Reklama

Czy należy się dodatkowa premia za… wygraną z Niemcami?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

18 września 2014, 09:41 • 19 min czytania 0 komentarzy

– Szef PZPN płacenie kadrze premii za wygrane w pojedynczych spotkaniach nazwał głupotą. Nie tylko jego zdaniem narodowy zespół powinien być wynagradzany za osiągnięcie ostatecznego celu, jakim jest awans do francuskiego turnieju. I taki finansowy bonus w rozmowach z piłkarzami został już zadeklarowany. Nieoficjalnie wiadomo, że w przypadku zakwalifikowania się do finałów EURO 2016 piłkarze zainkasują (łącznie z zapłatą za wykorzystywanie ich wizerunku na potrzeby sponsorów kadry) 8 mln zł. Zwycięstwo z Niemcami ma jednak swoją dodatkową wartość, więc prezes Boniek na razie nie wyklucza, że taka premia może się pojawić – pisze dziś Przegląd Sportowy, rozważając bardzo optymistyczny scenariusz, jakim mogłaby być WYGRANA Z NIEMCAMI. W czwartkowej prasie, poza siatkówką, rządzi Legia Warszawa i jej wieczorny mecz z belgijskim Lokeren. Zapraszamy.

Czy należy się dodatkowa premia za… wygraną z Niemcami?

FAKT

W Fakcie dziś spore zróżnicowanie tematów. Najpierw oczywiście Legia, która – jak czytamy w tytule – zaczyna bój o wielką kasę. Jak zwykle przy takich okazjach, trwa liczenie pieniędzy.

Za sam awans do fazy grupowej na klubowe konto wpłynie 1,3 mln euro, czyli ponad 5 milionów złotych. UEFA premiuje również zespoły, które w meczach fazy grupowej wywalczą zwycięstwo lub remis. Za wygraną europejska federacja płaci ok. 800 tysięcy złotych, za remis 400 tysięcy. Jeśli legionistom udałoby się wyjść z grupy, a taki jest ich cel, to do kasy Legii wpłynie ponad półtora miliona złotych. Jest o co walczyć. Jedno zwycięstwo to równowartość rocznego kontraktu niezłego piłkarza. Z drugiej strony, lwia część premii w poprzednich latach była przeznaczona na kary nałożone przez UEFA…

Reklama

Wspominki z Lokeren serwuje dziś Grzegorz Lato.

Był pan gwiazdą KSC Lokeren.
– To dzisiejsze Lokeren do tamtego z początku lat osiemdziesiątych się nie umywa. W końcu grali tam czołowi piłkarze Europy – Włodek Lubański, Duńczyk Preben Elkjaer Larsen, no i ja. Poza tym świetni reprezentanci Belgii – Mommens, Verheyen, De Schrijver. Naprawdę mieliśmy całkiem niezłą drużynkę.

Jak to się stało, że trafił pan ze Stali Mielec akurat do klubu z Belgii?
– Miałem 30 lat, a w myśl ówczesnych polskich przepisów dopiero wtedy piłkarz mógł podpisać zagraniczny kontrakt. A z Lokeren dostałem po prostu najciekawszą ofertę. No i grał tam już Włodek Lubański, który bardzo gorąco do takiej właśnie przeprowadzki mnie namawiał.

Szerzej zacytujemy tę rozmowę z Przeglądu Sportowego.

W ramkach:

– Słaby Lewandowski w meczu z City
– Seedorf chce pozwać AC Milan
– Barcelona wydaje na płace najwięcej w Hiszpanii.

Reklama

Tomasz Włodarczyk porozmawiał tymczasem z Łukaszem Piszczkiem. Polak nie mógł zagrać z Arsenalem, ale występ Borussii zrobił na nim wielkie wrażenie. Cytujemy fragment:

Kontuzja, która pana wyeliminowała, to coś poważnego?
– Miałem trochę problemów z mięśniem dwugłowym. Dokuczał mi już na kadrze, dlatego nie zagrałem z Gibraltarem. W ostatnim ligowym meczu znów odezwały się problemy, dlatego wspólnie z trenerem podjęliśmy decyzję, żeby nie ryzykować. Sezon jest długi, więc jeszcze się nagram. Liczę, że będę mógł wystąpić już w najbliższej kolejce Bundesligi.

Klopp powiedział po meczu, że Borussia była bliska perfekcji.
– To był jeden z najlepszych meczów w ostatnim czasie w naszym wykonaniu. W europejskich pucharach gra nam się lepiej niż w lidze, jeśli chodzi o założenie wysokiego pressingu. Z Arsenalem cała drużyna zagrała znakomicie.

Borussia jest mocniejsza niż w poprzednim sezonie?
– W ostatnim czasie wypadło ze składu kilku zawodników, a mimo tych problemów trener miał takich zmienników, że właściwie nie odczuliśmy większej różnicy.

Na koniec tekst, o którym wspomnieliśmy na wstępie. Wynika z niego, że Zbigniew Boniek raczej nie przewiduje specjalnej nagrody dla piłkarzy w przypadku ich wygranej z Niemcami.

Prezes PZPN już zadbał o bojową atmosferę przed październikowym ekstraważnym spotkaniem z aktualnymi mistrzami świata Niemcami. Jeśli wiedziałbym, że wygramy z Niemcami, może dałbym dodatkową premię za ten jeden mecz – powiedział Zbigniew Boniek w programie Cafe Futbol. Prezes PZPN zwrócił też uwagę, że ten rywal jest absolutnie wyjątkowy, bo biało-czerwonym z Niemcami nigdy nie udało się wygrać. Boniek przekonał się o tym na własnej skórze. Strzelił RFN nawet efektownego gola, ale co najwyżej remisował. Szef PZPN płacenie kadrze premii za wygrane w pojedynczych spotkaniach nazwał głupotą. Nie tylko jego zdaniem narodowy zespół powinien być wynagradzany za osiągnięcie ostatecznego celu, jakim jest awans do francuskiego turnieju. I taki finansowy bonus w rozmowach z piłkarzami został już zadeklarowany. Nieoficjalnie wiadomo, że w przypadku zakwalifikowania się do finałów EURO 2016 piłkarze zainkasują (łącznie z zapłatą za wykorzystywanie ich wizerunku na potrzeby sponsorów kadry) 8 mln zł. Zwycięstwo z Niemcami ma jednak swoją dodatkową wartość, więc prezes Boniek na razie nie wyklucza, że taka premia może się pojawić.

GAZETA WYBORCZA

Tu o selekcjonerze z gumy. „Nawałka ma dobre zamiary, ale dobiera złe metody. Nieświadomie kroczy drogą Smudy, który niekonsekwencją w decyzjach ściągnął na siebie gniew opinii publicznej”.

– Parole, parole! [po włosku „słowa, słowa”]. Ciągle wywiady! – mówił do polskiego dziennikarza Adam Nawałka, prywatnie fan włoskiej piłki, poproszony o wywiad na zgrupowaniu kadry przed ostatnim meczem z Gibraltarem. Selekcjoner miał dosyć udzielania oficjalnych wypowiedzi, chciał poczekać na spotkania eliminacyjne, zdając sobie sprawę z zagrożenia, które niesie nieostrożne składanie kolejnych deklaracji. Dziś też woli szerzej nie komentować swojej nieudanej wyprawy do Eugena Polanskiego, by przekonać piłkarza do powrotu do drużyny narodowej. Nawałka nie chce wyjaśnić, skąd przyszła mu do głowy zmiana wcześniej podjętej decyzji. Polanskiego z kadry w maju wykluczył, a teraz mu się odmieniło. Ruchy selekcjonera, który ma wprowadzić kadrę na Euro 2016, wydają się kibicom coraz bardziej nerwowe. Przypominają kadencję Franciszka Smudy. Selekcjonera z lat 2009-12 okoliczności ugniatały jak plastelinę, aż któregoś dnia wytłumaczył: „No takie czasy, że trzeba być, jak to się mówi, gumowym…”. Nawałka jeszcze cztery miesiące temu się zarzekał, że już nigdy nie skorzysta z Polanskiego. Piłkarz urodzony w Sosnowcu, ale wychowany w Niemczech, w jego odczuciu nie chciał przyjechać na zgrupowanie przed majowym meczem towarzyskim z Niemcami. W rewanżu zawodnik w wywiadzie dla Polsatu skrytykował selekcjonera – nazwał styl prowadzenia jego drużyny bardziej adekwatnym do kadry juniorów, próbował wyśmiać przygotowania taktyczne zespołu do marcowego sparingu ze Szkotami. Trudno o bardziej jaskrawy przejaw niechęci do dalszej współpracy, a mimo to Nawałka postanowił wyciągnąć do niego rękę. Polanski gra w swoim klubie Hoffenheim regularnie, czego nie da się powiedzieć o innych pomocnikach kandydujących do kadry.

Poza tym w ogólnopolskim wydaniu znajdziemy jeszcze tylko niedługi tekst o europejskim teście Legii Berga. Jej siłą ma być stabilizacja składu, celem – awans do 1/16 finału.

Czy przez rok Legia stała się o tyle lepszym zespołem, by przetrwać w LE do wiosny? – Z każdej strony słyszę, że siłą drużyny jest zgranie i stabilizacja. Jestem optymistą i wierzę w sukces. Ale nie powiem, że ta drużyna jest lepsza niż zeszłoroczna. Zweryfikuje to dopiero mecz z Lokeren i kolejne spotkania w LE – uważa Zieliński. To, że stabilizacja składu jest największym atutem legionistów, nie ulega jednak wątpliwości. Poza Dominikiem Furmanem i Danielem Łukasikiem przez rok Warszawy nie opuścił żaden kluczowy piłkarz. Henning Berg ma większy komfort niż Urban również dlatego, że drużyny nie prześladują kontuzje. Zeszłej jesieni dziesiątkowały one zespół na tyle, że na niektóre spotkania trener nie mógł zebrać 18-osobowej kadry. Teraz nerwów i problemów jest znacznie mniej, ale historia zaczyna się podobnie. Niedzielnym meczem ze Śląskiem (4:3) legioniści rozpoczęli maraton, w czasie którego zagrają siedem spotkań przez 23 dni. W zeszłym roku w analogicznym okresie Urban również prowadził drużynę w siedmiu meczach. Z pięciu ligowych spotkań wygrał cztery, jedno przegrał (0:1 z Wisłą), a w LE poniósł dwie porażki (po 0:1 z Lazio i Apollonem). – Metalist i Lokeren to słabsze drużyny niż Lazio i Apollon – uważa Zieliński. – Legionistom łatwiej powinno też przyjść zmobilizowanie się na Trabzonspor. Wielu zawodników pamięta porażki z Turkami [oba mecze przegrane 0:2]. Do tego korzystniejszy jest też terminarz. W zeszłym roku Legia zaczynała od meczu z Lazio, a teraz gra u siebie z Lokeren.

SPORT

Okładka Sportu.

Sportu, w którym dziś będzie dosyć ciekawie. Omijamy całą siatkówkę, by trafić na cały szereg relacji z wczorajszych meczów Ligi Mistrzów. Boateng wyręczył Lewandowskiego.

Impet z jakim zaczęli Bawarczycy z każdą minutą tracił na sile. Bawarczycy grali zrywami, nie było w ich akcjach polotu. Najlepszym zawodnikiem był David Alaba, który starał się napędzać akcje. Kilka razy Joe Hart zmuszony był do większego wysiłku, jak chociażby w 20 min, kiedy powstrzymał Thomasa Muellera. A Lewandowski? Przez większą część niewidoczny, ale gdy już się uaktywnił, robiło się ciekawie. To właśnie po jego strzale – po raz drugi – piłka trafiła w boczną siatkę bramki Harta. Mimo wszystko Polak otrzymywał zbyt mało podań, by pokusić się o trafienie. W drugiej połowie oba zespoły przyspieszyły. Gdy niewiele do pokonania Harta zabrakło Goetzemu, to natychmiast starał się odpowiedzieć duet Navas-Silva. W 60 min gospodarzom należał się rzut karny, jednak arbiter nie zauważył zagrania ręką przez Fernandinho. W końcowych minutach spotkania na boisku rządzili już tylko Bawarczycy. Najwięcej zamieszania na lewym skrzydle dawał Bernat, w polu karnym natomiast Mueller. Guardiola by zwiększyć siłę ofensywną postanowił wprowadzić na plac gry wracającego po kontuzji Arjena Robbena.

Nie będziemy tych dwóch stron jednak obszernie cytować. Na kolejnej znajdujemy całostronicowy wywiad z Marcinem Dorną. Z oczywistym tytułem: Można było zrobić więcej…

– Grecy zagrali tak, jak w innych meczach u siebie: z dużą agresją – na ziemi i w pojedynkach w powietrzu, walecznością; bardzo kontaktowo. W momentach, w których nasze zaangażowanie w meczu w Katerini było bliskie temu, co robili rywale, stwarzaliśmy sytuacje bramkowe, graliśmy jak równy z równym. Jak pokazał jednak wynik – a on jest przecież papierkiem lakmusowym meczu i całych eliminacji – tych momentów było za mało.

Często bił się pan z myślami: powołać chłopaka siedzącego na ławie – dajmy na to – w lidze włoskiej, czy grającego regularnie w polskiej ekstraklasie?
– Zdarzało się. Zawsze jednak braliśmy pod uwagę fakt, że należy patrzeć nie tylko na bieżącą sytuację w klubie, ale również przyszłość zawodników. Przed większością z nich – nawet jeśli nie grali w danym momencie w klubie – rysują się ciekawe perspektywy. To był swego rodzaju układ symbiotyczny: my inwestowaliśmy w zawodnika, dając mu szansę wykazania się na zajęciach i ewentualnej gry w meczu eliminacyjnym, on dawał z siebie wszystko dla drużyny. Przy czym rywalizacja była zawsze sprawą otwartą, każdy trening był nagrywany i obserwowany, i na tej podstawie zapadały decyzje o składzie.

Porażka w Katerini zamknęła pewien rozdział i w pańskim życiu. Nie kusi pana praca trenera ligowego?
– Obecnie skupiam się na przygotowaniu drużyny U-20 do meczów w Turnieju Czterech Narodów. W październiku zagramy ze Szwajcarią i Włochami, w listopadzie – z Niemcami. Wszystkie myśli i działania związane są w najbliższymi konsultacjami.

Dość stanowczo w temacie Adama Nawałki i Eugena Polanskiego wypowiada się dyrektor reprezentacji Tomasz Iwan. „Szkoda tracić czasu”. Zwracamy uwagę na wyrażenie „a jest kilku takich zawodników…”

– W reprezentacji powinni występować przede wszystkim patrioci, piłkarze mocno związani ze swoim krajem, a nie wahający się czy im się to opłaci, czy też nie. A jest kilku takich zawodników. W przypadku Polanskiego mamy jasność – to nie trener czy prezes go nie chcą, tylko sam nie jest zainteresowany. Adam Nawałka pojechał do niego do Niemiec, spotkał się, pokazał, że mu zależy na powrocie Eugena do kadry. Tymczasem Polanski udowodnił, że szkoda tracić czasu dla niego (…) Zawodnicy mają nasze obywatelstwo, ale tak naprawdę nie wiemy, jak mocno polskość jest w nich zakorzeniona. Nawałka nie po raz pierwszy wyciągnął rękę do Polanskiego. Jeśli zawodnik odmawia trenerowi, to nie zasługuje aby być w ogóle w kręgu zainteresowań.

Maciej Murawski przekonuje, że w ekstraklasie jedynym zagrożeniem dla Legii  jest Wisła.

– Myślę, że Wisła zagra w niedzielę najlepsze spotkanie w tym sezonie. Gra u siebie, przy komplecie publiczności, jest na fali, a Legię w czwartek czeka jeszcze ciężki mecz w pucharach. Minimalnym faworytem są dla mnie krakowianie, ale muszą uważać, żeby nie dać się zepchnąć do obrony. Ten zespół dobrze wygląda gdy atakuje i siedzi na rywalu. Gdy sam musi się bronić, ma problemy. To może być szansa dla Legii. Powinno być dużo sytuacji, bo oba zespoły dobrze czują się w grze do przodu.

Jest pan zaskoczony, że mecz Wisła – Legia to znów spotkanie najlepszych drużyn w Polsce? 
– Nie jestem zaskoczony, bo znam trenera Smudę. Już w zeszłym sezonie pokazał, że to dalej szkoleniowiec z polskiego topu. Rok temu jesień krakowianie mieli bardzo dobrą. Wiosną wyglądali słabo, ale złożyło się na to wiele czynników. Bramkarz Michał Miśkiewicz nie był już tak znakomity jak w pierwszej rundzie. Paweł Brożek zimą miał problemy zdrowotne i nie był po niej w najlepszej formie. Ale i tak musiał grać, bo nie było go kim zastąpić. Nie wychodziło to na dobre ani jemu, ani całej drużynie. Trochę czasu musiało też zabrać wkomponowanie do zespołu Semira Stilicia. Do tego doszedł konflikt z kibicami… Widać jednak, że trener Smuda wyciągnął z tego okresu wnioski. Dziś kadrę ma zdecydowanie szerszą, a drużyna nie jest uzależniona od jednego Brożka. Na szpicy może zagrać Mariusz Stępiński. Stilić też udowadnia, że jest piłkarzem nietuzinkowym jak na warunki polskiej ekstraklasy.

Podbeskidzie wzmacnia się Gracjanem Horoszkiewiczem.

Wobec problemów ze środkiem obrony, Podbeskidzie Bielsko-Biała zdecydowało się na jeszcze jeden ruch na rynku transferowym. Dziś przed południem nowym piłkarzem bielszczan został Gracjan Horoszkiewicz, 19-letni środkowy obrońca, który reprezentował Polskę w kategoriach wiekowych U-15, U-16, U-17, U-18, a obecnie gra w kadrze U-19. Dwa lata temu był podstawowym zawodnikiem drużyny do lat 17, która na mistrzostwach Europy dotarła do półfinału. Horoszkiewicz w tym roku wrócił do Polski, bo ostatnio występował w rezerwach Herthy Berlin. W czerwcu podpisał kontrakt z Cracovią, ale tam nie znalazł uznania trenera Roberta Podolińskiego. Miał powędrować na wypożyczenie do GKS-u Tychy, jednak chciał pozostać na poziomie ekstraklasy. Dziś dopiął swego, podpisując trzyletni kontrakt.

Jarosław Kaszowski przekonuje, że Angel Perez Garcia wreszcie znalazł pomysł na to jak powinien grać Piast Gliwice. Z kolei zdaniem Leszka Błażyńskiego Ruch jeszcze może zarobić na Macieju Sadloku.

Piłkarz miał na Cichej jeden z najwyższych kontraktów w zespole, a jego umowa była ważna do czerwca 2015 roku. Początkowo doradca ds. zarządu Mariusz Klimek zaproponował mu redukcję pensji o połowę (Sadlok zarabiał około 30 tysięcy złotych miesięcznie), ale defensor nie przystał na to. Dlatego dano mu wolną rękę w poszukiwaniu klubu. Szybko zgłosiła się Wisła i była to dla niego idealna propozycja. W Krakowie miał większe szanse na grę i odbudowanie formy, bo na Cichej przegrywał rywalizację o miejsce w składzie z Danielem Dziwnielem. Poza tym nie musiał się z rodziną przeprowadzać. Sadlok wciąż mieszka w Chorzowie i dojeżdża do Krakowa na treningi oraz mecze. Zanim parafował umowę z Białą gwiazdą musiał jeszcze zrzec się części zaległości, jakie Niebiescy mieli wobec niego. Działacze Ruchu dogadali się z włodarzami Wisły i w umowie jest zapis, że przy kolejnym transferze gotówkowym, śląski klub również zarobi. Z naszych informacji wynika, że będzie to około 20 procent.

SUPER EXPRESS

Na łamach Super Expressu głównie tematy siatkarskie. Do zacytowania tylko dwie rzeczy. Włodzimierz Lubański, dyżurny ekspert w sprawie Lokeren, przekonuje, że Radović byłby w Belgii gwiazdą.

Legia powinna obawiać się Lokeren?
– Bez przesady. Obie drużyny prezentują zbliżony poziom. Belgowie opierają swoją siłę na kolektywie, zgraniu całego zespołu. Legia ma więcej indywidualności. Obydwu klubom życzę jak najlepiej. W Belgii panuje opinia, że Legia to solidna ekipa i Lokeren czeka ciężka przeprawa. Ale jednocześnie podkreśla się, że podopieczni Petera Maesa potrafią grać na wyjazdach. W ostatnim meczu ligowym z Kortrijk strzelili na obcym terenie trzy gole i wygrali 3:2.

Najlepsi w Legii – Miroslav Radović, Michał Żyro czy Ondrej Duda – poradziliby sobie w pana byłym klubie?
– Radović rozgrywa sezon życia. W formie, jaką prezentuje, byłby gwiazdą i w Lokeren. To bardzo kreatywny zawodnik. Technika, oczy naokoło głowy. Otwierające podanie. Potrafi w pojedynkę przechylić szalę zwycięstwa na stronę swojego zespołu. A tacy piłkarze są cenieni w każdej drużynie.

Kibice warszawskiego klubu słyną z żywiołowego, głośnego dopingu. Na trybunach w Lokeren panuje równie gorąca atmosfera jak przy Łazienkowskiej?
– Przede wszystkim na meczach pojawia się mniej fanów. Gdy na stadion przyjdzie dziesięć tysięcy ludzi, to już jest święto. Kibice Lokeren są głośni, ale spokojni. Nie przypominam sobie jakichś burd czy awantur.

Współpracowniczka Super Expressu porozmawiała w Belgii z trenerem Lokeren. Ten mówi między innymi, że jego piłkarze muszą uważać na Orlando Sa. Cel podstawowy już jednak osiągnęli.

Ma pan wystarczającą wiedzę na temat Legii, czy jedziecie do Warszawy trochę w ciemno?
– Wiem bardzo dużo o Legii. Obejrzałem z asystentami jej kilka meczów na wideo i jeden na żywo. Legia w ostatnich latach zrobiła duży postęp. Ma szeroką kadrę piłkarzy, jej siłą jest kolektyw i dobra organizacja gry. Podobał mi się napastnik Sa, ale okazuje się, że inni też potrafią strzelać gole. My jesteśmy zespołem, który potrafi dyktować tempo i warunki gry. Liczę, że zrobimy to w czwartek.

Jeśli wie pan dużo o Legii, to zapewne też, że odpadła z Ligi Mistrzów po wykluczeniu przez UEFA. Czy to była słuszna decyzja?
– Musi to być bardzo trudne psychicznie dla piłkarzy i całego klubu. Szczególnie że Liga Mistrzów daje przychody finansowe, którymi można zabezpieczyć swoją przyszłość. W rozgrywkach pucharowych istnieją zasady nie tylko sportowe, ale również administracyjne, których trzeba przestrzegać.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Siatkarska okładka Przeglądu.

Każdy szykuje się na swoją bitwę. Najważniejszy pierwszy mecz – to o Legii.

Skoro pierwszy mecz jest kluczowy, to teoretycznie łatwiejszego startu w tegorocznej LE mistrz Polski nie mógł sobie wyobrazić. Legioniści awansowali do grupy trzeci raz w czterech ostatnich sezonach. Za każdym razem rozpoczynali rozgrywki od wyjazdowego spotkania z najwyżej rozstawionym zespołem – w 2011 to był holenderski PSV, rok temu włoskie Lazio. Oba mecze przegrali 0:1. Teraz do stolicy przyjechał zespół losowany z czwartego koszyka, w rankingu UEFA sklasyfikowany aż o 88 miejsc niżej od Legii. Owszem, solidny średniak z aspiracjami i nadzieją na drugie miejsce, ale bez gwiazd rozpoznawalnych na Starym Kontynencie, dla których przed hotelem ustawia się gromada piszczących fanek i łowcy autografów. Czyli wypisz-wymaluj…Legia. Prawie. Prawie, bo aż dziewięciu warszawskich piłkarzy zebrało doświadczenie w Europie w poprzednich występach w fazie grupowej. Z Maciejem Skorżą przeżyli zwycięstwa i euforię po awansie do 1/16 finału, z Janem Urbanem pięć razy z rzędu przegrali do zera i dobrze wiedzą, jak gorzki i rozczarowujący bywa powrót do domu po meczu pucharowym. – Czasem porażki uczą więcej niż zwycięstwa – mówi Cezary Kucharski, były kapitan Legii. Ile znaczy zdobyte doświadczenie, widać po dotychczasowych wynikach w pucharach. W eliminacjach LM Legia wygrała na boisku pięć meczów (jeden został zamieniony przez UEFA na walkower za wystawienie nieuprawnionego zawodnika). Ostatniego gola w Europie warszawski klub stracił na początku pierwszego spotkania z Celtikiem, Duszan Kuciak jest niepokonany w pucharach od 352 minut. Kłopot w tym, że ostatnio Słowak popełnił za dużo błędów i Legia po raz pierwszy odkąd prowadzi ją Berg w dwóch kolejnych spotkaniach straciła aż pięć goli. – Duszan to wciąż klasowy bramkarz.

Poza zapowiedzią dzisiejszego spotkania, mamy trochę wspominków. O tym jak belgijski szlak przetarł Włodzimierz Lubański. I jak Legii zdarzało się straszyć Europę.

Przez lata klasowych rywali legionistom nie brakowało. Były nieznacznie przegrane boje z Interem Mediolan, wstydliwa porażka z Bayernem Monachium, zacięta rywalizacja z Barceloną. Jednak to, co wydarzyło się w sezonie 1990/91 było jedną z piękniejszych kart historii drużyny z Łazienkowskiej. Aberdeen, Sampdoria, dopiero Manchester United zatrzymał waleczną drużynę Władysława Stachurskiego. Na koszulkach umieszczono za sprawą Andrzeja Grajewskiego wielką reklamę, niezgodną z przepisami FIFA, trzeba było ją zakleić. – Nazywaliśmy je śliniakami – stwierdził Marek Jóźwiak, który w Genui stanął w bramce w miejsce ukaranego czerwoną kartką Macieja Szczęsnego. – Nikt w nas nie wierzył, więc zgodzili się na 15 tysięcy dolarów premii na głowę. Mina Jerzego Wojtasiaka, szefa klubu, była bezcenna, ale wszystko co do centa dostaliśmy. Po meczu Andrzej Grajewski dał każdemu po 300 dolarów, poszliśmy do baru. Właścicielem okazał się prezes FC Genoa, drugiego klubu z tego miasta. Jak się dowiedział, że ograliśmy Sampdorię, za nic nie musieliśmy płacić…

W Przeglądzie Sportowym znajdujemy też rozwinięcie wywiadu z Grzegorzem Latą. Chętnie opowiada o Lokeren, a na koniec deklaruje, że za polską piłkę dałby się pokroić. Ot co!

Odwiedził pan jeszcze kiedyś w Lokeren od tamtych czasów?
– No jasne, że byłem. Najlepiej pamiętam moją wizytę z okazji 100-lecia piłki nożnej w mieście Lokeren. Zaprosili nas na wykwitną kolację. Przemówienia, toasty, życzenia, gratulacje. Burmistrz miasta oczywiście musiał wspomnieć o słynnym tercecie L+L+L. I rozszyfrowuje nazwiska: Lubański, Larsen, Lato. A ja nagle mu przerywam i uściślam. Proszę pana, nie Lubański, Larsen Lato a: Lato, Lubański, Larsen. Wtedy wszyscy obecni na sali uznali, że przez te wszystkie lata nic się nie zmieniłem. To prawda, bo ja zawsze lubiłem się pośmiać, kiedy był na to pora.

Wyobrażam sobie, że w tamtych czasach wszyscy pana świetnie znali w 30-tysięcznym miasteczku.
– Na ulicy czułem się tak, jakbym nie wychodził z domu, cha cha! Ale miłe to było. Wszyscy na mnie liczyli i starałem się ich nie zawieść. Choć początki wcale nie były takie różowe. Zagrałem parę meczów, a potem leczył mnie doktor Drzazga. Znaczy, usiadłem na ławce. Ostro wziąłem się jednak do roboty i potem już na boisku robiłem, co do mnie należy.

Jutro komu pan będzie kibicował?
– A co to w ogóle za pytanie! Całą swoją piłkarską karierą dałem wystarczająco dużo powodów, by każdy wiedział, że Grzegorz Lato dla polskiej piłki dałby się pokroić! Dlatego nie są ważne żadne sympatyczne wspominki z Lokeren. Całym sercem jestem za Legią. Niech wreszcie zacznie efektownie wygrywać w Europie i niech już nikt tego nie kwestionuje. W polskiej piłce coś drgnęło. Przecież Ruch Chorzów odpadł z pucharów dopiero po dogrywce. Została nam Legia i każdy normalny polski kibic powinien jej w europejskich rozgrywkach dobrze życzyć.

Następnie rozmówka z Piszczkiem, o której wspominaliśmy przeglądając Fakt i jeszcze raz o premiach, które kadrowicze mogą (albo nie?) dostać za ewentualną wygraną z Niemcami.

– Kiedy kadra Jerzego Engela zapewniała sobie awans do mundialu w Korei, wysupłaliśmy dla niej jakieś ekstra pieniądze i nie ukrywam, że poszukaliśmy je u sponsorów. Boniek też o tym powinien wiedzieć, bo był wtedy wiceprezesem – przypomina były szef PZPN. Co ciekawe, Polacy nie dostali dodatkowej premii za wygraną z Portugalią 2:1 w 2006 roku, choć to spotkanie uchodzi za najlepsze, jakie biało-czerwoni rozegrali w ostatnim ćwierćwieczu. – Leo Beenhakker wcale o to nie prosił. Również za czasów Pawła Janasa też nie było takich wniosków. Mistrzem wyciągania pieniędzy z kasy PZPN za pojedyncze mecze był za to Janusz Wójcik. Pamiętam jego rozmowy z prezesem Marianem Dziurowiczem. Nie dostaniecie ani złotówki – krzyczał Dziurowicz. Jednak po kwadransie Wójcik wychodził z jego gabinetu uśmiechnięty od ucha do ucha, bo z obiecaną premią dla siebie i piłkarzy – wspomina Listkiewicz. PZPN płacił piłkarzom nawet za remisy w finałach EURO 2012 mimo że nie wyszli z grupy. – To była wyjątkowa sytuacja, bo mieliśmy pieniądze za udział w turnieju od UEFA i dzieliliśmy się nią z piłkarzami, w korzystnych dla nas proporcjach – tłumaczy były prezes. W EURO 2008 biało-czerwoni za remis z Austrią (1:1) dostali 200 tys. euro do podziału. W EURO 2012 łącznie pół miliona euro.

Z tematów ligowych: krótki kawałek o tym, że Skorża szuka optymalnego zestawienia na kolejny mecz ligowy. A Maciej Sadlok mógł grać… W Legii. Ale to raczej odległa przeszłość.

W niedzielę czeka go pierwszy w barwach Wisły mecz przeciwko Legii. Kilka lat temu Sadlok mógł trafić na Łazienkowską. – Rzeczywiście miałem ofertę z warszawskiego klubu, ale nie jest prawdą, że na przeszkodzie transferu stanął stan mojego zdrowia. Akurat wtedy byłem zdrowy. Dlaczego tam nie poszedłem? Wtedy najważniejsze było dla mnie, aby regularnie grać, a w tamtej Legii była duża konkurencja i raczej nie miałem szans, aby wskoczyć do podstawowego składu – tłumaczy obrońca Białej Gwiazdy. – Jednak nie żałuję tamtej decyzji. Ważne jest to co dzisiaj i co stanie się w przyszłości.

Najnowsze

Piłka ręczna

Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

redakcja
0
Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

Komentarze

0 komentarzy

Loading...