Reklama

Jeszcze jeden rasistowski incydent i UEFA wyrzuci nas z pucharów

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

22 grudnia 2014, 10:17 • 20 min czytania 0 komentarzy

– Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy zostać wyrzuceni z Pucharów. To się nie może zdarzyć, moim zdaniem wszystkie grupy kibicowskie zdają sobie z tego sprawę. Przekroczona została granica, gdy można było mówić o dopuszczalnym ryzyku (…) Wiem jednak, że są także głosy zrozumienia dla takich postaw, bo żyjemy w kraju, w którym Korwin-Mikke wysyła kobiety na zmywak, a Żydów nie wiadomo gdzie i zostaje europosłem. Przekrój kibiców Legii jest taki sam jak społeczeństwa – są ludzie, którzy żyją w swoim świecie. Nie jest naszą rolą zmiana światopoglądu, od tego jest państwo. My chcemy, by ludzie zrozumieli, że miejscem afiszowania poglądów może być uliczny marsz, nie stadion – mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą prezes Legii Bogusław Leśnodorski. Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd najciekawszych materiałów piłkarskich w prasie codziennej.

Jeszcze jeden rasistowski incydent i UEFA wyrzuci nas z pucharów

FAKT

W Fakcie dziś już świąteczne klimaty. Robert i Anna Lewandowscy na święta w Polsce.

To będą wspaniałe święta w rodzinie Lewandowskich. Robert (26 l.) i Anna (26 l.) spędzą Boże Narodzenie ze swoimi matkami. Reprezentant Polski przebywa jeszcze w Niemczech, ponieważ piłkarze Bayernu Monachium rozegrali w zeszłym tygodniu dwa mecze. W piątkowym spotkaniu z Mainz (2:1) „Lewego” zabrakło z powodu kontuzji stawu skokowego. Kiedy nasz napastnik dopingował kolegów z trybun, w jego domu na Mazurach przygotowywano się do świętowania. Za organizację wigilii odpowiedzialne są mamy naszych gwiazd. Iwona Lewandowska i Maria Stachurska pod nieobecność ukochanych dzieci koordynują świąteczne porządki. Fotoreporter Faktu spotkał przed posesją Lewandowskich kilku ogrodników, którzy w pocie czoła sprzątali podjazd pod dom. 

Reklama

Sporo drobiazgów w tym wydaniu:

– Glik trafił dwa razy
– Milik gorszy od Anglika w głosowaniu
– Messi zdobył dwie bramki, świetna forma

Real królem świata – tego też nie ma sensu cytować, bo niczego nowego o Klubowych Mistrzostwach Świata nie dowiecie się akurat z tego tekstu. Będą kolejne w innych gazetach.

Dostajemy też wywiad z Krzysztofem Mączyńskim, który wciąż przekonuje, że nie żałuje transferu do chińskiego Guizhou Renhe. No cóż, przy takich pieniądzach trudno żałować. Czytamy.

Reklama

Poprzedni rok zakończył pan znakomitym występem w barwach Górnika, kiedy wygraliście w Pucharze Polski z Legią 3:1. Jak zmienił się pan przez 12 miesięcy spędzonych w Chinach?
– Dziś czuję się dużo mocniejszy psychicznie. Sportowo też poszedłem do przodu, motorycznie jest bardzo dobrze, statystyki ze wszystkich spotkań mam porównywalne, czyli nie schodzę poniżej pewnego poziomu. Nie miałem kontuzji, od dwóch lat nie opuściłem żadnego treningu.

Zasługa medycyny chińskiej?
– Próbowałem tylko akupunktury. Miałem naciągnięty mięsień przywodziciela, jeden zabieg i na drugi dzień byłem gotowy do treningu. Na drobne urazy działa znakomicie. Z poważniejszymi kontuzjami raczej lata się do Europy.

Europejczycy traktowani są tam inaczej?
– Nie chcę, by to źle zabrzmiało, ale cenią nas wyżej niż siebie, w klubie traktują nas jak gwiazdy. Dla mnie gwiazdą to może być Zvjezdan Misimović, z lepszym piłkarzem nie miałem okazji trenować. Ale oni traktują w ten sposób każdego z nas.

Wszystko już było.

Na koniec. Trenerowi Borussii puściły nerwy. Graliśmy jak idioci!

– Zagraliśmy jak idioci i jak idioci jesteśmy teraz na dnie tabeli – narzekał po porażce 1:2 z Werderem Brema szkoleniowiec BVB Juergen Klopp (47 l.). Tak beznadziejnie Borussia po raz ostatni grała 30 lat temu. Jesienią przegrała aż 10 meczów. Tyle porażek Klopp nie miał ani razu w przekroju całego sezonu, odkąd jest trenerem w Dortmundzie, czyli od 2007 roku. – Mamy za sobą najbardziej zasraną rundę naszego życia. Ale sami sobie jesteśmy winni. Jedyne co mogę obiecać, to że wiosną zagramy zdecydowanie lepiej – zapewniał przed wyjazdem na urlop i dodał: – Jest też dobra wiadomość. W końcu ten gówniany rok się dla nas skończył.

GAZETA WYBORCZA

Na łamach Wyborczej poniedziałkowy Sport.pl Ekstra, a w nim cztery piłkarskie strony. – Doszliśmy do ściany. Jeszcze jeden rasistowski incydent i UEFA wyrzuci nas z pucharów – mówi Leśnodorski.

Wyobraża pan sobie scenariusz, w którym Legia zostaje rewelacją Ligi Europy, ale traci mistrzostwo?
– Scenariusz, o który panowie pytają, nie musiałby być zły, są na to argumenty. Gdybyśmy w następnym sezonie znów awansowali przynajmniej do 1/16 finału LE, to zbudowalibyśmy taką pozycję w rankingu, że rok później bylibyśmy już rozstawieni w decydującej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Sezon 2015/16 będzie ostatnim, w którym brak awansu do LM nie byłby tragedią. Ale prawda jest taka, że wszyscy są ambitni i budzą się rano, myśląc o niej. Mówię zwłaszcza o Radoviciu, o Vrdoljaku, piłkarzach, którzy nie mają już 20 lat.

Liga Mistrzów to już obsesja?
– Żeby patrzeć poważnie na polski futbol, musimy mieć LM. Fajnie, że wygrywamy w LE, ale chodzi o to, by wejść poziom wyżej, dołączyć do Belgii, Holandii i Szwajcarii, czyli krajów, które nie powinny być nie do przeskoczenia. W Polsce mieszka 40 mln ludzi! Statystycznie talentów powinno być tyle, że jak się postaramy, to zbudujemy porządne kluby i reprezentację, która zajmuje miejsce nie w siódmej, tylko w pierwszej dziesiątce rankingu FIFA. Wszystko nam sprzyja!

Zgodzi się pan, że po 1989 r. futbol rozwijał się w Polsce wolniej niż jakakolwiek inna dziedzina życia?
– Tak. Zanim przyszedłem do Legii, uważałem, że piłka tak bardzo leży na dnie, że cokolwiek by zrobić, to musi być lepiej. Z jednej strony nie ma powodu, by Legia, Lech czy Wisła nie grały w poważną piłkę, z drugiej – centralny system szkolenia młodzieży wciąż nie istnieje, szkołę trenerów pobudowaliśmy nie wiem gdzie, nad powołaniami do różnych reprezentacji nikt nie panuje. Żyro otwarcie mówi, że byłby lepszym piłkarzem, gdyby jako czternastolatek mógł trenować – a on spędzał 200 dni w roku na zgrupowaniach różnych kadr. Wolski, Furman i Łukasik żartowali nawet, że Michał nie potrafi grać głową, bo gdy to trenowali, on grał w reprezentacjach.

Warto zapoznać się z tym materiałem.

królewskim roku Królewskich obszernie Dariusz Wołowski.

Triumf nad San Lorenzo 2:0 w finale klubowego mundialu był 22. zwycięstwem Realu Madryt. Piłkarze Carlo Ancelottiego zapracowali na status najlepszej drużyny świata, a przecież po wygraniu Ligi Mistrzów Włoch musiał ją tworzyć niemal od początku. „San Lorenzo to klub papieża, ale Real – Boga” – powiedział Sergio Ramos przed finałem klubowych mistrzostw świata w Marrakeszu. Potem wyszedł na boisko z kontuzją mięśnia i znów, jak we wszystkich ostatnich ważnych meczach Realu, jego głowa okazała się ważyć tyle co złoto. Stoper strzelił gola na 1:0, a potem zgarnął nagrodę dla najlepszego gracza turnieju, wyprzedzając Cristiano Ronaldo, który w dwóch meczach nie zdobył bramki. Argentyńczykom nie pomogła zmiana arbitra. Finał miał prowadzić Portugalczyk Pedro Proença, ale gdy pojawiły się przecieki z FIFA, protest prezesa San Lorenzo sprawił, iż zmieniono go na Gwatemalczyka Waltera Lópeza. Matias Lemmens uważał, że przy wyznaczeniu Proençy zadziałało madryckie lobby w FIFA. Dziś to już teoria bez znaczenia. Real był lepszy i wygrał 2:0. To czwarte trofeum w tym roku po Pucharze Króla, Pucharze Europy i Superpucharze Europy. Ostatnim bastionem na świecie oddzielającym „Królewskich” od totalnej dominacji okazało się Atlético, które najbogatszemu klubowi świata odebrało mistrzostwo i Superpuchar Hiszpanii. Tak czy siak drużyna Ancelottiego uważana jest dziś za nr 1, zagrozić jej mogą tylko Bayern i Chelsea.

Jest też felieton Wojciecha Kuczoka, który dziś akurat zastanawia się nad sportowymi reakcjami Franciszka. Tym razem tego z Watykanu. A taki na przykład papież – jakże on reaguje w zaciszu domowej salki projekcyjnej na grzeszny futbol swoich ulubieńców? Nie ma lekko.

Ciężko jest papieżowi kibicowi. Ani się pomodlić za swoją drużynę nie może, bo to grzech zawracać Bogu głowę w sprawach błahych, ani czapeczki klubowej na piuskę założyć się nie godzi, zaprawdę samotność papieża fana jest dojmująca. Sam najlepiej wie, że boża opatrzność nie rozpościera się nad piłką nożną. Właściwie to nawet szkoda, bo gdyby można było zbudować świątynię futbolu, która byłaby jednocześnie świątynią bożej opatrzności, wystarczyłby nam jeden Stadion Narodowy – 16 milionów z budżetu Ministerstwa Kultury zamiast na tacę biskupom oddano by wtedy na przykład bibliotekarkom. Wszyscy piłkarze równie gorliwie się modlą, a jednych i drugich obdzielić zwycięstwem nawet wszechmocny Bóg nie zdoła; zawczasu woli od piłki umywać ręce. Papież Franciszek musiał cierpieć w sobotni wieczór, spozierając na męki swoich ziomali. Był to futbol wysoce bezbożny, niewiele mu brakowało do piłkarskiej pornografii, nazwać grę San Lorenzo antyfutbolem nie byłoby wielką przesadą – ale cóż oni, biedni, mieli innego robić? Boksować się z czołgiem? W sobotę Dawid zapomniał procy na pojedynek z Goliatem, mógł się przeto uciekać wyłącznie do uników i brudnych sztuczek. Ale San Lorenzo to nie Atletico, faule i prowokacje Argentyńczyków może nieco konfundowały Galácticos, lecz działały wyłącznie jako odwlekanie egzekucji. Czysto piłkarskich argumentów miał Real doprawdy zbyt wiele, żeby nie sięgnąć po kolejny puchar do kolekcji. Biedny Franciszek, na nic mu Rafaele i Leonardy, na nic watykańskie skarbce i bliskość nieba, kiedy ukochana drużyna przegrywa.

SPORT

Kapitalny Glik dziś na okładkach.

Chociaż na początek rozmowa z Kamilem Grosickim. Póki co rehabilituje się w Polsce, tutaj też przechodził operację, ale Rennes chce, żeby już po świętach wrócił do klubu.

Gdyby ułożył pan krótki ranking prywatnych koszmarów i koszmarków, na którym miejscu trzeba by umieścić kontuzję łokcia?
– Na pierwszym. Odpowiadam bez zastanowienia, bo nigdy nie miałem tak poważnej kontuzji. I nigdy wcześniej nikt mi nie powiedział, że muszę pauzować przez trzy miesiące. Zdarzyło się coś, co uniemożliwia mi to, co kocham najbardziej, czyli grę w piłkę. Wcześniej, jeśli w ogóle narzekałem na jakieś kłopoty zdrowotne, to były to w sumie drobnostki – nie kurowałem się dłużej niż 2-3 tygodnie.

Rehabilitacja przebiega zgodnie z planem?
– Czuję się coraz lepiej. Ale codziennie bardzo ciężko na to pracuję. Rozciąganie, masaże, zgięcia, wyprosty – ból jest przy tym ogromy. Wiem jednak, że jeśli chcę odzyskać pełną sprawność ręki, to innej opcji nie ma. Z dnia na dzień cud się nie stanie.

Co zdecydowało, że postanowił pan leczyć się w Polsce? Damien Perquis, jako zawodnik ligi francuskiej, zdecydował się na zabieg w Nancy.
– Decydując się na operację w Poznaniu, byłem pewien, że trafiłem w dobre ręce. Zabieg wykonał doktor Przemysław Lubiatowski, najlepszy fachowiec w kraju w tego typu urazach. Zresztą jego wiedza i doświadczenie cenione są również w Europie.

Antoni Piechniczek apeluje do działaczy Ruchu Chorzów, żeby ci – cytujemy – użyli wszelkich możliwości i wpływów, aby na 95-lecie klubu nie spadli z Ekstraklasy. Brzmi dwuznacznie. Kamil Włodyka jest bliski przejścia do Niecieczy, Artur Gieraga, Sebastian Janik i Adrian Mrowiec najprawdopodobniej zaś trafią do Tychów. No i to wszystko w temacie chorzowskiego klubu.

Mamy też szybkie przesłuchanie Roberta Warzychy.

Czy szóste miejsce Górnika w tabeli zaspokaja pańskie ambicje?
– Zacznijmy od tego, że latem ponieśliśmy poważne straty, ponieważ z klubu odeszli Prejuce Nakoulma i Paweł Olkowski, którzy stanowili siłę napędową drużyny. Opuścili zespół również Antoni Łukasiewicz i Boris Pandża, z powodu kontuzji nie mógł grać Mariusz Przybylski. Wobec takiego rozwoju wydarzeń sytuacja wydawała się być bardzo trudna i rzeczywiście taka była. Mimo to sezon zaczęliśmy z wysokiego c, z Józkiem Dankowskim udało się nam ułożyć te klocki, sprawdził się system naszej gry. Potem już nie było tak dobrze, ale biorąc pod uwagę całokształt szósta lokata wcale nie jest taka zła i mogę z niej być zadowolony. Co wcale nie oznacza, że nie mogła być ciut wyższa, a dorobek punktowy trochę lepszy.

Jakie są możliwości czternastokrotnego mistrza Polski?
– Zawsze gra się po to, żeby wygrywać. Ale nie można igrać tym elementem, chociaż z drugiej strony pamiętam, że przez pewien okres byliśmy bardzo wysoko w ligowej tabeli – zajmowaliśmy pierwsze bądź drugie miejsce. Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia i ta przypadłość dopadła naszych kibiców. Wszyscy zapomnieli, że inne drużyny nie śpią i też chcą wygrywać. My trenerzy wiemy doskonale, że drużynom i poszczególnym zawodnikom przytrafiają się wahania formy, co bezpośrednio przekłada się na uzyskiwane wyniki.

Zręcznie robi pan uniki, ale poproszę o konkretną, odważną odpowiedź.
– Myślę, że Górnik może grać lepiej. Na pewno dużo większe możliwości ma Błażej Augustyn czy Adam Danch, który jednak nie grał – z różnych względów – na swojej pozycji. Jeżeli jakimś cudem uda nam się zimą załatwić dopływ świeżej krwi do drużyny, to nie powinno być jeszcze lepiej.

Piastowi może nie udać się zatrzymać Konstantina Vassilijeva.

W Gliwicach są bardzo zadowoleni z tego transferu, ale zdają sobie także sprawę, że zatrzymanie takiego zawodnika na dłużej może być bardzo trudne. – Sprowadzenie Konstantina to zasługa pana Zdzisława Kręciny, który wykorzystał swoje kontakty i przekonał piłkarza do gry w Piaście. Coś o jego potencjale mówi nawet to, że jest w czołówce najlepiej wycenianych piłkarzy przez portal transfermarkt.de (2 mln euro – przyp. red.) – mówi prezes Adam Sarkowicz. – U nas zarabia średnie pieniądze, jak na polską ligę, ale to jeden z wyższych kontraktów w Piaście. Na pewno chcielibyśmy, aby grał w Gliwicach w kolejnych sezonach, bo jest niezwykle ważnym i przydatnym ogniwem zespołu. Poza tym młodsi mają od kogo się uczyć. Niestety, być może nie będziemy w stanie dać mu takiej podwyżki jaką będzie oczekiwał. Wcześniej grał w Rosji, gdzie płaci się dużo lepiej. Wybrał Piasta, bo chciał się odbudować, by spróbować swoich sił w silnej lidze. Dla mnie to top 3 jeśli chodzi o środkowych pomocników w ekstraklasie – dodaje szef gliwiczan.

No i na koniec Piotr Świerczewski. Szuka pracy jako trener, ale nie podoba mu się prowizorka w polskich klubach. Znowu sporo gadki o braku zaplecza i temu podobnych…

Jerzy Engel niedawno na naszych łamach przyznał, że jest przekonany co do tego, że w przyszłości będzie pan dobrym trenerem. Podobno brakuje panu cierpliwości?
– Trener Engel ma swoje przemyślenia i swoje zdanie. Ja nie uważam, że chodzi w moim przypadku o cierpliwość. Podejmę się pracy w klubie, w którym będę mógł skupić się tylko i wyłącznie na przygotowaniu drużyny do gry, a nie na wszelkich innych sprawach. Obecnie w Polsce w zdecydowanej większości klubów piłkarze nie mają odpowiedniego zaplecza, baz treningowych. Nie może być tak, że trener musi się o wszystko troszczyć i załatwiać rzeczy, które powinny być od dawna załatwione. To spory problem. Zwykli luzie kupują sobie karnety na siłownię i czasami są lepiej przygotowani niż piłkarze, którzy z powodu zaległości finansowych nie mogą sobie chodzić dodatkowo na siłownię. Kluby powinny to wszystko zapewniać, także odpowiednie odżywianie.

Takim doświadczeniem był ŁKS?
– Dokładnie. Muszę przyznać, że wtedy było mi wstyd i chciało mi się śmiać. ŁKS to klub z tradycjami, ale jego kłopoty organizacyjno-finansowe były ogromne. Udało nam się zebrać drużynę na tydzień przed rozgrywkami. Niektórzy z rożnych przyczyn wcześniej nie trenowali. Inne drużyny wyjeżdżały na obozy, a my z marszu przystąpiliśmy do gry. I co? Walczyliśmy jak równy z równym. Ośmieszyliśmy niektóre drużyny, jak Cracovię czy Lechię, które miały wszystko. My nie mieliśmy prawie nic, pieniędzy brakowało, a sportowo pokazaliśmy charakter. To świadczyło na naszą korzyść, ale zawstydzało innych. Tak jednak nie powinno być.

SUPER EXPRESS

Z Superaka cytujemy dziś trzy rzeczy. Krystian Bielik podjął decyzję, że chce odejść do Arsenalu już tej zimy, a nie dopiero latem. Piłkarz Legii był zachwycony wizytą w londyńskim klubie, gdzie spotkał się nie tylko z Arsene’em Wengerem, ale też z Szczęsnym i Podolskim.

– Widzę w tobie duży potencjał. Wiek nie jest ważny, dostaniesz szansę – tłumaczył Bielikowi legendarny trener. Legionista spotkał się też z Wojciechem Szczęsnym i Łukaszem Podolskim, który zareagował w swoim stylu – bardzo się cieszył z tego, że kolejny Polak trafi do „Kanonierów”. Bielik zjadł też kolację z szefem skautingu Arsenalu. To właśnie jego rekomendacja sprawiła, że angielski gigant zdecydował się na transfer. Kolacja miała miejsce w ulubionej restauracji. Cesca Fabregasa (były piłkarz Arsenalu, obecnie Chelsea), tak więc można powiedzieć, że Bielik poznaje też wielką piłkę od kuchni. Po powrocie piłkarz miał w ciągu kilku dni podjąć decyzję, czy chce transferu już zimą, czy poczeka do lata. To, co zobaczył w Londynie, przekonało go jednak na tyle, że chce się tam przenieść już teraz. Piłkarza Legii czeka jeszcze tylko rozmowa z rodzicami, ale wydaje się mało prawdo-podobne, że ci będą go nakłaniać do zmiany decyzji. Wszystko wskazuje więc na to, że w najbliższym czasie do negocjacji zasiądą oba kluby, które czekały na decyzję piłkarza.

Roger Guerreiro w swoim stylu – chce wrócić do Polski. Co więcej, chciałby współpracować z Legią, szukając dla niej talentów. Zorganizuje też u nas pożegnalny mecz.

Rio Branco nie należy do potentatów brazylijskiej piłki…
– Kontrakt podpisałem na cztery miesiące, na czas występów Rio Branco w lidze stanowej Parany. W maju znów będę wolnym piłkarzem i mam nadzieję, że znajdę mocniejszy klub. Teraz chciałem po prostu wrócić, przypomnieć się, bo długo nie grałem, między innymi przez kontuzję. Od dawna mówiłem, że fajnie byłoby pograć jeszcze w Polsce, i zdania nie zmieniam.

Na Legię już jednak szans nie masz.
– Jeśli chodzi o Legię, to pomyślałem o niej niedawno, ale w innym kontekście. Może po zakończeniu kariery zostałbym jej poszukiwaczem talentów w Brazylii? Z nikim o tym jeszcze nie rozmawiałem, ale coś takiego przyszło mi do głowy. Natomiast co do gry w Polsce to i tak jeszcze tam zagram.

W jakim sensie?
– Polska dała mi najwięcej. To w Legii się wybiłem, z niej trafiłem do reprezentacji Polski, zagrałem na EURO. Przyjęliście mnie jak swojego, tego nie zapomnę. I dlatego mój pożegnalny mecz zorganizuję właśnie w Polsce. Tak za 2-3 lata.

No i na koniec – Suarez znów gryzie?

Luis Suarez (27 l.) strzelił pierwszego ligowego gola w barwach Barcelony i w euforii rzucił się na Pedro, który chwilę wcześniej pięknie podał mu piłkę. Urugwajczyk przytulił się do Hiszpana i przez chwilę wydawało się, że z radości chce go ugryźć. Na zdjęciu wygląda to tak, jakby niczym złakniony krwi wampir chciał zatopić zęby w gardle kolegi. Byłoby to w jego przypadku swoiste novum, bo do tej pory Urugwajczyk gryzł tylko rywali, i to ze złości, a nie z radości. Tym razem miał się z czego cieszyć, bo na pierwszego ligowego gola w barwach Barcelony czekał aż 577 minut. Cordoba nie sprawiła „Dumie Katalonii” problemów, poległa na Camp Nou 0:5. Poza Suarezem trafiali Pedro, Pique i dwa razy Messi. Argentyńczyk oba piękne gole zdobył prawą, słabszą nogą.

Ok, to jednak kompletna głupota.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Glik jak Boniek. Okładka PS.

Na początek dostajemy jednak duży wywiad z Maciejem Skorżą. Mariusz Rumak w tym momencie głośno przełyka ślinę, czytając tytuł: Lecha zastałem totalnie rozbitego.

Zaskoczyła pana sytuacja wewnątrz drużyny Lecha?
– Weszliśmy do szatni i zastaliśmy drużynę wewnętrznie totalnie rozbitą. Bez hierarchii i struktury. Były trzymające się razem grupki. Wyglądało to nieciekawie. Przypominało mi to trochę pierwsze miesiące pracy w Legii, kiedy był ten słynny zaciąg zawodników zagranicznych. Przed meczem, w szatni musi być odpowiednia atmosfera. Patrzysz na piłkarzy i widzisz, czy mobilizują się, rozmawiają ze sobą, czy są skoncentrowani. Mocno nad tym pracowaliśmy i w końcówce wyglądało to już znacznie lepiej.

Po meczu potrafił pan przypomnieć o tym, że za chwilę oceni przydatność piłkarzy dla Lecha, wyraźnie sugerując, że nie wszyscy się nadają. To był sposób na wstrząśnięcie drużyną?
– Nigdy tego nie robiłem w żadnym klubie. Tutaj uznałem, że doszliśmy do punktu, gdzie, zaczniemy funkcjonować inaczej, albo stracimy ten sezon. Miałem dwa wyjścia. Albo wyrzucić kilku piłkarzy do rezerw, ale nie mamy tak szerokiej kadry, żeby sobie na to pozwolić. Albo uderzyć w drużynę. Wybrałem to drugie i cieszy mnie reakcja zespołu. Piłkarze pokazali, że im zależy…

Krytyka drużyny była zaplanowana?
– Tak, to było celowe działanie. W Gliwicach coś we mnie coś pękło. Gdy patrzyłem, jak Piast strzela trzy gole, pomyślałem, że muszę zaryzykować wszystko. I albo odwrócę drużynę tak jak chcę, żeby grała, albo… zakończy się to w inny sposób.

Michał Masłowski nie jest na sprzedaż.

– Nie oddam Herolda Goulona i Michała Masłowskiego. Chcę utrzymać Zawiszę w ekstraklasie – deklaruje właściciel klubu Radosław Osuch. Obaj piłkarze są bowiem na celowniku polskich klubów. Francuza chętnie widziałby w Koronie trener Ryszard Tarasiewicz, z kolei Masłowskim interesują się Legia i Śląsk. Wszystko wskazuje, że jednak wiosną zostaną w Bydgoszczy. Ruchy kadrowe szykują się w ataku. Osuch chciałby się pozbyć Rafaela Porcellisa. Brazylijczyk jest jednym z tych piłkarzy, którzy jesienią kompletnie zawiedli. Były napastnik portugalskiego Feirense w Zawiszy najpierw leczył kontuzję, a później w ledwie ośmiu spotkaniach nie strzelił nawet gola. – Szkoda na takich piłkarzy pieniędzy. Szukamy bardziej wartościowych zawodników. W tym napastników, bo strzelamy bardzo mało goli (19 – przp. red.) – dodaje Osuch. Właściciel Zawiszy namówił na testy Jakuba Świerczoka, który w 1.FC Kaiserslautern nie zrobił kariery i po wyleczeniu kontuzji wiązadeł krzyżowych grywał jedynie rezerwach niemieckiego klubu. Jeśli Świerczok w styczniu przekona do siebie sztab szkoleniowy, zagra w Zawiszy. Osuch od dłuższego czasu przebywa w Hiszpanii.

Inaki Astiz po powrocie z urlopu ma negocjować nową umowę. Chce zostać w Legii.
– Na razie nie rozmawiałem jeszcze z prezesami o mojej przyszłości, ale w najbliższych tygodniach powinniśmy usiąść do stołu – mówi PS obrońca. Trener Henning Berg jest bardzo zadowolony z postawy Astiza, który od początku sezonu jest podstawowym stoperem w zespole mistrza Polski. Pod nieobecność kontuzjowanego Dossy Juniora tworzy duet z Jakubem Rzeźniczakiem. – My również chcemy porozmawiać z Inakim. Powinniśmy się dogadać – twierdzi prezes Bogusław Leśnodorski. Hiszpan trafił do Legii w 2007 roku i błyskawicznie zaaklimatyzował się w Warszawie. Wywalczył z Legią dwa mistrzostwa i cztery Puchary Polski, dzięki czemu jest obecnie jednym z najbardziej utytułowanych zawodników w kadrze. Gwarantuje solidność w obronie.

W innych ramkach:

– Korona pozbywa się niepotrzebnych piłkarzy
– Murawski zachęca Wołąkiewicza do gry w Pogoni
– Przełomowy rok Macieja Sadloka.

Wypada jednak zacytować jeszcze dwie albo nawet trzy inne rzeczy. Jakiś inny fragment rozmowy z Krzysztofem Mączyńskim, o której wprawdzie wspominaliśmy przeglądając Fakt.

Język chiński wciąż jest dla pana czarną magią czy zaczyna go pan rozumieć?
– Wiem, co oznacza moje nazwisko, bo początkowo wywołało ono sporo zamieszania. Według chińskiego kalendarza kończący się rok był rokiem konia, a pierwsze dwie sylaby mojego nazwiska, czyli „Ma -czy”, w ich języku tłumaczone są właśnie jako „koń”. Dla nich symbolika ma ogromne znaczenie, dlatego gdy przyszedłem do klubu, głównie na to zwracali uwagę. Na co dzień, tak naprawdę w ogóle nie zwracam uwagi na ten język, bo wszystko wokół mnie dzieje się po angielsku. Klub funkcjonuje po europejsku. Znam podstawowe chińskie zwroty, które potrzebne są mi do poruszania się taksówką. Zamieszkałem w hotelu, by nie ryzykować, że gdy czegoś będzie mi potrzeba, to nie będę potrafił się dogadać z właścicielem apartamentu. Oczywiście dużo czasu spędzamy w podróżach, ale tylko dlatego, że na wszystkie mecze latamy. Ale nie ma też problemu, by z zespołem podróżowały rodziny. Lecą z nami samolotem, mieszkają w tym samym hotelu. Moja narzeczona zawsze ze mną lata na ligowe spotkania. My trenujemy, ona zwiedza miasto…

W Górniku otrzymał pan opaskę. Ma pan ambicję, by pełnić tę rolę również w Chinach?
– Wcale bym tego nie chciał. Byłby zbyt duży problem komunikacyjny. Choć przyznam, że w Górniku ta funkcja miała bardzo duży wpływ na moją grę.

Nowa poszlaka w sprawie Dawida Nowaka?

W czwartek wezwano do złożenia zeznań Michała Mirotę ze sztabu trenerskiego Cracovii. To zaufany człowiek Roberta Podolińskiego, jeden z jego asystentów, specjalista od przygotowania fizycznego. Wcześniej wspólnie pracowali w Dolcanie. – Wystarczy popatrzeć chociażby na Sławka Szeligę. Bardzo się wzmocnił. Myślę, że efekt pracy Miroty widać na boisku. Nie odbijamy się już od rywali, wytrzymujemy kondycyjnie do ostatniej minuty – mówił Podoliński, pytany o podsumowanie rundy jesiennej. Gdy w październiku Mirota wypowiadał się na temat wpadki dopingowej Nowaka, przyznał, że w dotychczasowej pracy wielokrotnie stykał się ze stanozololem. – Miałem do czynienia z odżywkami, których jednym ze składników jest ta substancja. W Stanach Zjednoczonych są one dość popularne – mówił w rozmowie z Gazetą Wyborczą. Teraz o Nowaku w klubie nie mówi już nikt, pracownicy otrzymali wyraźną sugestię, by nie komentować sprawy. Uwagę członków Komisji Dyscyplinarnej na Mirotę zwróciły m.in. takie wypowiedzi, a także zeznania poprzednich świadków. Do tej pory w sprawie zeznawał m.in. Łukasz Barcik. To masażysta, który po tym jak popadł w konflikt z Podolińskim, został zwolniony z Cracovii.

No a na sam koniec wypada oddać nieco miejsca Kamilowi Glikowi i jego świetnemu występowi. Jak przekonuje PS, takiego nie było od czasów Zbigniewa Bońka.

To, że Polak jest ostoją defensywy Torino, wiadomo od dawna, ale wczoraj nie dość, że pod własną bramką walczył do upadłego, to w dodatku wyręczył napastników i dwa razy trafił do siatki. Dzięki temu Glik do spółki z Fabio Quagliarellą jest najlepszym strzelcem Torino w tym sezonie. Obaj mają po trzy gole. Ostatnim i jedynym Polakiem, który w meczu Serie A zdobył dwie bramki, był Zbigniew Boniek, 5 stycznia 1986 roku jako zawodnik Romy w starciu z Atalantą (4:0). Prawie 29 lat później wreszcie jego wyczyn ktoś powtórzył. Kto by się spodziewał, że będzie to akurat stoper? Glik był nie do upilnowania w polu karnym Genoi przy stałych fragmentach gry. Za pierwszym razem zamknął akcję po dośrodkowaniu z rzutu wolnego i pokonał Eugenio Lamannę strzałem prawą nogą w krótki róg. Nieco ponad 10 minut później wykazał się snajperskim instynktem, ruszył za uderzeniem kolegi i z bliska wepchnął piłkę do siatki głową. Z takim impetem, że sam też wylądował w bramce. W końcówce Torino skutecznie się broniło. Sędzia dwa razy musiał wstrzymywać grę, bo poobijany Glik leżał na murawie. Polak nie szczędził zdrowia, rzucał się pod nogi rywali, blokował strzały Genoi nawet głową. Walczył z bólem, ale zacisnął zęby i dotrwał…

Najnowsze

Anglia

Roberto De Zerbi docenił Modera, ale ten wczoraj akurat oberwał w mediach

Bartosz Lodko
0
Roberto De Zerbi docenił Modera, ale ten wczoraj akurat oberwał w mediach
Fuksiarz

Wygraj bilety VIP na mecz Francja – Polska! Nowa promocja 'Kolekcjoner’

Jakub Sitkiewicz
0
Wygraj bilety VIP na mecz Francja – Polska! Nowa promocja 'Kolekcjoner’
Polecane

Świetny sportowiec może być kruchy psychicznie. „Szedł na zagrywkę blady jak ściana”

Jakub Radomski
0
Świetny sportowiec może być kruchy psychicznie. „Szedł na zagrywkę blady jak ściana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...