Reklama

Skorża robi porządki. Jest Sadajew, będzie Bułgar do pomocy

redakcja

Autor:redakcja

29 sierpnia 2014, 09:31 • 19 min czytania 0 komentarzy

– Najistotniejsze wydaje się to, żeby wpuścić do drużyny nieco świeżej krwi. Udało się już znaleźć napastnika (Zaur Sadajew), teraz na tapecie jest środkowy pomocnik, który wzmocniłby rywalizację i zaraziłby drużynę tak potrzebnym charakterem. Nieoficjalnie wiadomo, że w weekend Skorża wraz z szefem skautów Tomaszem Wichniarkiem był w Bułgarii, gdzie obserwował zawodnika Lewskiego Sofia i reprezentacji kraju, Władimira Gadżewa – pisze dziś Przegląd Sportowy, analizując pierwsze ruchy Macieja Skorży w roli szkoleniowca Kolejorza. Zapraszamy na piątkowy przegląd najciekawszych materiałów piłkarskich w prasie. Sporo o wczorajszej Lidze Europy, ciekawe tematy ligowe głównie w PS.

Skorża robi porządki. Jest Sadajew, będzie Bułgar do pomocy

FAKT

Zaczynamy od Faktu i jego dwóch pucharowych relacji. „To była wielka Legia”. Mocny tytuł. W tekście jednak tylko o tym, że mistrz Polski pewnie wykonał zadanie. Podstawowy cel na ten sezon został zrealizowany, a teraz wszyscy marzą o wylosowaniu Celtiku. Może to posłużyć za streszczenie.

Kamiński wyleciał z boiska, a Ruch z pucharów. Pięć zdań, dosłownie.

Reklama

Kluczowa dla losów meczu była 103. minuta, to wtedy golkiper zatrzymał nieprzepisowo Wołodymira Homeniuka. Sędzia początkowo wskazał na rzut rożny. Po chwili zmienił swoją decyzją, co ostro wkurzyło pierwszego bramkarza Ruchu. Kamiński otrzymał czerwoną kartkę, a na boisko musiał wejść jego dubler Kamil Lech. 19-letni zawodnik to syn znanego byłego golkipera Piotra Lecha, który przez lata bronił w Chorzowie, ale także Górniku Zabrze. Dla nastolatka był to debiut w pierwszym zespole. Nierozgrzany nie zdołał obronić strzału Xaviera Cleitona. Chorzowianie ze smutkiem opuszczali murawę. Zdawali sobie sprawę, że byli bliscy awansu do rozgrywek grupowych. Przeciwnik był do ogrania. Wczoraj jeszcze pogorszyła się sytuacja polityczna na Ukrainie. Wojska rosyjskie przekroczyły granicę, politycy zastanawiają się nawet nad wprowadzeniem stanu wojennego, ale w Kijowie życie toczy się swoim rytmem. Czołgi można jedynie zobaczyć w… muzeum, znajdującym się w pobliżu ogromnego pomnika Matki Ojczyzny. Żołnierzy w stolicy Ukrainy również jest niewielu. W mieście było bardzo spokojnie.

PZPN nie zablokuje Mariusza Rumaka.

Mariusz Rumak ma po meczu z Piastem objąć Zawiszę. PZPN wyrazi na to zgodę, mimo że młody szkoleniowiec dopiero trzy tygodnie temu przestał prowadzić Lecha Poznań. – Rozmawiałem z Wydziałem Szkolenia i nikt nie będzie Mariuszowi Rumakowi robił problemu – mówi Zbigniew Boniek. – No bo po co? Rozstał się z Lechem po dżentelmeńsku, za porozumieniem stron, więc nie ma przeszkód, żeby objął inny klub. Zwłaszcza, że dostaje szansę, a jest młodym trenerem, któremu nie chcemy blokować rozwoju kariery (…) Za Portugalczykiem Paixao nikt w Bydgoszczy raczej nie będzie tęsknił. Na dzień dobry co prawda zdobył z Zawiszą Superpuchar Polski, ale później było już tylko gorzej.

Niżej w ramce „Wisła ratuje straconych piłkarzy”. Krótki tekścik o tym, że Smuda przyjmuje piłkarzy po przejściach – Brożka, Stilicia, Sadloka, teraz Stępińskiego i robi z nich zespół.

Reklama

Leszek Błażyński, przy okazji meczu Metalist – Ruch w Kijowie, zajrzał z kolei sprawdzić, co u Łukasza Teodorczyka. Były napastnik Lecha jest już po pierwszych treningach z Dynamem.

Nowa drużyna fajnie mnie przyjęła. Trener przedstawił mnie na odprawie, a ja otrzymałem od kolegów oklaski. Wiadomo jednak, że nie zrobiłem na nich większego wrażenia, bo zawodników mają jednak trochę lepszych. Zanim podpisałem kontrakt, rodzina i znajomi nie odradzali mi przeprowadzki do Kijowa, ale mieli pewne obawy. Czołgów na ulicach nie ma, bo niektórzy myślą, że tak to tutaj wygląda. Widać, że Ukraińcy są patriotami. Wywieszają flagi przy domach, malują obrazki związane z ojczyzną – mówi Teodorczyk, który w technikum uczył się języka rosyjskiego. O Teodorczyku wypowiada się również trener Dynama, słynny Serhij Rebrow. Oczywiście w samych superlatywach: – Jest bardzo dobrym graczem, świetnie ustawia się w polu karnym, znakomicie gra głową, jest agresywny. Wcześniej mieliśmy wiele szans i nie strzelaliśmy goli. Potrzebowaliśmy kogoś takiego jak Łukasz.

RZECZPOSPOLITA

Dziś na łamach Rzepy rządzi siatkówka. Czy UEFA słusznie boi się Warszawy?

Przed rozpoczęciem Ligi Mistrzów UEFA organizuje tournée trofeum po europejskich miastach. W tym roku puchar jednak do Warszawy nie przyjedzie. Miał być prezentowany 20 września na placu Defilad. W odpowiedzi na pytanie „Rz”, czy zmiana planów ma związek z decyzją o walkowerze dla Celticu Glasgow w meczu z Legią Warszawa, biuro prasowe Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA) ograniczyło się do lakonicznej odpowiedzi. – Przyjazd pucharu został odwołany z powodów organizacyjnych. Biorąc pod uwagę obecną sytuację, uznaliśmy, że organizowanie imprezy promującej Ligę Mistrzów UEFA w Warszawie byłoby nieodpowiednie – czytamy w e-mailu nadesłanym do naszej redakcji. Sądząc po reakcjach kibiców Legii na wykluczenie ich klubu z gry o Ligę Mistrzów, UEFA zrobiła słusznie. Nie można nawet być pewnym, czy podczas majowego finału LE wykluczenie Legii nie odbije się czkawką.

Szczęsny kontra polski Dortmund – Los znów skojarzył w fazie grupowej Arsenal i Borussię. Bayern Monachium zagra z Manchesterem City, CSKA Moskwa i AS Roma.

Dortmund odetchnął z ulgą. Wreszcie udało się uniknąć grupy śmierci. Rok temu oprócz Arsenalu trzeba się było mierzyć z Napoli i Olympique Marsylia, dwa lata temu – z Realem Madryt, Ajaksem Amsterdam i Manchesterem City. I choć w obydwu przypadkach Borussia grupę wygrała i doszła przynajmniej do ćwierćfinału, za silnymi rywalami nikt w Dortmundzie nie tęsknił. Galatasaray i Anderlecht to przeciwnicy mniej medialni, co nie znaczy, że łatwiejsi. Drużyna ze Stambułu w ubiegłym sezonie awansowała do fazy pucharowej kosztem Juventusu. W Turcji zawsze gra się ciężko. Polscy kibice czekają jednak na pojedynki kolegów z reprezentacji: Wojciecha Szczęsnego z Jakubem Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem. Najtrudniejsza wydaje się grupa E z trzema mistrzami: Bayernem Monachium, Manchesterem City i CSKA Moskwa oraz Romą. Najbardziej wyrównana grupa C z Benficą Lizbona, Zenitem Sankt Petersburg, Bayerem Leverkusen (Sebastian Boenisch) i AS Monaco. Robert Lewandowski strzelał już bramki Realowi, w meczach z City pozostaje bez gola. Jesienią może się to zmieni. Ciekawie wygląda też grupa F, nazwana już grupą Zlatana Ibrahimovicia. Jest w niej jego klub obecny – Paris Saint-Germain, są też Ajax, w którym Szwed ruszał na podbój Europy i Barcelona, w której kariery nie zrobił. Malmoe, którego Ibrahimović jest wychowankiem, zmierzy się natomiast z Atletico Madryt, Juventusem Turyn i Olympiakosem Pireus. Szwecja czekała na Ligę Mistrzów prawie tak długo jak Polska – lat 14. Piłkarzem Malmoe jest reprezentant Polski juniorów Paweł Cibicki.

GAZETA WYBORCZA

W wydaniu ogólnopolskim ani słowa o Ruchu i tylko jeden krótki tekst o Legii.

Nie wiadomo tylko czy w fazie grupowej – losowanie trzech rywali w piątek o 13 w Nyonie – piłkarze Legii zasłużą na doping własnej widowni. Mecz z Kazachami był pierwszym przy Łazienkowskiej od decyzji UEFA, wyrzucającej Legię z eliminacji LM, więc kibole wykorzystali spotkanie, aby zaprotestować przeciw europejskiej federacji. Wprawdzie niedawno większościowy właściciel klubu Dariusz Mioduski o walce o odszkodowanie mówił „Nie chcemy walczyć z UEFA”, to Legia nie mówi jednym głosem, ma wiele twarzy. A grupa zasiadająca na tzw. „Żylecie” postanowiła stoczyć kolejną bezsensowną bitwę, która może się źle skończyć dla już poszkodowanych nie z własnej winy zawodników. Gdy piłkarze obu drużyn wychodzili na boisko na „Żylecie” zaprezentowano flagę ze świnią, na tle logo UEFA, trzymającą karteczkę z napisem 6:1 i zapalono kilkanaście rac. Na płocie wisiał transparent „Because football doesn’t matter. Money does” (Ponieważ futbol nie ma znaczenia. Znaczenie mają pieniądze). Słowo „money” wyraźnie w biało-zielonych barwach Celtiku, który skorzystał na pomyłce proceduralnej Legii. Wprawdzie przed meczem delegat UEFA nakazał zdjęcie go pod groźbą wpisania do raportu, ale transparent zniknął dopiero na początku spotkania. Na obrażanie UEFA nie paragrafu w regulaminie dyscyplinarnym, ale Legii grozi zamknięcie trybun w meczach fazy grupowej za użycie rac. Kibole znów przedłożyli własną zabawę nad dobro swojego klubu. Bez znaczenia były rozmowy przedstawicieli klubu z kibicami przed meczem o potencjalnym zagrożeniu, które dla Legii niesie czy to kolejne racowisko, czy ewentualne okrzyki rasistowskie. Nad Legią wisi przecież kara zamknięcia całego stadionu na jeden mecz nałożona przy okazji spotkania z Apollonem Limassol w zeszłorocznej fazie grupowej LE. Wówczas UEFA wymierzyła Legii sankcję jednego meczu bez publiczności i kolejnego w zawieszeniu na 5 lat (obowiązuje do 2018 roku) za m.in. racowisko – także wymierzone w UEFA – w trakcie spotkania eliminacji Ligi Mistrzów ze Steauą Bukareszt. Kara była bardzo surowa ze względu na recydywę. Już na mecz ze Steauą europejska federacja zamknęła bowiem jedną trybunę, gdyż na wcześniejszych spotkaniach z TNS i Molde delegat zarejestrował flagi, w których UEFA dopatrzyła się przesłania rasistowskiego.

Główny nacisk na kiboli igrających z UEFA. Dogrywka w Gazecie stołecznej, więcej o samej grze.

– To dobra drużyna, której nie można lekceważyć – powtarzał na przedmeczowej konferencji prasowej Henning Berg. Norweg do swoich wyważonych wypowiedzi wszystkich już dawno przyzwyczaił. Teraz do swojej dobrej gry zaczynają wszystkich też przyzwyczajać piłkarze. Od legionistów bije pewność siebie. Słychać ją nie tylko w rozmowach, ale widać przede wszystkim w grze. Piłkarze Legii od ponad miesiąca nie przegrali meczu, a w sześciu ostatnich spotkaniach nie stracili bramki. Berg w rewanżu przeciwko Aktobe wystawił taki sam skład jak tydzień temu w Kazachstanie. Po pierwszych minutach można było przecierać oczy ze zdumienia. Jeszcze żadnego meczu w tym sezonie mistrzowie Polski nie zaczęli z takim rozmachem. Kipiały z nich złość i agresja. Wysokim pressingiem na połowie rywali grali nie tylko defensywni pomocnicy, ale cała drużyna. Legia już po 15 minutach spotkania powinna prowadzić przynajmniej 1:0, ale najpierw minimalnie z rzutu rożnego – próbując wkręcać piłkę do bramki – pomylił się Tomasz Brzyski, a chwilę później sytuacji sam na sam z bramkarzem nie wykorzystał Michał Kucharczyk. Aktobe poza agresywnymi faulami nie miało pomysłu na zatrzymanie rozpędzonych legionistów. A ci nie pozostawali im dłużni. W środku pola Kazachów demolowali Ivica Vrdoljak do spółki z Tomaszem Jodłowcem. Defensywni pomocnicy przejmowali prawie każdą piłkę i od razu posyłali ją do przodu. Taka gra przyniosła efekt. W 27. minucie Kucharczyk już się nie pomylił. Dostał idealne podanie w pole karne od Michała Żyry, minął Andreja Sidelnikova i wpakował futbolówkę do pustej bramki. Do przerwy Legia nie pozostawiła żadnych wątpliwości, kto jest lepszym zespołem. W drugich 45 minutach tylko to potwierdziła. W 66. minucie z rzutu karnego na 2:0 podwyższył Vrdoljak.

SPORT

Dramat Ruchu.

Zbigniew Cienciała pojechał na mecz do Kijowa i niestety opisał tylko to, co zobaczył na boisku. „Raj był blisko” – tak zatytułowana jest ta relacja. Jeśli oglądaliście, niczego się nie dowiecie.

Trener Jan Kocian po raz kolejny postawił na swoją żelazną jedenastkę, z Danielem Dziwnielem na lewej obronie, który z powodu naciągnięcia więzadeł krzyżowych zszedł z boiska po pierwszej połowie ligowego spotkania z Lechem Poznań na Cichej i przez cały tydzień praktycznie nie trenował. Trener Metalista postawił na ofensywne, jednak drużyna z Charkowa zaczęła zaskakująco spokojnie, wręcz przyczajona na własnej połowie. W pierwszym kwadransie kompletnie nic się nie działo, choć w 14 minucie Ruch mógł objąć prowadzenie po tym jak bramkarz Metalista nie trafił w piłkę po podaniu własnego obrońcy. Na szczęście Bogdana Szusta piłka tuż obok słupka wyszła na róg. Pierwszy celny strzał gospodarze oddali dopiero w 26 minucie (Sergiej Pszenicznych), z którym Krzysztof Kamiński poradził sobie bez problemów. Kamyk był też czujny po główce Vołodimira Homeniuka zmierzającej pod poprzeczkę. W 32 minucie chorzowianie wyprowadzili szybką kontrę, jednak uderzający na bramkę Jakub Kowalski został zablokowany, a chwilę później strzał Filipa Starzyńskiego wypadł na aut. Po przerwie gospodarze wzięli się do roboty, zyskując sporą przewagę, na szczęście defensywa Ruchu broniła się dobrze, choć w 62 minucie Kamiński desperacko wybronił strzał z bliska Edmara. Później przez wiele minut Metalist miał przewagę, jednak gospodarze nie dochodzili do sytuacji strzeleckich. Groźnie zrobiło się dopiero w 86 minucie, jednak strzał Xaviera obronił wyciągnięty Kamiński. W końcówce trener Kocian dokonał dwóch zmian; na prawej pomocy pojawił się Kamil Włodyka, a na lewej obronie Rołand Gigołajew. W 89 minucie zabiły nam żywiej serca, bo Ruch skontrował, jednak Szust, choć z najwyższym trudem, ale obronił strzał Zieńczuka. To była najlepsza okazja Ruchu w regulaminowym czasie, do którego sędzia doliczył później 3 minuty i zaprosił obie drużyny na kilkuminutową przerwę. Po niej zaczęła się dogrywka. Losowanie stron wygrał Marcin Malinowski, co wzięliśmy za dobrą monetę. Równo z gwizdkiem nad 70-tysięcznym Stadionem Olimpijskim zaczął padać deszcz. W 96 minucie bardzo dobrze uderzył z dystansu Villagra, ale jeszcze lepszą interwencją popisał się bramkarz Ruchu…

Dalej kilka wypowiedzi piłkarzy, zacytujmy bramkarza Kamińskiego:

Wiemy, jak się skończyło, ale zacznę może od tego, jak się zaczęło. Wybiłem piłkę i ona wróciła od środka. Liczyłem, że spokojnie znów ją wybiję, tym bardziej, iż widziałem przed sobą tylko ukraińskiego zawodnika, który był na pozycji spalonej. Tymczasem nagle ze środka wyskoczył drugi. To był ich napastnik i go trafiłem. Zabrakło mi może 20 centymetrów na skuteczną interwencję. Straciliśmy wszystko… Przepraszam za to chłopaków, ale nie załamujemy się. Została nam teraz liga…

Sorry, że tak wybrzydzamy, ale czas na duże osiągnięcie Kazimierza Mochlińskiego, który przeprowadził nudną rozmowę z Wojtkiem Szczęsnym. Zawsze myśleliśmy, że to samograj, a jednak można.

Liga Mistrzów znów bez Legii.
– Wielka szkoda. Widziałem Celtic, nie sprawia dobrego wrażenia. On nie zasługuje na grę w tak prestiżowych rozgrywkach. Ale cóż? Pozostaje niesmak. Trzeba się starać za rok.

Nadchodzi czas eliminacji Euro 2016.
– Widzimy, że w tej chwili jest moda na kończenie kariery w reprezentacji Niemiec. Troszkę liczymy na to, że kandydatów będzie jeszcze więcej. To jest takie ciekawe doznanie, gdy grasz przeciwko piłkarzom, z którymi spotykasz się codziennie na treningu. Znasz ich nawyki, sposób myślenia, słabsze strony. Ale oni też znają twoje. I tu jest cała zabawa.

W drugiej części wydania już tylko wyczerpujące zapowiedzi ligowe. Pojedynek kolejki? Maciej Korzym vs Marek Saganowski. W składzie Piasta znów może zabraknąć Rubena Jurado, bo Hiszpan „wygląda słabiej na treningach”. Górnik składu nie zamierza zmieniać, chyba że do weekendu ktoś wykradnie mu Mateusza Zacharę – mówi o tym Józef Dankowski. Marek Sokołowski przekonuje z kolei, że Podbeskidzie dysponuje dziś najlepszą kadrą, jaką miało kiedykolwiek w swojej historii.

SUPER EXPRESS

Superak zafiksował się dziś na punkcie siatkówki. O piłce jest tylko to, co widzicie na screenie. Czyli tak naprawdę krótki tekst po meczu Legii oraz po losowaniu grup Ligi Mistrzów.

Podopieczni Henninga Berga wyszli w czwartkowy wieczór z jednym założeniem: nie czekać, zaatakować od razu. I zakończyć rywalizację tak szybko, jak tylko to możliwe. Już w pierwszych pięciu minutach swoje szanse mieli Michał Żyro i Tomasz Brzyski. Pierwszy zmarnował jednak sytuację sam na sam z Andriejem Sidelnikowem, a drugiemu do szczęścia zabrakło centymetrów i minimalnie większej rotacji przy uderzeniu… z rzutu rożnego. Wreszcie do głosu doszedł duet: wspomniany wcześniej Żyro – Michał Kucharczyk. Pierwszy zagrał między trzema rywalami, drugi uniknął spalonego, minął bramkarza rywali i wpakował piłkę do pustej bramki. W drugiej odsłonie piłkarze z Kazachstanu przejęli inicjatywę. W kilku sytuacjach mistrzów Polski ratował Dusan Kuciak, a w kilku innych gościom zabrakło umiejętności. Wreszcie cierpliwość stracił Jurij Łogwinienko. Zabawił się we własnym polu karnym w wrestlera i sprokurował „jedenastkę”, którą na bramkę zamienił Ivica Vrdoljak. Legia drugi raz rzędu zagra w fazie grupowej Ligi Europy. Rok temu odpadła, wygrywając zaledwie jedno spotkanie.

Odpuśćcie sobie dziś tę gazetę. W sumie… odpuśćcie wszystkie poza Faktem i PS.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Legia nadchodzi. I okładka PS też. Oto ona.

Najpierw dwie strony relacji pucharowych. Zacytujemy z grubsza.

Rywalom z dalekiego kraju zostało tylko rąbanie warszawskich piłkarzy po nogach – w żadnym innym elemencie futbolowego abecadła nie byli w stanie dorównać mistrzom Polski. Ci, jako pierwszy klub znad Wisły, drugi raz z rzędu zagrają w fazie grupowej. Legia to również pierwsza od 2009 roku drużyna, która wygrała polską ligę dwa razy z rzędu. Pięć lat temu UEFA i jej szef, Michel Platini wprowadzili reformę, która teoretycznie powinna ułatwić mistrzowi Polski drogę do grupy Champions League. Rok temu warszawianie odpadli ze Steauą Bukareszt, ale zagrali w grupie LE. Tam przegrali do zera pięć pierwszych meczów, ale przez osiem miesięcy 2004 roku siniaki po solidnym laniu zeszły. Dziś widać, że lekcje z ubiegłorocznej jesieni nie zostały zmarnowane, a zawodnicy wyciągnęli wnioski. Do klubu przyszedł nowy trener, Henning Berg i wraz ze swoim sztabem realizuje cel, który przed nim postawiono. Rok temu Legia Jana Urbana awansowała do grupy LE po czterech kolejnych remisach. Teraz – po pięciu kolejnych zwycięstwach. Nigdy się nie dowiemy, co by się stało, gdyby nie błąd proceduralny i walkower dla Celticu, który skutkował odpadnięciem z Ligi Mistrzów w III, przedostatniej rundzie eliminacji. Teraz przed zespołem Henninga Berga przynajmniej sześć kolejnych lekcji w Europie. Niekoniecznie znowu muszą być chłopcami do bicia. Bo w grze całej drużyny i pojedynczych piłkarzy widać postęp i coraz większą europejską ogładę. Legioniści znowu będą mieli możliwość skonfrontować umiejętności z mocnymi europejskimi średniakami – elita dalej okupuje miejsca w Champions League. 

Z Faktu cytowaliśmy delikatnie Serhija Rebrowa. Dalej mówi o Teodorczyku – że sam oglądał go tylko na płytach DVD, choć klubowi skauci wnikliwie mu się przyjrzeli. Nie zna go jednak pod względem mentalnym, bo tylko raz z nim osobiście rozmawiał. Mimo wszystko, wiąże z nim duże nadzieje, bo Dynamo potrzebuje trzech napastników, a póki co ma jednego – Mbokani jest kontuzjowany.

A teraz pora już na dodatek ligowy. Na dobry początek obszerny wywiad z Sebastianem Milą. Tytuł: Bóg i rodzina zafundowali mi wspaniałe życie. Chociaż zaczniemy inaczej…

– Mogę gdybać, że kiedyś za wcześnie wyjechałem z Polski, źle wybrałem klub albo mogłem szybciej zrozumieć co znacz profesjonalne podejście do treningu. Znamy się kilkanaście lat i przy okazji pierwszego wywiadu nawet bym nie śmiał powiedzieć, że w reprezentacji Polski zadebiutuję w wieku 21 lat, zagram w niej 30 razy, strzelę 6 goli, pojadę na mundial, zostanę kapitanem mistrza Polski, zdobędę Superpuchar kraju, Davidowi Seamanowi strzelę gola na stadionie Manchesteru City, wywalczę mistrzostwo Europy do lat 18 i brązowy medal ME do lat 16. Wszystko to osiągnąłem, chociaż nigdy nawet nie miałem takich marzeń, wydawało się to tak nieosiągalne. Apetyt rósł w miarę jedzenia.

Początek miał pan rewelacyjny.
-Ale nigdy nie przepowiadano, że to właśnie Mila podbije świat. Wielkiego talentu nie miałem, do ciężkiej pracy nikt mnie nie zmuszał, ale tytanem też nie byłem. Miałem wielkie szczęście spotykać ludzi, którzy życzyli mi wyłącznie dobrze. Szybko takich rozpoznaję i umiem się odwdzięczyć, pokazać, że się nie mylą. Zaufania nie zawodzę. Nikogo takiego nie spotkałem po wyjeździe do Austrii Wiedeń w 2004 roku, ale nie będę z tego powodu lamentował. Nigdy nie marzyłem o grze w Barcelonie…

Mila, jak to Mila – zawsze warto przeczytać. Polecamy.

Przed meczem Wisły z Bełchatowem: Smuda uzdrowiciel.

Wiosną Smuda, jak za dotknięciem magicznej różdżki, przywrócił na dobre tory Stilicia. Teraz Bośniak jest najbardziej kreatywnym piłkarzem w ekstraklasie. – Nie da się ukryć, że Smuda to trener, z którym najlepiej się rozumiem. Wiele mu zawdzięczam. W pierwszym sezonie w Lechu strzeliłem 10 goli, teraz w Wiśle mam już tyle samo. Liczby nie kłamią – mówi pomocnik, który wrócił po nieudanych próbach podboju Ukrainy oraz Turcji i znów rządzi w Polsce, świetnie współpracując z Brożkiem. – Nie wiem, czy przypadkiem nie śpią razem, bo na boisku cały czas się szukają – w swoim stylu mówi Smuda. – Faktycznie dobrze rozumiemy się ze Stiliciem. Wcześniej tak dobrze dogadywałem się tylko z Rafałem Boguskim, gdy trenerem był Maciej Skorża, no i z bratem – przekonuje napastnik Białej Gwiazdy. Maciejowi Sadlokowi wystarczyło 6 meczów pod okiem Smudy, by wrócić do reprezentacji Polski. Teraz na to samo liczy Stępiński. – Gdy patrzyłem na grę Wisły, nie miałem wątpliwości, że chcę trafić właśnie tutaj – mówi piłkarz wypożyczony z Norymbergii. Trener Wisły w prostych, żołnierskich słowach wytyka piłkarzom ich mocne i słabe strony. – Powtarza mi, Manu, ty jesteś chyba najszybszym piłkarzem w lidze. Masz wielki potencjał, tylko musisz wykorzystywać go na boisku – zwierza się Emmanuel Sarki.

Z drobiazgów:
– Pora na Polaka w roli trenera Zawiszy
– Ruben Jurado idzie w odstawkę
– W Lechii chwalą napastnika Colaka
– Jaga chce się pozbyć Dzalamidze.

Mateusz Lewandowski, który niedawno odszedł z Pogoni do drugoligowca z Włoch, mówi dziś na łamach Przeglądu, że po prostu potrzebował nowego wyzwania, aby się rozwijać. Ma ambitne plany.

Włochy to dla pana ziemia obiecana?
– Na pewno nie Serie B. Zawsze jednak myślałem o grze zagranicą. Odkąd pamiętam mierzyłem wysoko. Przez lata grałem w wielu młodzieżowych reprezentacjach Polski i przejścia do Pogoni nie uważałem za wielki sukces. Tak samo zresztą jest z moim ostatnim transferem. W przyszłości chcę trafić do Serie A lub do Bundesligi. Mówię o tym śmiało, nie boję się takich deklaracji.

Negocjacje z Virtusem Entella potoczyły się błyskawicznie.
– O tym, że Włosi są mną zainteresowani menedżer informował mnie już wiosną. Ostatnio sprawy nabrały tempa. Dyrektor sportowy Virtusa oglądał mnie w Kielcach z Koroną, gdzie ostatecznie przekonał się, że warto na mnie postawić. Szybko uzgodniliśmy warunki indywidualne. Nieco dłużej trwały negocjacje między klubami. Podobno Włosi chcieli oda razu dokonać transferu definitywnego, ale stanęło na rocznym wypożyczeniu z prawem pierwokupu.

Skorża, jak wspomnieliśmy na wstępie, na nowo układa Lecha. Pracę rozpoczyna od poniedziałku, ale do tego czasu muszą być dopięte transfery. Jest Sadajew, teraz na celowniku pomocnik z Bułgarii.

Najistotniejsze wydaje się jednak to, żeby wpuścić do drużyny nieco świeżej krwi. Udało się już znaleźć napastnika (Zaur Sadajew), teraz na tapecie jest środkowy pomocnik, który wzmocniłby rywalizację i zaraziłby drużynę tak potrzebnym charakterem. Nieoficjalnie wiadomo, że w weekend Skorża wraz z szefem skautów Tomaszem Wichniarkiem był w Bułgarii, gdzie obserwował zawodnika Lewskiego Sofia i reprezentacji kraju, Władimira Gadżewa. W środę do Dynama Kijów został sprzedany Łukasz Teodorczyk. – Łukasz jest jedynym piłkarzem, który mógł odejść pod koniec tego oknka transferowego – mówił przedwczoraj wiceprezes Rutkowski. Jednak na tym mogło się nie skończyć. Wielką ochotę na odejście miał również Gergo Lovrencsics. Jego menedżer dostał bowiem ofertę z jednego z klubów 1. Bundesligi i był gotowy ją przedstawić w klubie. Sporo szumu było także wokół Marcina Kamińskiego, który mógł podążyć śladem Teodorczyka, bo pytało o niego Dynamo. Lech jednak bardzo szybko uciął te przymiarki. – Wszyscy zawodnicy mają z nami ważne kontrakty i nikt nie dostanie już zgody na odejście.

Na koniec rozmówka z Maciejem Iwańskim poprzedzającą mecz Podbeskidzia z Legią.

Grał pan w Legii w trudnych czasach, gdy klub budował stadion, a kibice walczyli z ówczesnym właścicielem. Jakie ma pan wspomnienia?
– Ja się śmieję, że jestem w Polsce od budowania stadionów. Zacząłem budować w Zagłębiu Lubin, później budowałem w Legii. W ŁKS niestety nie zdążyłem a teraz buduję w Bielsku. W Lubinie nie zdążyłem zagrać na nowym stadionie, w Warszawie jako zawodnik Legii grałem tylko przy trzech trybunach. Zobaczymy, czy budujący skończą stadion w Bielsku, nim skończy się mój kontrakt. Co do Legii, faktycznie w tamtym okresie było niezbyt ciekawie. Zupełnie inaczej odbierałem ten klub, gdy byłem dzieciakiem, a zupełnie inaczej, gdy zobaczyłem to od środka.

Myśli pan, że teraz Legia podąża w dobrym kierunku?
– Obecny rozwój klubu to następstwo tego, co zapoczątkował trener Jan Urban. Mam tu na myśli akademię piłkarską, stawianie na młodzież, co zaczyna przynosić efekty pod każdym względem. Transfery pozwalają poprawić budżet, ale można też powoli opierać drużynę na tych młodych chłopakach. Całkiem fajnie to wygląda. 18-latkowie jeszcze nie ciągną Legii, jednak już nie zaniżają poziomu, nawet jeśli gra ich dwóch-trzech. Legia powinna być przykładem dla innych klubów w naszym kraju, ale ona w Polsce jest jedna. Nawet Wisła i Lech nie są w stanie jej jeszcze dorównać. To jest Warszawa, więc gdy jest już stadion, infrastruktura wokół klubu, budżet Legii zawsze będzie większy. Prezesi działają tam na najwyższym poziomie w Polsce i widać, że nie tylko chcą zrobić na piłce biznes – choć myślę, że głównie to nimi kieruje – ale przede wszystkim chcą zbudować silną drużynę. I to jest dobre. Oby nie czekała nas długa dominacja Legii, bo to może być nudne. Na szczęście w piłce każdy może z każdym wygrać.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...