Reklama

Janczyk nazwał rzeczy po imieniu. Już nie opowiada, że media kłamią

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

21 października 2014, 08:54 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Kiedy nie grałem, pojawili się różni ludzie i popijało się. Ale to nie było tak, że piłem, bo musiałem, bo nie mogłem bez tego funkcjonować. Nie jestem alkoholikiem. To była ucieczka od kłopotów. Na początku zeszłego roku żona poroniła, nie grałem, miałem kłopoty finansowe. Piłem, żeby zapomnieć. Wiem, to żadne usprawiedliwienie, ale tak było. Na szczęście i finansowo, i życiowo wyszedłem na prostą – mówi dziś w rozmowie z Super Expressem Dawid Janczyk. W weekend po kilkuletniej przerwie zadebiutował w ekstraklasie, zaliczył 11 minut w barwach Piasta. A dziś, o dziwo, zaczyna nazywać rzeczy po imieniu, już nie mówi, że wszystko, co pisały o nim złe media, było nieprawdą. Zapraszamy na nasz wtorkowy przegląd najciekawszych materiałów w polskiej prasie. Choć dzieje się niewiele…

Janczyk nazwał rzeczy po imieniu. Już nie opowiada, że media kłamią

FAKT

Zaczynamy od Ligi Mistrzów. Włoska klątwa Lewandowskiego. W pięciu meczach przeciwko Włochom polski napastnik nie zdobył bramki. To sucha statystyka. Co do faktów, warto dodać, że mecz Bayernu z Romą nie będzie pojedynkiem Lewego ze Skorupskim, bo ten drugi zapewne usiądzie na ławce.

A może chociaż Milik zagra na Camp Nou?

Rywalizujący z nim o miejsce w ataku Kolbeinn Sigthorsson strzelił w sobotę gola w lidze z Twente. Gdy Islandczyk w dość szczęśliwych okolicznościach zdobył bramkę, Milik czekał już przy linii bocznej gotowy do zmiany. Po bramce Sigthorsson zszedł z boiska. – Nie mam powodu by coś zmieniać w ataku. Kolbeinn dobrze sobie radzi. On jest pierwszym wyborem – mówił trener Frank de Boer przed starciem z Twente. Gol Islandczyka zaciemnił trochę obraz jego przeciętnego występu.

Reklama

Legia zaszaleje w Kijowie. Świetne położenie w samym centrum miasta, tuż obok rzeka Dniepr, około 3 kilometrów od obiektu im. Walerego Łobanowskiego. Mistrz polski nie oszczędza na wyjazdach.

Na bazę wybrano hotel Fairmont Grant Hotel, najdroższy w mieście, gdzie 24-godzinny pobyt to koszt przynajmniej 320 euro. Wszystko po to, by drużyna i trenerzy w komfortowych warunkach przygotowali się do spotkania, które może bardzo przybliżyć ich do zapewnienia sobie awansu do fazy pucharowej (…) Henning Berg i drużyna zameldują się w Kijowie dzisiaj. Na godzinę 18. czasu lokalnego zaplanowano ostatni przedmeczowy trening na stadionie Dynama. Powrót do Polski tym razem od razu po rozegraniu spotkania. W tym sezonie to pierwszy taki przypadek, w eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy mistrzowie Polski zawsze nocowali, a dopiero nazajutrz wracali do kraju.

Dawid Nowak złapany na dopingu. To już wiemy, ale zacytujmy:

U Dawida Nowaka wykryto niedozwolony środek dopingujący. Jeśli próbka B potwierdzi ten wynik, piłkarz Cracovii może zostać zdyskwalifikowany nawet na 2 lata. To byłby koniec jego kariery. Zarzut jest poważny. – W organizmie Dawida Nowaka został wykryty stanozolol. To substancja, która wpływa na wzrost siły. Zazwyczaj stosowana jest w innych dyscyplinach sportu, np. przez ciężarowców. Najsłynniejszy sportowiec, który wpadł na jej zażywaniu to Ben Johnson – mówi Michał Rynkowski, dyrektor biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie, która poinformowała o wynikach badania. Próbka została pobrana 26 września. Od tego czasu Cracovia rozegrała trzy spotkania, Nowak zagrał w dwóch z nich (przeciwko Wiśle i Lechii), tylko jako rezerwowy. W ostatnim meczu już nie wystąpił, nie było go nawet w kadrze, bo klub już przed spotkaniem otrzymał wyniki badań. – Zgodnie z przepisami wysłaliśmy wyniki do klubu, do PZPN, ekstraklasy i UEFA – mówi Rynkowski. Piłkarz domaga się przebadania próbki B. Dopóki do tego nie dojdzie, a więc wyniki nie zostaną potwierdzone, Nowak mógłby nadal występować w meczu Pasów. Klub podjął jednak decyzje, że nie będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu (może za to trenować z zespołem).

Reklama

Na koniec „Masło uciszył kibiców”. Radość w Bydgoszczy! Po trzech miesiącach upokorzeń piłkarze Zawiszy wreszcie wygrali. Zespół trenera Mariusza Rumaka (37 l.) zwyciężył GKS Bełchatów 2:1.

Trener Mariusz Rumak wreszcie głęboko odetchnął, a kibice w Bydgoszczy czekali na zwycięstwo swojej drużyny aż do 20 lipca, kiedy Zeta pokonała Koronę 2:0. Od tego czasu wiele się jednak w Bydgoszczy zmieniło. Przede wszystkim wrócili do zdrowia Michał Masłowski (25 l.) i olbrzymi Herold Goulon (26 l.). To właśnie ta dwójka ma największy udział w zwycięstwie nad beniaminkiem.Francuz był niesamowity w defensywie, a szalejący Masłowski motorem napędowym zespołu. – Moja forma ciągle się stabilizuje. Ciężko pracuję nad nią i efekty są już widoczne, potrafię jednak grać jeszcze lepiej.Ważne, że jednak zespół wygrał, to nam nam teraz bardzo pomoże – mówi Masłowski. To właśnie 3 minuty po przerwie po faulu na kapitanie Zawiszy Piotr Petasz (30 l.) znakomicie uderzył z rzutu wolnego. Wreszcie w dramatycznej końcówce, po zamieszaniu w polu karnym właśnie „Masło” strzelił zwycięskiego gola i ucieszył nielicznych kibiców na stadionie przy ulicy Gdańskiej.

Przeciętny numer Faktu.

GAZETA WYBORCZA

Na łamach Wyborczej też dziś bardzo spokojnie. Najpierw „koczownicy z Doniecka”.

– Oddałbym wszystkie trofea, żeby znów żyć w Doniecku i grać na Donbas Arenie – deklaruje Darijo Srna, chorwacki obrońca Szachtara. Na razie to niemożliwe. Wojna nie oszczędziła obiektów sportowych. Z powodu ostrzału w poniedziałek przed południem kolejny raz ucierpiał stadion, a supernowoczesna baza treningowa w połowie jest ruiną. W ubiegłym tygodniu minęło 18 lat, od kiedy Szachtara przejął Rinat Achmetow. – Pracowałem już w wielu klubach [m.in. Interze, Brescii, Reggianie, Galatasaray i Beskitasie], ale w żadnym nie spotkałem kogoś takiego – twierdzi trener Mircea Lucescu. – W Doniecku starał się być na każdych zajęciach, a jeśli nie mógł, to codziennie dzwonił do mnie i długo rozmawialiśmy o drużynie. Teraz sytuacja jest trudniejsza, ale i tak codziennie się kontaktujemy – opowiada Rumun zarabiający w Szachtarze 4 mln euro rocznie. W spełnianiu sportowych marzeń Achmetowowi pomaga ogromny majątek, który z pomocą ekipy Wiktora Janukowycza urósł do kilkunastu miliardów euro. Mozolnie budowana drużyna panuje w kraju, w 2009 roku zdobyła też nieistniejący już Puchar UEFA. – To nie koniec, bo chcę również triumfu w Lidze Mistrzów – zapowiadał miliarder. Sytuację mocno skomplikowała jednak wojna. Poprzedni sezon jeszcze udało się dokończyć, obecny nie dość, że zaczął się z opóźnieniem, to jeszcze Szachtar musiał się wynieść z Doniecka. Ostatni mecz na Donbas Arenie rozegrał w kwietniu. – Trudno się skoncentrować, gdy słyszymy, co się dzieje w naszym mieście – mówi kapitan drużyny Srna. A dyrektor Siergiej Pałkin szczerze dodaje, że nie wie, co dalej będzie z klubem. – Na razie jakoś wytrzymujemy, ale przyszłość jest niewiadomą – stwierdził w wywiadzie dla BBC.

Borussia Dortmund tymczasem nie przestaje sobie strzelać w stopę. – W tak złej sytuacji nie byliśmy od dawna – mówi dyrektor sportowy Michael Zorc. Dortmundczycy zaczęli sezon najgorzej od 27 lat.

Tak źle za czasów Jürgena Kloppa jeszcze nie było. W 2008 r. trener przejmował co prawda dopiero 13. zespół Bundesligi, bardziej niż walką o europejskie puchary zajmujący się obroną przed spadkiem, ale później przyzwyczaił kibiców do walki o trofea. Przez dwa lata jego drużyna zdobywała nawet mistrzostwo. „Süddeutsche Zeitung” pisze, że 47-letni szkoleniowiec przeżywa właśnie najtrudniejszy czas w karierze. – Nasza gra nie miała dziś sensu. Często podawaliśmy niedokładnie, robiliśmy głupie błędy, które można tłumaczyć, ale które nie powinny się zdarzyć – mówił Klopp po sobotniej porażce z Köln 1:2. Problemy wynikają oczywiście z rozbrojenia zespołu, który dwa lata temu grał w finale LM (Götze i Lewandowski poszli do Bayernu) oraz kontuzji (właściwie nie ma piłkarza, który nie leczył ostatnio urazu). Ale wszystko wskazuje na to, że to niejedyne przyczyny zapaści. Nie ma formacji, która grałaby tak dobrze jak wcześniej, właściwie wszystkie statystyki wyglądają gorzej niż w poprzednich sezonach. Obrona, wciąż kierowana przez Matsa Hummelsa, straciła już w 14 goli. To trzeci najgorszy wynik w Bundeslidze. W porównaniu z sezonem 2012/13 piłkarze wykonują mniej wślizgów (wtedy 25,5 na mecz, teraz – 19,4, wszystkie statystyki za Whoscored.com) i rzadziej odbierają piłkę (wtedy 17,2 na mecz, teraz – 14,4). Kiedyś zaletą dortmundczyków był nieustanny pressing, w którym uczestniczyli wszyscy zawodnicy. Dwa lata temu piłkarze Borussii odbierali piłkę pod polem karnym rywala średnio 8,4 raza na mecz, teraz – tylko 4,1. – W ofensywie brakuje nam precyzji, w defensywie – koncentracji. Strzelamy sobie w stopy. Musimy przestać popełniać błędy. Nie wkrótce, nie jutro, ale natychmiast – mówił Klopp. Mimo kłopotów jego pozycja w klubie nie jest zagrożona, wciąż aktualne są słowa prezesa Hansa-Joachima Watzkego, który rok temu mówił, że nie zwolni trenera niezależnie od okoliczności.

SPORT

Dzisiejsza okładka to po prostu „Bayern w Rzymie”. Chwytliwe hasło.

Najpierw dostajemy relację z wczorajszego meczu Zawiszy z Bełchatowem oraz zwięzłą informację, że Legia zintensyfikuje poszukiwania lewego obrońcy. Jednym z kandydatów ma być Daniel Dziwniel, który – umówmy się – w ostatnich tygodniach złapał zadyszkę i wygląda dość przeciętnie.

Później o dopingowej aferze wokół Dawida Nowaka, jednak i w tym tekście nie ma niczego, czego nie byłoby i u nas na stronie głównej. Co w takim razie w Górniku po klęsce z Wisłą? – Wpadka? Nie! To ich będzie bolało przez lata – twierdzi legenda klubu Jan Banaś. I chyba odrobinę przesadza.

Był pan na meczu z Wisła w niedzielę. To wstyd dla byłego gracza zabrzan?
– W sporcie bym tego słowa nie używał. Przecież ci sami piłkarze dwa tygodnie wcześniej wygrali w Chorzowie. Widziałem mecze przegrane przez Real i Barcelonę po 0:5. I co? Była następna kolejka, najczęściej przez te kluby wygrana. Pewnie za moment pan zapytania o mecz z1975 roku…

Oczywiście. Przyjechała Legia i było też 0:5.
– Co innego pojedynczy wynik, a co innego całość dorobku drużyny. W tym miejscu powiązałbym dorobek Górnika z kolejnym meczem i z tym, co działo się wcześniej. Wpadka? Nie! To ich będzie bolało przez lata. Nie wiem, jak do niedzielnego wyniku podchodzą piłkarze, ale wspominany przez pana mecz pamiętam do dziś. Było nam naprawdę wstyd. Przecież ledwie pięć lat wcześniej graliśmy w finale europejskiego pucharu z Manchesterem City. Minęło ponad 40 lat…Druga połowa meczu z Wisłą to było dno, ale pamiętajmy, że Górnik do tego meczu wyszedł, walcząc o powrót na fotel lidera. Dlatego traktuję ten mecz jako wypadek przy pracy. Nie tak dawno równie wysoko przegrało kilka innych wielkich klubów w Europie. Górnik nie jest wielki, jak 40 lat temu, i to musimy sobie głośno powiedzieć, ale jest solidny. Przecież od roku jest w czubie tabeli, a jeszcze w piątek był liderem. Niedzielna przegrana zabolała, ale… Oni wciąż są w czubie tabeli, tylko dostali lekcję pokory. Józek Dankowski miał rację – jak nie walczysz i nie biegasz, to przegrasz.

Waldemar Fornalik musi coś zmienić, bo piłkarze Ruchu nie radzą sobie fizycznie.

Diagnozujemy problem i dążymy do tego, by drużyna grała dwie równe połowy. Dobrze, że nasz sztab szkoleniowy został wzmocniony, bo związał się z klubem Marek Wleciałowski (został asystentem Fornalika – przyp. LB). Działamy według wypracowanych wcześniej standardów. Trener przygotowania fizycznego, Leszek Dyja, jest uczniem doktora Jerzego Wielkoszyńskiego. Przez kilka lat pobierał u niego nauki. My z tej wiedzy korzystamy – podkreśla Waldemar Fornalik, którego drużyny zawsze cechowało dobre przygotowanie fizycznego. Gdy przejął zespół, wprowadził kilka nowinek treningowych, a po swoim debiutanckim meczu, rozpoczął zmianę systemu. Na zajechanie graczy podobno wpłynęło również to, że byli zbyt mocno eksploatowani. Słowacki szkoleniowiec, Jan Kocian, zarówno w lidze, jak i w europejskich rozgrywkach oraz krajowym pucharze, stawiał na żelazną jedenastkę. Uważa jednak, że piłkarze nie są wcale w złej kondycji. – Sprawdzaliśmy to dokładnie. Piłkarze zostali poddani testom wydolnościowym, szybkościowym i motorycznym. Gracze wypadli podczas tych sprawdzianów bardzo dobrze. Niektórzy z nich mieli nawet lepszą wydolność niż w trakcie wcześniejszych badań. Oglądałem mecz z Cracovią i drużyna znowu zagrała gorzej w drugiej połowie. Wiadomo, że każdy trener ma swój pomysł na zespół, przygotowania i go wprowadza. Chociaż ja, kiedy objąłem Ruch, miałem na to dwa dni, a mój następca dwa tygodnie. Muszę jednak jeszcze raz zaznaczyć, że nie popełniłem błędów w przygotowaniu motorycznym czy wydolnościowym – przekonuje Słowak.

Na koniec zacytujemy jeszcze tekst opisujący realny problem: jak podtrzymać w kibicach entuzjazm, jak sprawić, aby ci którzy na nowy stadion przyszli raz z ciekawości, zostali na nim na dłużej?

Oddanie nowego stadionu do użytku to tylko… początek wyzwania. Nie chodzi tylko o koszta utrzymania, ale o umiejętność zapełniania przez kluby trybun podczas meczów ligowych. Nawet prezes Jagiellonii – zadowolony oczywiście z sobotniej frekwencji – nie ma wątpliwości, że to wynik trudny do powtórzenia. – Za dobry wynik uznaje się widownię na poziomie 5 procent populacji miasta. Białystok liczy sobie ok. 300 tys. mieszkańców, więc 15 tys. na stadionie byłoby sukcesem klubu – tak Cezary Kulesza odpowiada na pytanie o widownię, która zadowoliłaby go w kolejnych tygodniach i miesiącach. A jak może być w Bielsku-Białej? – Już o tym myślimy, niedawno zwiększyliśmy zatrudnienie w naszym dziale marketingu – zaznacza prezes Podbeskidzia, Wojciech Borecki. Docelowo stadion przy Rychlińskiego pomieścić ma 15 tys. osób. – Nie jest to liczba nierealna. W czasach, kiedy jeszcze grałem w piłkę, tyle ludzi przychodziło na II-ligowe mecze BKS-u Stali.  Będziemy zresztą chcieli sięgnąć po widzów z całego regionu.

SUPER EXPRESS

W Super Expressie na początek dostajemy wywiad z… partnerką Grzegorza Krychowiaka.

Kiedy Grzegorz podpisał kontrakt z Sevillą, przeniosłaś się z nim do Hiszpanii…
– Dla mnie było oczywiste, że pojadę za nim. Nawet jeśli trafiłby na Grenlandię, to dołączyłabym do niego. Nie jest łatwo opuścić ojczyznę, rodzinę, przyjaciół, ale czasem trzeba.

Wracając na chwilę do waszych początków. Jak się poznaliście?
– Poznałam Grzegorza, gdy studiowałam w Bordeaux. Podszedł, żeby zagadać, a raczej poderwać! Najpierw powiedział mi, że też jest studentem. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że gra w piłkę.

To była miłość od pierwszego wejrzenia?
– Raczej tak. Od początku przypadł mi do gustu. Wysoki, dobrze zbudowany, ze wspaniałym uśmiechem. I to jak mówił! Tym okropnym akcentem w języku francuskim zupełnie mnie rozłożył.

Dzięki temu związkowi wiele razy byłaś w Polsce. Co ci się podoba u nas najbardziej?
– Pierogi! W Polsce jem je tonami. Na słono, na słodko, pod każdą postacią. Szkoda, że we Francji Polska jest tak mało popularna, że mało Francuzów tu przyjeżdża. Bo nie tylko wasza kuchnia, ale także plaże są fantastyczne!

No cóż, jest dość słodko.

Ale mamy też rozmowę z Dawidem Janczykiem, który odbębnił już powrót do świata żywych. Zagrał 11 minut w ekstraklasie. Ale co najważniejsze i najciekawsze, w tym wywiadzie wreszcie nazywa rzeczy po imieniu, mówi – piłem, miałem problemy finansowe. Wreszcie bez ściemniania.

Mogłeś wrócić wcześniej. Przez kilka miesięcy trenowałeś z rezerwami Legii, by bez słowa zniknąć. Demony wtedy wróciły?
– Ano wróciły. Nie miałem okazji, by podziękować trenerowi Jackowi Magierze i prezesowi Leśnodorskiemu. Wiele razy zbierałem się, by ich odwiedzić, lecz głupio się czułem. Było mi wstyd. Chciałem ich przeprosić, ale zabrakło mi odwagi.

Jak to jest z tym twoim piciem? Kiedy miałeś przerwę od piłki, w Polskę poszła fama, że Janczyk to alkoholik. Zniknięciem z Legii reputacji też sobie nie poprawiłeś.
– Kiedy nie grałem, pojawili się różni ludzie i popijało się. Ale to nie było tak, że piłem, bo musiałem, bo nie mogłem bez tego funkcjonować. Nie jestem alkoholikiem. To była ucieczka od kłopotów. Na początku zeszłego roku żona poroniła, nie grałem, miałem kłopoty finansowe. Piłem, żeby zapomnieć. Wiem, to żadne usprawiedliwienie, ale tak było. Na szczęście i finansowo, i życiowo wyszedłem na prostą.

Od kiedy nie pijesz?
– Od marca nie dotykam alkoholu pod żadną postacią. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja nie lubię pić! Mocniejsze trunki w ogóle mi nie smakują. Wtedy uciekałem przed życiem, przed sobą, przed kłopotami. Teraz to już za mną.

Arkadiusz Milik tymczasem rusza na Barcelonę.

Barcelona jest w gazie, lideruje hiszpańskiej ekstraklasie, ale i Ajax prezentuje dobrą formę. Zespół Franka de Boera nie przegrał żadnego z ostatnich ośmiu meczów. W poprzedniej kolejce klub z Amsterdamu zremisował na wyjeździe ze Zwolle 1:1, a Milik pojawił się na boisku w 72. minucie, zmieniając swojego rywala do gry w pierwszym składzie – Islandczyka Kolbeinna Sigthorssona. Jak będzie dziś? Najbardziej prawdopodobny jest ten sam scenariusz: mecz zaczyna Islandczyk, a potem wchodzi za niego Polak. I oby to było wejście smoka! Milik strzelał już gole w lidze holenderskiej, w Pucharze Holandii (sześć w jednym meczu!) i ostatnio w reprezentacji Polski.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Włoska klątwa Lewego także na okładce PS.

Ale najpierw o Legii, której wracają demony sprzed roku. Wypadają czołowi piłkarze.

Przed rokiem sztab medyczny głowił się i rozkładał ręce, kiedy kolejni zawodnicy jechali na badania, by usłyszeć wyrok. Do dzisiaj nie wiadomo, co było powodem plagi urazów, jaka rozmontowała Legię. Prezes Bogusław Leśnodorski wspominał o braku dokumentacji medycznej w wyniku czego leczenie i profilaktyka były mocno ograniczone. W 12 miesięcy udało się tę sytuację poprawić, stworzono bazę danych. Legia przez kilkanaście tygodni obecnych rozgrywek opierała się poważniejszym urazom, ale jak już przyszły, to trudno nie szukać analogii. Podobnie jak rok temu teraz trenerowi również wypadają kluczowe ogniwa w drużynie. Wtedy Dušan Kuciak musiał poddać się zabiegowi kolana, Miroslav Radović złamał rękę, a Michał Żyro zerwał mięsień łydki. To tylko niektóre urazy, bo przecież kłopoty mieli także Ivica Vrdoljak, Jakub Kosecki czy Tomasz Jodłowiec. Teraz przynajmniej na miesiąc stracono Radovicia, będącego w fantastycznej formie. Możliwe, że Serb z polskim paszportem zdecyduje się pojechać do Marijany Kovačević, serbskiej znachorki, która leczy urazy wyciągiem z łożyska klaczy. W przypadku Orlando Sa skróciło to pauzę o połowę. Z jej usług korzystały największe gwiazdy futbolu…

Dla przeciwwagi wypowiada się Jakub Rzeźniczak: Nie róbmy tragedii z kontuzji.

– Mamy silniejszy zespół niż rok temu, dlatego nie ma co narzekać. Oczywiście szkoda, że kilku kolegów nie może wystąpić przeciwko Metalistowi. Wiadomo, jaki wkład w naszą grę mają Miro, Tomek czy Dossa. Oby ich kontuzje nie okazały się poważne. Wszyscy liczymy, że pomogą nam jeszcze w tej rundzie, ale na razie musimy poradzić sobie bez nich (…) Z Inakim znamy się doskonale, dlatego nie będzie to żaden problem. Wystąpiliśmy kilka razy na początku sezonu, później Astiz doznał kontuzji. Przypomnę, że stworzyliśmy duet stoperów m.in. w dwumeczu z Celtikiem.

Później szereg ligowych informacji w ramkach:

– dopingowa wpadka Nowaka
– przerwa na kadrę znów nie posłużyła Górnikowi
– Wisła znów była drapieżna
– Starzyński ciągle jest za słaby.

Tymczasem Maciej Skorża robi przegląd kadry i powoli szykuje się do zimy. Również do okienka transferowego, podczas którego zespół ma zostać zasilony nowymi zawodnikami.

Takie są ustalenia między zarządem a trenerem Maciejem Skorżą, który ma wydać opinię, jakie pozycje na boisku szczególnie wymagają wzmocnienia. Do tego potrzebny jest jednak przegląd kadry wicemistrzów Polski. – Punkty w lidze są dla nas bardzo ważne, to oczywiste – zaznacza Skorża. – Muszę jednak znaleźć również odpowiedź na pytania o przyszłość drużyny. Jest w niej kilku zawodników, którzy u mnie jeszcze nie zagrali w meczu o punkty. Muszę i chcę dać szansę tym graczom, żebym mógł ich rzetelnie ocenić. Zostało nam osiem spotkań i na pewno do 13 grudnia pojawią się na boisku – mówi i potwierdza, że wszystko to odbywa się pod kątem zimowych zakupów. – Będziemy wtedy chcieli się wzmocnić i muszę znać potencjał mojej ekipy oraz wiedzieć, gdzie ma ona największe potrzeby – dodaje szkoleniowiec. Kogo trener ma na myśli? Przede wszystkim dwójkę stoperów – Paulusa Arajuuriego oraz Jana Bednarka. Fin był mocnym kandydatem do gry od początku przeciwko Koronie (2:2) w Kielcach, ale ostatecznie wszedł z ławki rezerwowych. Z kolei reprezentant polskiej kadry U-19 od roku nie dostał szansy w ekstraklasie, nie licząc minutowego epizodu w marcu. Na możliwość pokazania umiejętności czeka też Szymon Drewniak oraz przede wszystkim Muhamed Keita.

W pierwszej lidze natomiast bardzo słabo wygląda ostatnio sędziowanie.

W minionej kolejce pierwszej ligi na błędy sędziów pomstowano co najmniej na czterech stadionach. – Cały wysiłek mojej drużyny został zniweczony przez arbitra – stwierdził trener Wigier Suwałki Zbigniew Kaczmarek po przegranej z Miedzią (1:2). W podobnym tonie o porażkach swoich drużyn wypowiadali się Ireneusz Mamrot z Chrobrego Głogów (1:2 z Sandecją), Daniel Purzycki z Pogoni Siedlce (0:1 z Arką Gdynia) i Mariusz Pawlak z Chojniczanki (1:2 z Flotą). – Czasami wydaje mi się, że małemu wolno mniej. Rozumiem, że pomyłki sędziów się zdarzają, ale w każdym meczu powinno się mieć poczucie, że sędziowanie jest sprawiedliwe dla obu drużyn – mówi trener Purzycki. Ma pretensje, że Wojciech Krztoń nie podyktował karnego, mimo że zawodnik Pogoni jego zdaniem był ewidentnie faulowany. – Chyba 30 razy obejrzałem tę sytuację i zdania nie zmieniam – dodaje Purzycki. – Za sprawą sędziów uciekło nam już 7 punktów. Tym razem pan Jarzębak podyktował karnego z kapelusza i z tego padł gol. A chwilę wcześniej była bramka, która też nie powinna być uznana, bo nasz zawodnik był faulowany. I tak z wyniku 1:0, po 89. minucie zrobiło się na 1:2. Jestem załamany – przyznaje Mamrot. Trener Chrobrego przypomina, że wcześniej bardzo zaszkodził im sędzia Łukasz Bednarek w meczu ze Stomilem (0:3). – Wtedy został odsunięty od sędziowania w pierwszej lidze, no i co? Wrócił i znowu nawalił.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...