Reklama

Sebastian Madera: Cały czas pchałem ten swój kamień

redakcja

Autor:redakcja

02 lutego 2014, 10:50 • 12 min czytania 0 komentarzy

Według Weszło – dziewiąty stoper w Polsce i jeden z najbardziej niedocenianych piłkarzy ligi. Można się tylko zastanawiać, gdzie byłby dzisiaj, gdyby nie ciężkie kontuzje – dwa złamania – które najbardziej wyhamowały jego karierę. W dłuższej rozmowie z naszym portalem Sebastian Madera opowiedział o swoich przejściach, planach na przyszłość i o tym, jak się podnieść psychicznie, gdy jesteś piłkarzem, a leżysz w towarzystwie ludzi, którym amputują nogi.

Sebastian Madera: Cały czas pchałem ten swój kamień

Ciężko znaleźć na twój temat jakąkolwiek negatywną opinię, ale czas uciekł ci niemiłosiernie…
Od 19. do 23. roku życia w ogóle nie grałem w piłkę. Wróciłem po tych wszystkich złamaniach, poszedłem na wypożyczenie do Tura Turek i powoli dobijałem się do pierwszego składu Widzewa. Ale dopiero w wieku 26 lat zacząłem normalnie funkcjonować w futbolu.

Dziś chyba nie widać tej straty.
Bo w obronie najważniejsze jest przygotowanie fizyczne. Najpierw trzeba wybijać po autach, potem myśleć o dobrym wyprowadzaniu piłki. Dopiero teraz, u trenera Probierza, rozegrałem cały sezon bez urazów. Chcę to utrzymać i zacząć wprowadzać rzeczy, których dotychczas nie pokazałem. Na razie chwali się mnie za solidność.

To już dużo w naszych realiach.
Ale nie we wszystkich meczach zagrałem na takim poziomie, jak chciałem. Jeśli teraz uda mi się wybić ponad przeciętność, będę bardzo zadowolony. Zostało mi też półtora roku kontraktu i chciałbym, żeby tym razem praca mnie szukała.

W Ekstraklasie klub znajdziesz bez problemu.
Jak to mawia trener – w jednym miesiącu jesteś, w drugim nikt o tobie nie pamięta.

Reklama

Wielu ślizga się na nazwisku.
Wolę pracować, nie jestem kombinatorem ani fachowcem, który załatwia coś poza boiskiem. Nie chcę się czołgać, wydzwaniać i błagać o klub. Odcinanie kuponów też mnie nie interesuje. Jeśli przyjdzie ktoś nowy i powie, że mnie nie widzi, to bez problemu odejdę.

Nie zgodziłbyś się na Klub Kokosa za 50 tysięcy miesięcznie?
Nigdy tyle nie zarabiałem (śmiech). Nie chcę być niechciany.

W „Weszło z butami mamy takie pytanie: „Nie sądziłem, że tyle osiągnę” czy „Liczyłem na więcej”. W twoim przypadku jest ono bardzo zasadne.
Ktoś może powiedzieć, że miałem pecha, skoro nie grałem przez cztery lata, a ja podchodzę do tego zupełnie przeciwnie. Właśnie dlatego, że miałem taką pauzę i udało mi się wrócić – to już dla mnie bardzo dużo. Wypadki chodzą po ludziach. Nie jestem zawodnikiem podatnym na kontuzje, ale złamania mogą przydarzyć się każdemu. Mnie zdarzyły się dwa. Niefart. Nigdy nie miałem żadnych problemów mięśniowych, a wystarczyło, że złamał mi się paznokieć i już się ciągnęło, że Madera zawsze kontuzjowany. Wcale tak nie jest.

Powiedziałeś niedawno takie zdanie: „Teraz wszystko, nawet jak mi zejdzie paznokieć z palca, jest „zbudowane” na tamtych wydarzeniach…
Dokładnie. Cały czas idzie za mną taka opinia. A jeśli dobrze przepracuję okres przygotowawczy, jak u trenera Probierza czy Michniewicza, to wcale nie dokuczają mi żadne problemy. Jestem pod tym względem „normalny“, ale łatka to łatka. Cztery lata jednak mi uciekły.

Kluczowy okres w karierze?
Może kluczowy, może nie. Nie przewidzisz.

Jesteś ofiarą brutali?
Nie chcę tak do tego podchodzić. W wieku 19 lat przeszedłem do Widzewa i miałem trochę osłabiony organizm, bo często grałem w młodzieżowych reprezentacjach. Zmieniłem otoczenie, pierwszy raz wyjechałem z domu, to wszystko się nawarstwiło, a na koniec… poszła noga. Wyprowadzałem piłkę, zatrzymałem piłkę nogą, noga się zblokowała, przeciwnik mi wjechał i poszło. Blokada. W takich momentach przeważnie się łamią nogi – nie uciekają, tylko zostają w miejscu. Na początku w ogóle nie wiesz, o co chodzi. Ludzie krzyczą, patrzysz, zaczynają krążyć nad tobą diagnozy… Wiesz, że stało się coś grubszego. Szok. I mroczki przed oczami. Ból dochodzi po paru minutach, a ja poczułem go dopiero w karetce. Trafiłem też na niewłaściwych lekarzy. Siedziałem z nogą w gipsie w domu i oglądałem, jak moi koledzy z kadry – Fabiański, Błaszczykowski, Piszczek, Peszko czy Smoliński – się przebijają. Smutne. Fatalne uczucie. Patrzysz, jak inni się pocą, a ty siedzisz zdechnięty, skóra na tobie wisi, nie możesz przefiltrować płuc… Trener Zamilski zawsze się chwalił tym rocznikiem. Niby wielkich wyników jako kadra U-19 nie zrobiliśmy, ale potem chłopaki zrobili międzynarodowe kariery. Sam jednak nie narzekam. Patrząc na te wszystkie problemy, które towarzyszyły mi na początku, jestem bardzo zadowolony.

Reklama

O czym człowiek myśli po takim złamaniu?
Za pierwszym razem byłem w szoku, za drugim przeleciało mi całe życie przed oczami. Myślałem, że to koniec. Co ja będę robił? To drugie złamanie, w Koluszkach, nie było co prawda tak wielkie, z przemieszczeniem, ale mimo wszystko. Za szybko wróciłem do piłki, noga mi się nie zagoiła do końca, wszedłem mocno w przeciwnika i poczułem, że coś jest nie tak. Pomyślałem, że już po mnie. Potem jeszcze wdało się zakażenie. A gronkowiec złocisty może być czuły lub nieczuły na antybiotyki. To ryzyko. W szpitalu zakaźnym początkowo nie chcieli się podjąć. Musieli przewiercić kość od wewnątrz i wyczyścić z tego całego syfu. Potem przez dwa tygodnie antybiotyki, które nie zawsze zwalczają bakterię. Mnie się udało.

A gdyby nie zwalczyły?
Nie wiem… Mógłby być problem. Leżeli koło mnie pacjenci z gronkowcami, którym wyżerało kości i z głupiej przyczyny – drzazga się wbiła – amputowali im palce.

W takich okolicznościach człowiek jeszcze myśli o karierze?
Bardziej o zdrowiu. O tym, co będziesz robił poza piłką. Po drugim złamaniu szukałem innych perspektyw. Jakiejś pracy, innego kierunku… Potem, gdy dostajesz sygnały, że może być dobrze – takim sygnałem był kontrakt – to myślenie się zmienia. Pojawił się podstawowy zastrzyk finansowy, nie musiałem iść do pracy, więc postanowiłem, że postaram się z tego wyjść. Po drugim złamaniu poszedłem na wypożyczenie do Tura Turek. Odżyłem. I w końcu grałem w tej pierwszej lidze, bo w barwach Widzewa zaliczyłem tylko jeden mecz, zanim połamali mi nogę. Nie miałem doświadczenia, ale znowu poczułem się piłkarzem. Zaczął się rysować nowy etap, bez kontuzji.

Bez fałszywej skromności – uważasz się za czołowego stopera ligi?
Nie.

To kto jest czołowym?
Teraz ciężko mi wskazać. Swego czasu podobał mi się Michał Stasiak.

Dziś 9/10 wskaże Głowackiego.
To nie mój typ. Podobali mi się Stasiak, Bosacki, Jędrzejczyk… Doceniam też Glika, który przy swoich warunkach fizycznych potrafi być naprawdę ruchliwy. Jasne, w reprezentacji zdarzają mu się błędy, ale u nas nie poradziliby sobie Hummels i Subotić.

Czyli cieszysz się, że to powołanie nie przyszło.
Cieszę się z tego, co mam, chcę wycisnąć maksimum w Lechii i powtórzyć tę rundę z lekką nadwyżką. Patrzę na siebie realnie. Mam 29 lat i gór już nie przeniosę, ale ponad przeciętność mogę się wybić. Może uda się np. strzelić więcej bramek?

Mówiąc serio – nie sądzisz, że w którymś momencie na to powołanie zasłużyłeś? Przez jakiś czas mówiło się, że Bieniuk – Madera to najlepszy duet stoperów w lidze.
Z Lechią zaliczyliśmy dobry początek i gdybyśmy utrzymali taką passę, to może mógłbym myśleć o czymś więcej. Ale potem złapaliśmy dołek, a mnie, w takim wieku, nie rozpatruje się już jako perspektywicznego zawodnika.

A Madeja się rozpatruje?
Nie oceniam siebie względem innych. I nie chcę wskazywać, czy jestem np. TOP 5, bo przyjdzie słabsza runda i będę TOP 15. Ocenimy po sezonie. Ale nie boję się powiedzieć, że mam taki cel, by zostać najlepszym obrońcą w Ekstraklasie. Na razie jednak miałem za dużo wahań.

W Lechii wyciskasz maksimum sportowe ze swojej kariery. Finansowe też?
Tak. Do Widzewa trafiłem w wieku 19 lat, a do 26. roku życia miałem praktycznie kontrakt juniorski, który i tak przedłużyli ze mną w trakcie leczenia kontuzji. Nie miałem argumentów, by walczyć o większe pieniądze. Po przyjściu trenera Michniewicza, który dał mi zadebiutować, dostałem podwyżkę, ale w Widzewie własnie przestali płacić (śmiech). Wiele nie wyciągnąłem. Odkładać zacząłem dopiero w Gdańsku. Nie są to największe pieniądze, ale… No, jest dobrze. W Widzewie dostawaliśmy takie „łamane“ pensje. Raz połowa, raz jakaś wcinka.

Spłacili cię?
Jeszcze nie. Mają to spłacać przez osiem lat.

Wierzysz w to?
Teraz wierzę mniej, ale zobaczymy. Niby sąd nakazał im spłacanie, ale dobrze wiemy, że różnie z tym bywa. W Lechii natomiast jest bardzo stabilnie. Złego słowa nie powiem.

Nie chciałeś od Cacka kawałka ziemi albo jakichś akcji?
W grę nie wchodziły takie sumy, by mogli mi je oddawać w akcjach. Inni zarabiali więcej.

Przyjąłbyś na ich miejscu taką propozycję?
Nie potrafię odpowiedzieć. Sam tam praktycznie nic nie zarobiłem.

Na rehabilitacje musiałeś brać pożyczki.
Miałem kontrakt juniorski, czyli do trzech tysięcy złotych, ale nie mogłem wymagać więcej, bo ciągle się leczyłem. Za dzień rehabilitacji w Szczecinie trzeba było płacić 100 złotych. Ciężko. Do tego dochodziło wyżywienie, mieszkanie… Bardzo pomogła mi rodzina, starał się pomóc klub, ale nie przestawałem wierzyć. Na szczęście kredyty nie były potrzebne. Po powrocie nie miałem już wielkich wydatków, więc wszystko pospłacałem. Nauczyłem się też, że jeśli ktoś mnie za bardzo chwali i np. pyta o reprezentację, to wpuszczam jednym uchem, wypuszczam drugim. I tak jest dobrze. Teraz czas może udowodnić – jak mówisz – że zasługuję na miano czołowego obrońcy ligi.

W mediach często chwalił cię Zbigniew Boniek. Widać, że mocno na ciebie liczył.
Ściągnął mnie jako 19-latka do Widzewa. Zapłacili za mnie Miedzi ok. 200 tysięcy złotych. Spore pieniądze, jak na III-ligowca. Spędziłem tam osiem lat, zostawiłem kupę zdrowia, nauczyłem się życia, poznałem żonę… Mam spory sentyment do Łodzi. To miasto strasznie się we mnie zakorzeniło i czuję się widzewiakiem, mimo że miałem nawet konflikt z kibicami. Zaczęliśmy trochę słabiej grać, wróciliśmy z Pucharu Polski na Legii i grupa kibiców spod zegara, która przyszła na stadion, zaczęła nas oczerniać. Przeciwstawiłem im się. Takie tam chamskie pyskówki. Człowiek dostał 0:3 od Legii, wychodzi z autobusu zmęczony i słyszy jakieś wyzwiska. Nie wytrzymałem psychicznie i też im wygarnąłem. A potem już poszło… Problemy zaczęły się nawarstwiać, opóźnienia w wypłatach, a nie po to się w życiu poświęcasz i pracujesz za darmo, by potem wysłuchiwać jakieś obraźliwe hasła. Miałem tego dość i chciałem zmienić otoczenie. Nie może tak być, że przychodzi do ciebie gość, który w życiu nie kopnął piłki, tylko chodzi na siłownię, tatuuje się po szyję i zaczyna cię stawiać do pionu. Nigdy sobie na to nie pozwolę. Nie każdy zareagował, ale ciężko spuścić głowę, gdy zostawiasz tyle serca, a ktoś z tobą jedzie.

Nie bałeś się?
Bałem, ale czasem idziesz za głosem serca, nie rozumu i potem możesz żałować.

Ten konflikt z kibicami wyskakuje jako jedno z pierwszych haseł po wpisaniu „Sebastian Madera” w Google.
No widzisz, a fajnie byłoby, gdyby wpisywali „Sebastian Madera bramki” (śmiech).

Niewiele brakowało, a wpisywaliby „Sebastian Madera Zagłębię”.
Po powrocie z Turku, gdy pojawiły się konflikty z kibicami i problemy finansowe, pojawiła się możliwość przejścia do Zagłębia. A gra w tym klubie od czasów Radka Kałużnego była moim marzeniem. Bardzo chciałem tam przejść.

Czemu się nie udało?
Wzięli tego Widanowa, którego trener Hapal potem przesunął na bok obrony. Ale to i tak byłby cud, gdybym przeszedł do Zagłębia. W Widzewie zagrałem z pięć meczów, więc w grę wchodziło tylko wypożyczenie. Ale próbowałem, by w końcu spełnić swoje marzenia.

Jesteś chyba jedynym piłkarzem na świecie, który marzy o grze w Zagłębiu.
40 kilometrów od domu. Zawsze tam jeździliśmy. Stadion z tą koroną, gdzie była też giełda, robił ogromne wrażenie. Weszło to młodemu chłopakowi w głowę.

Nie bałbyś się, że przepadniesz w tym sanatorium?
Nie myślę o tym. Wychowałem się tam.

Sami piłkarze, którzy przewinęli się przez Zagłębie, o tym mówią. Telichowski, Plizga…
Może tam jest za dobrze? Dają wysokie pensje, płacą na czas, nie ma presji…

Presja chyba się zaczęła po ostatnich wydarzeniach.
Ale to taka presja pod publikę. Brakuje osoby, która rządziłaby przez lata i trzymała ten klub twardą ręką. Wzięliby jednego solidnego trenera, który zrobiły porządny zespół, a tak to każdy chce się nachapać. Co pół roku inni ludzie.

Dobra, zostawmy to Zagłębie. Ty start w Widzewie zawdzięczasz poniekąd przypadkowi.
Cały czas pchałem ten swój kamień. Z każdą zmianą trenera oceniano mnie przez pryzmat czteroletniej przerwy. Byłem na marginesie, poza nawiasem. Nikt na mnie nie patrzył. Dopiero trener Michniewicz zauważył moją pracę. W pierwszym meczu zagrałem z Lechem i myślę sobie: „kurczę, nie jest tak strasznie”. Przegraliśmy 0:1, zostałem piłkarzem meczu, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak smakuje zawalenie bramki. Uczyłem się tej Ekstraklasy stopniowo, ale wiele zawdzięczam właśnie Michniewiczowi. Różnych miałem trenerów, ale on naprawdę wychodzi ponad przeciętność. Zdrowy fanatyk nowoczesnego futbolu. Oglądasz mecze Ligi Mistrzów i wiesz, że pracowałeś na takich schematach, jak ci chłopcy, którzy biegają w telewizji. Z trenerem Probierzem jest podobnie, ale czasem trafiasz na takich szkoleniowców, że naprawdę nie idzie… Po przejściu z Miedzi do Widzewa myślałem, że im wyżej, tym lepiej, a wcale nie musi tak być. W III lidze prowadził mnie Bohumil Panik, niesamowity, niezwykle inteligentny fachowiec. Profesjonalista, a niekoniecznie sobie poradził na wyższym poziomie. Wiedza, jak widać, nie zawsze przekłada się na wyniki. Bardzo tego żałuję, bo fakt, że trener Michniewicz nie ma dziś pracy, jest dla mnie niezrozumiały. Ł»al patrzeć. Niby kochasz tę piłkę, ale jeśli masz się nią zająć, to warto cztery razy się zastanowić, bo w Polsce jest, jak jest. Nie zawsze mądrzy pracują.

Akurat wtedy, kiedy wskoczyłeś w Widzewie, miałeś sporą konkurencję.
Michniewicz lubi angielski styl – kiedy obrońca dobrze gra głową i czyta grę. Wpadłem mu w oko i u niego zacząłem grać. Nie wprowadzał mnie na siłę, za wiek, tylko wszystko miał odpowiednio zaplanowane. Jak teraz trener Probierz… Nie jest sztuką wpuścić młodego. Sztuką jest tak go wprowadzić, by za moment – co widzimy w Lechii – przyjeżdżały zagraniczne kluby. Dzięki trenerowi Michniewiczowi nie czułem tego skoku. Zespół chodził jak zegareczek, a taktyczne podstawy zrobiłem już u Panika. Kiedy drużyna jest dobrze przygotowana pod tym względem, obrońcy zawsze mają łatwiej. Popatrz, jak Glik sobe radzi w Torino z najmocniejszymi przeciwnikami. Idealny przykład. To wynika z gry obronnej całych zespołów, w czym my – jako Polska – kulejemy. Gracze ofensywni jeszcze nie do końca potrafią u nas bronić, co na Zachodzie jest normą. Tam obrońcom jest dużo łatwiej. W Lechii – bez zdradzania nowinek – kładziemy na to ogromny nacisk.

Przykładem tego bezbolesnego wskoczenia do składu jest u was Paweł Dawidowicz.
Wszedł i zrobił bardzo dużą różnicę. Tylko przyklasnąć. Na tym polega wprowadzenie młodych.

Spodziewaliście się, że Dawidowicz okaże się tak dobry?
Nie, nikt się nie spodziewał. Ale tutaj trener nie wymaga od młodszego więcej lub mniej. Każdego traktuje się na równi. Jak widać, daje to efekt.

Nie patrzysz trochę z zazdrością na takich młodych zawodników? Wchodzą, zagrają parę meczów i dostają wysoki kontrakt.
Jest trochę tej sportowej zazdrości… Czasem się zastanawiam – takie młode skurczybyki grają już na najwyższym poziomie. Ja w ich wieku akurat miałem kontuzję, ale gdybym wtedy miał wybiec w Ekstraklasie, to chyba musiałbym założyć pampersa, bo nigdy w życiu bym sobie nie poradził.

Serio?
Może to dziwne, ale człowiek ma czasem takie kompleksy. Patrzę na tych chłopaków… Zapierdzielają, biorą piłkę na siebie, grają, nie boją się odpowiedzialności. Chyba nie dałbym rady.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
0
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...