na co nie ma odpowiedzi. Oczekujesz odpowiedzi, której ja ci nie udzielę, bo jej nie znam. Nikt jej nie zna.

Spójrz z innej strony. W pewnym momencie zawodnik ma poczucie, że zderzył się głową ze ścianą albo ten moment nastąpi wkrótce. To czas, żeby się zwijać. Musisz mieć świadomość, że przyszły sezon może być tutaj dla ciebie dobry, lecz o taką rundę będzie ci naprawdę trudno. A roczek ucieka, dla zagranicznych klubów stajesz się coraz mniej atrakcyjny.
Są różne możliwości wyboru.

Nie czaruj.
Ja ewentualnego wyjazdu nie rozpatruję wyłącznie poprzez tę rundę. Patrzę całościowo, na te pięć lat w kadrze pierwszego zespołu. Tak samo jak wejście na obecny poziom też widocznie zajęło mi tyle czasu. Zresztą ten rok kontuzji, który – można powiedzieć – przesiedziałem w domu na oglądaniu piłki, również swoje zrobił.

To, że w końcu masz częściej piłkę przy nodze, też swoje zrobiło.
Też to zauważyłeś?

Dawniej, kiedy ktoś wyprowadzał piłkę i miał dwie opcje do wyboru, raczej nie spodziewałeś się, że dostaniesz podanie, prawda?
Prawda, ale na zaufanie trzeba zasłużyć. Wcześniej rozmyślałem, co bym zrobił, gdybym miał piłkę, a teraz ją – najzwyczajniej w świecie – mam.

Nie jest łatwo wyprowadzić cię z równowagi, ale raz się udało. Ondrejowi Dudzie, w meczu z Lechem, kiedy podbiegłeś do niego z pretensjami, że nie odegrał ci piłki, tylko kończył akcję samemu.
W tak ważnym meczu nie może być grania pod siebie. Było ciśnienie, ogromna stawka, emocje.

Podobno od tamtej pory, paradoksalnie, polubiliście się.
Właśnie tak, mogę chyba powiedzieć, że „Dudi” jest w tej chwili moim najbliższym kumplem w szatni.

Szatnia Legii to od niedawna temat na osobną opowieść. Jesteście chyba pierwszą drużyną w historii tego klubu, która na łamach mediów nie ukrywa, że wasze wzajemne relacje nie są takie, jakie mogłyby być, a jednak wyniki się zgadzają. Dawniej, kiedy z atmosferą bywało słabo, piłkarze zaprzeczali, obruszali się.
A teraz?

Kuciak ściga Ojamę, na którego u was mało kto ma jeszcze w ogóle siłę patrzeć. Brzyski nie kryje się, że nie trawi Kuciaka, ten z kolei mówi „dzień dobry”, trenuje i nie chce was więcej widzieć, ze swoim sąsiadem Rzeźniczakiem na czele, ponieważ kiedyś nazwał go pantoflarzem. A Vrdoljak i Radović nawołują, byście chętniej integrowali się po treningach, a Kucharczyk przed meczami gra w jakieś czołgi. Pomieszanie z poplątaniem.
W czasie meczu nikt o tym nie myśli. Gramy o chleb, o swoją przyszłość, gramy dla klubu, dla którego chcemy wygrywać i wszyscy mają jeden cel: Liga Mistrzów. To mało? Nie musimy być nie wiadomo jakimi przyjaciółmi, o ile dążymy do tego samego. Na treningach nie ma żadnych problemów, nikt nigdy nikomu specjalnie się nie wpieprzył.

To utopia, mam tę świadomość, ale nie byłoby wam łatwiej, gdybyście mieli bliższe relacje? Wspólne pozaboiskowe przeżycia cementują drużynę?
Kiedyś usłyszałem pewną opinię i w sumie ją przytoczę, bo jest w niej sporo racji. W takich drużynach jak Legia, gdzie liczy się przede wszystkim efekt końcowy, trudniej o rodzinną atmosferę, jaką mają w mniejszych klubach. Tam każdy ma przypisaną rolę, a tutaj jednak musi być nie piwo, tylko wynik. Jeżeli staniesz w miejscu, zaraz lądujesz na ławce. I to wszystko dotyczy zarówno pierwszego zespołu, jak i akademii, z tym, że – zrozum mnie – to, co powiedziałem, potraktuj jako czyjeś przemyślenia, w których ja widzę sporo racji. Ale jak jest faktycznie – nie wiem. Pojęcia nie mam. Nie byłem w Chorzowie, Gliwicach czy Kielcach. Uważam, że szatnia potrzebuje w pierwszej kolejności możliwie najlepszych zawodników, gotowych poświęcić się dla drużyny i na to zwracam uwagę.

Czy Ojamaa, który co mecz spuszcza głowę między kolana, włącza nitro i jedzie na trzech-czterech rywali poświęca się dla drużyny?
Nie, wtedy nie poświęca się dla drużyny.

Biorąc pod uwagę twój sposób myślenia, Ojamaa się do Legii nie nadaje. Nie jest ani duszą towarzystwa, ani nie poświęca się drużynie. Mam rację?
Daj spokój. Ty to powiedziałeś, masz do tego prawo.

Ale to ty dość żywiołowo reagujesz na jego kolejne straty.
Bo wszyscy powinniśmy dążyć w jednym kierunku, a nie biec w jednym kierunku.

A nie dziwią cię te apele starszych kolegów, jak Radović czy Vrdoljak, dotyczące wspólnego wychodzenia na kolacje? Czemu to ma służyć?
Generalnie jestem zdania, że o takich rzeczy nie powinniśmy rozmawiać z mediami, tylko ze sobą. Ale okej, powiedzieli, co uważali za stosowne. Ja się pod tym ani nie podpisuję, ani się z tym nie zgadzam, po prostu zostawiam bez zmian. Nie ma sensu o tym dalej mówić.

Czułeś, że Legia postawiła na tobie krzyżyk? Większe nadzieje wiązano na przykład nawet z Ojamą, a nie z wychowankiem.
Może odrobinę. A może tylko mi się tak wydawało?

W korytarzu, który prowadzi z waszej szatni do pokoju trenera, wiszą różne zdjęcia. Im bliżej drzwi do Berga, tym większa częstotliwość wizerunku Henrika. Macie następny powód, żeby się pośmiać.
(śmiech)

No, od razu się śmiejesz!
Przejdźmy proszę do tematów piłkarskich. My to naprawdę traktujemy w kategoriach śmiechu…

Kilka miesięcy temu Kuciak powiedział dla Weszło, że to tacy jak ty, zawodnicy stąd, z akademii mogą się nazywać prawdziwymi legionistami. Nie on, który przyjechał tu do pracy, tylko wy, którzy znacie te realia od dziecka. Zgadzasz się?
Zgadzam, ponieważ my mamy taką bazę wspomnieniową. Albo będę może mówił za siebie, co? Pamiętam stary stadion, kiedy mieliśmy szatnię 50 metrów od seniorów i przebierając się, byliśmy ciekawi, co u nich, jak to wygląda. Coś wtedy nieosiągalnego. Duże drzwi, ochroniarz, który nikogo nie wpuszczał, długi korytarz ze zdjęciami. Jak szedłem tamtędy pierwszy raz, zaproszony na trening jedynki, łapałem trenera za rękę, normalnie nie wiedziałem, którędy iść. I później się uczyłem – tutaj siedzi „Bojka”, tutaj „Kiero” Irek Zawadzki, tam szatnia. Dla mnie mega przeżycie.

Masz jeszcze podobne „fleszbeki”?
Przychodzi do mnie „Kiero” Zawadzki i mówi:
– Będziesz miał numer 33 – ogłasza, od razu mnie uciszając.
– Ale jak to, czemu akurat 33? – pytam.
– Nie interesuj się, idź już.
– No „Kiero” powie…
– Jedziesz na mecz z Polonią.

Nogi się pode mną ugięły, miałem mokre oczy. Po chwili „Boja” siedzi z „Kierem” przy komputerze i wysyłają moje zgłoszenie. Rany, to było coś! Koszulkę z debiutu, oczywiście, zachowałem na pamiątkę.

Masz oprócz niej jakieś dodatkowe piłkarskie relikwie?
Jest koszulka, która ma dla mnie ogromną wartość i jestem z niej dumny. Marka Saganowskiego.

Czemu jego?
Mecz Pucharu Polski z Lechem Poznań, jeden z ostatnich, jakie „Sagan” zagrał w Legii, zanim wyjechał w 2005 roku. Byłem pierwszy lub drugi raz w życiu w roli chłopca podającego piłki i równo z gwizdkiem podchodzę do niego.
– Dzień dobry, panie Marku. Dobry mecz, znakomicie, czy jest możliwość, żeby pan mi dał koszulkę?
– Jest.

Zdjął ją z siebie i mi wręczył. Chłopaki się wściekali, że tyle razy już podawali, a nic nie dostali, podczas gdy przychodzi Żyro i od razu od „Sagana”. Było, że Żyro to farciarz, zresztą znów mieli rację, ponieważ któregoś razu rozgrzewał się w przerwie Jacek Magiera, ja natomiast – jako że stałem obok – zacząłem wymieniać z nim podania. Na dwóch-trzech kurtuazyjnych się jednak wcale nie skończyło, klepaliśmy cały kwadrans, a chłopaki zagotowani, kopali między sobą.

Żyro to farciarz.
Jestem, jestem. Albo słuchaj, dokończę historię z „Saganem”. Jak wracał do Legii, to ja w ciężkim szoku. Myślę sobie: „Nie no, na bank mnie nie kojarzy, gdzie, no niby dlaczego?”, więc postanowiłem, że przyniosę koszulkę i mu ją pokażę. I pokazałem. Spojrzał, przymierzył, popatrzył, po czym skomentował: „Ale gruby byłem!”. Tamte modele były o wiele luźniejsze.

Pamiętał, że dawał ją akurat tobie?
Nie pamiętał, ale bardzo się ucieszył, kiedy mu ją pokazałem. Widziałem, że to dla niego sporo znaczyło, zresztą dla mnie znaczyło i znaczy jeszcze więcej. Wspólnie przechodziliśmy rehabilitację, widziałem, ile zdrowia i wysiłku kosztował go powrót do zdrowia, wiedziałem też, co spotkało go wcześniej. Zawsze się podnosił, to ja nie mogę? Zerkałem i zasuwałem.

To na pewno dobrze pamiętasz niedawny mecz z Zawiszą. Prowadzicie po twoim golu, w samej końcówce wchodzi Saganowski. Powrót po kilku miesiącach leczenia, owacja i po chwili dograłeś do niego, a on trafił do siatki.
Jak Ivica strzelił gola z karnego z Lechem, a ja siedziałem na trybunach, poleciały mi łzy. Ale kiedy dograłem do Sagana, to… (długa przerwa)
To było naprawdę coś niesamowitego. Widzisz tego gościa, wiesz, co przeszedł i właśnie dałeś mu asystę. Nie potrafię tego uczucia opisać słowami, z pewnością cieszyłem się bardziej niż on, w sumie mogło to głupio wyglądać.

Ty jesteś, Michał, sentymentalny.
Bardzo. Widząc wtedy wchodzącego „Sagana”, przypomniałem sobie, że poprzedni mecz zagrał w Białymstoku, gdzie też mu asystowałem. Jakoś czułem to, miałem przekonanie, że choć czasu zostało niewiele, uda się ten numer powtórzyć. Kocham takie chwile, są najlepsze…

Rozmawiał PIOTR JÓŹWIAK



Fot.FotoPyK

Najnowsze

Inne kraje

Świetnie wieści z Turcji: Lis wraca do Super Lig, zespół Nalepy pewny baraży

Piotr Rzepecki
0
Świetnie wieści z Turcji: Lis wraca do Super Lig, zespół Nalepy pewny baraży
Polecane

Jastrzębski potwierdził, że jest najlepszy. Drugie mistrzostwo Polski z rzędu!

Sebastian Warzecha
0
Jastrzębski potwierdził, że jest najlepszy. Drugie mistrzostwo Polski z rzędu!

Komentarze

0 komentarzy

Loading...