Reklama

Wdowczyk podpowiada… Bergowi. „Jeśli nie awansuje, to się nie wybroni”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 lipca 2014, 11:23 • 15 min czytania 0 komentarzy

– Remis z półamatorami z Irlandii chluby jej nie przyniósł. Na miejscu trenera Berga nie rotowałbym składem zespołu w trzech pierwszych meczach sezonu, ale już w pierwszym o Superpuchar wystawiłbym najsilniejszy skład, żeby było to przetarcie dla zespołu przed meczem z Irlandczykami. Ostatecznie Berg wybronił się w meczu rewanżowym, ale nie wybroni się, jeśli Legia nie przejdzie Celticu. Zarówno Berg, jak i prezes Leśnodorski mówią, że celem jest gra w fazie grupowej Ligi Europy, ale to chyba asekuracja z ich strony, bo naprawdę chodzi o awans do Ligi Mistrzów – odważnie analizuje w „SE” Legię Dariusz Wdowczyk, trener Pogoni. Nie chcemy pisać, że mu nie wypada, ale… Zapraszamy na środową prasówkę.

Wdowczyk podpowiada… Bergowi. „Jeśli nie awansuje, to się nie wybroni”

FAKT

„Legia idzie na wojnę z Celtikiem” – tym zaczyna się Fakt i wiemy, że to będzie główny wątek w dzisiejszej prasie.

Piłkarze Legii są gotowi na pierwszy mecz eliminacji Ligi Mistrzów z Celtikiem Glasgow (godz. 20.45, TVP 1). Zawodnicy i trener Henning Berg (45 l.) twierdzą, że stać ich na awans do kolejnej fazy rozgrywek. – Celtic to uznana marka w Europie i bardzo doświadczona drużyna. Mamy jednak swoje atuty i postaramy się je wykorzystać. Jestem podekscytowany tym dwumeczem. Zapowiada się znakomite widowisko zarówno na boisku, jak i na trybunach, bo kibice obydwu zespołów są niezwykle fanatyczni – twierdzi szkoleniowiec Legii. Gra stołecznej drużyny ma się opierać na trzech zawodnikach: Duszanie Kuciaku (29 l.), Ondreju Dudzie (20 l.) i Miroslavie Radoviciu (30 l.). Jeśli ci piłkarze zagrają na maksimum swoich możliwości, Legia jest w stanie wywalczyć sobie solidną zaliczkę przed rewanżem. – Będziemy szukać słabych stron przeciwnika. Celtic jest wielkim klubem, ale kilka lat temu ta drużyna była zdecydowanie silniejsza niż teraz. Nie chcę mówić o żadnym planie minimum na dzisiejsze spotkanie. Musimy zagrać tak, żeby przed rewanżem szanse na awans do kolejnej fazy eliminacji były realne – tłumaczy „Rado”.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Pada też pytanie o Lecha: czy Kolejorz będzie miał kim atakować?
– Teodorczyk jest po kontuzji i czuje jeszcze ból
– Kownacki dostał w szczękę, co prawda jej nie złamał, ale przegryzł język i nie może jeść
– Ubiparip, jak gra, to musi odpoczywać (efekt długiej przerwy od piłki)

Dalej Sebastian Mila obawia się Niemców.

Przed meczem z Borussią Dortmund (6 sierpnia, godz. 17) piłkarzom Śląska mogą drżeć łydki. Kilku z nich dobrze pamięta, jak skończyła się rywalizacja WKS z Hannoverem 96, a przecież ekipa Juergena Kloppa (47 l.) to jeszcze wyższa półka. – Musimy nie tylko powalczyć i nie przegrać, ale również uniknąć kompromitacji – mówi Sebastian Mila (32 l.). Lider Śląska dobrze pamięta rywalizację sprzed dwóch lat, gdy w IV rundzie eliminacji Ligi Europy jego zespół zmierzył się z Hannoverem. Wówczas drużyna prowadzona przez Oresta Lenczyka (72 l.) w ciągu dwóch spotkań straciła aż dziesięć goli (3:5 i 1:5)! – W rewanżu rozgrywanym w Niemczech po każdym golu strzelonym przez gospodarzy na stadionie przewijała się trwająca kilkanaście sekund melodyjka. W sumie to mogli te nagranie puszczać bez przerwy, bo bramki padały jak na zawołanie – opowiada Mila.

Lechia Gdańsk przegrała 1:4 w sparingu z Viktorią Koeln, co bardzo zdenerwowało szefów klubu. Adam Mandziara mówi, że piłkarze już zostali ukarani.

Image and video hosting by TinyPic

RZECZPOSPOLITA

Reklama

„Legia nic nie wie”. Czyli zapowiedź meczu.

Legia – Celtic. Dziś mistrzowie Polski walczą z mistrzem Szkocji o Ligę Mistrzów. Ale czy na mistrzowskim poziomie? Gdyby brać pod uwagę wyłącznie grę Legii w nowym sezonie, trudno byłoby znaleźć powody do optymizmu. Być może stąd biorą się katastroficzne przepowiednie mniej lub bardziej znanych osób, uważających, że Legia nie ma z Celtikiem najmniejszych szans. Można się jednak założyć, że większość tych osób nie ma pojęcia, jak gra teraz Celtic. Zakładając jego zwycięstwo, w dwumeczu bierze się bardziej pod uwagę legendę klubu i dawne sukcesy, a nie teraźniejszość. Przeciętny kibic nie jest nawet w stanie wymienić trzech nazwisk piłkarzy Celtiku i trudno się temu dziwić. Bo w tej drużynie nie ma gwiazd.

I rozmowa z Dariuszem Dziekanowskim.

Dlaczego w ogóle zdecydował się pan na Celtic? Taki technik, zawodnik najlepiej czujący się z piłką u nogi, poszedł na Wyspy, gdzie na przełomie lat 80. i 90. wciąż królował styl „kop i biegnij”?
– Pytanie, czy to ja wybrałem Celtic, czy raczej odwrotnie? Wtedy przepaść, przede wszystkim finansowa, między klubami polskimi a zagranicznymi była nie do opisania. Każdy chciał wyjechać. Józek Młynarczyk był tak zdesperowany, że był gotów przejść nawet do Finlandii. Oczywiście my, zawodnicy grający w Polsce, i tak byliśmy uprzywilejowani, ale tam był jednak inny świat. Mieliśmy na tyle dobrze, że nie zdecydowałem się na ucieczkę, by trafić do Bayeru Leverkusen, a była taka opcja. Rok przed Celtikiem 2 mln dolarów chciała za mnie zapłacić Pescara. Wszystko było już dogadane, spędziłem tam tydzień, wystąpiłem w sparingu, ale później przyszedł mój feralny występ w finale Pucharu Polski przeciwko Lechowi, gdy katastrofalnie przestrzeliłem rzut karny. I zgody na wyjazd nie dostałem.

Przez przestrzeloną jedenastkę?
– Rozmowy z Pescarą trwały jeszcze po tym meczu finałowym. W Iławie była konsultacja reprezentacji Polski, a w tym czasie do Warszawy przyjechał przedstawiciel Włochów. Powiedziałem selekcjonerowi Wojciechowi Łazarkowi, że mam ważniejsze sprawy na głowie.

GAZETA WYBORCZA

W „GW” Przemysław Zych zastanawia się, kto ma lepszego Norwega.

To będzie pierwsze starcie dwóch klubów z głośnymi trybunami i norweskimi trenerami. Zimą Legia zatrudniła Henninga Berga – byłego znanego norweskiego piłkarza z niewielkim doświadczeniem trenerskim i bez sukcesów. Z kolei Celtic latem dał pracę 38-letniemu Ronny’emu Deili, który piłkarzem był raczej marnym – nigdy nie wyściubił nosa poza ligę norweską – lecz jako trener doprowadził niewielki klub Stromsgodset, zwykle walczący o uniknięcie spadku, do mistrzostwa kraju i eliminacji Ligi Mistrzów. Berg roztacza wokół siebie chłodną aurę, do ludzi podchodzi z rezerwą. Deila na wtorkowej konferencji w warszawskim hotelu Sheraton rzucał żartami. Gdy został zapytany o kontakt z Bergiem, nie mógł sobie darować okazji do dowcipkowania. – Trenerzy raczej nie odzywają się do siebie przed meczem. Z Henningiem nie rozmawiałem. No, może uda się nam porozmawiać w następne lato – śmiał się 38-latek. W swojej ojczyźnie słynął z wypowiadania krytycznych opinii na temat innych szkoleniowców i piłkarzy, więc po konferencji norwescy dziennikarze, którzy zjechali do Warszawy na starcie swoich trenerów, podkładali mu dyktafony pod nos. W końcu ci, którzy w 2010 r. zjawili się na konferencji przed finałem Pucharu Norwegii, zobaczyli Dailę w… stringach i z trąbą słonia. – Uznałem, że zawodnicy potrzebują przed meczem się pośmiać i zrelaksować – mówił wtedy. A finał wygrał. Z kolei rok wcześniej widziano go na boisku świętującego zwycięstwo w samych slipach. Jak dotąd od tej strony piłkarze mistrza Szkocji go nie poznali. – Po czterech latach z wybuchowym Neilem Lennonem przyszedł spokojny, opanowany Norweg – mówił we wtorek polski bramkarz Celticu Łukasz Załuska [w klubie już od pięciu lat]. – Dużą uwagę przykłada do taktyki, ćwiczymy na treningach różne rozwiązania. I gramy coraz lepiej – mówi Polak. Szwedzki obrońca Mikael Lustig dodaje: – Współpraca z nowym trenerem idzie bardzo dobrze. Z meczu na mecz coraz lepiej. Szczytowa forma blisko.

Image and video hosting by TinyPic

I krótkie spojrzenie w okno transferowe.

Blisko 150 mln euro zarabia na piłkarzach klub Artura Boruca. Southampton, rewelacja poprzedniego sezonu w Premier League, stracił szkoleniowca i sprzedał ośmiu graczy. Tego lata Southampton zmienił się w najczęściej odwiedzany sklep z piłkarzami. Znakomity sezon w lidze angielskiej zakończony na ósmym miejscu wylansował nie tylko trenera Mauricio Pochettino (przeszedł do Tottenhamu), ale także graczy „Świętych”. Southampton sprzedaje na potęgę. Na liście klubów, które najwięcej zarobiły tego lata, wyprzedza wszystkich wielkich, a przecież Monaco czy Liverpool otrzymały po 80 mln euro za jednego gracza (Jamesa Rodrigueza i Luisa Suareza). Szansę na doścignięcie Southampton ma Real Madryt, ale musiałby uzyskać bardzo wysokie kwoty za Angela di Marię i Samiego Khedirę, których zamierza sprzedać. Na razie „Królewscy” zarobili tego lata tylko 29 mln euro, wydali już 110 mln. Największym handlarzem w okresie transferowym jest dotąd Barcelona – po wydaniu 143 mln euro i zarobieniu 80 mln. 80 mln otrzymało też za swoich graczy Atletico Madryt, ale na wzmocnienia przeznaczyło aż 88 mln. Czyżby z Mario Mandżukiciem i Antoine Griezmannem w ataku mistrz Hiszpanii i finalista ostatniej edycji Ligi Mistrzów miał być jeszcze silniejszy niż w ubiegłym sezonie? Przypadek Southampton jest inny, bo angielski klub niemal wyłącznie sprzedaje. Nowy trener Ronald Koeman wspierany przez asystenta, swojego brata Erwina, dostał na otarcie łez dwóch nowych graczy z ligi holenderskiej: napastnika Graziano Pelle i skrzydłowego Dusana Tadicia.

SUPER EXPRESS

Jak tak dalej pójdzie, to rodzina Terleckich niedługo będzie miała swój program w telewizji. Dziś kolejny odcinek tej rodzinnej afery.

Image and video hosting by TinyPic

Jak w latach 80. można było przepuścić prawie milion dolarów – za które można było kupić kilkadziesiąt mieszkań w Warszawie? Jednak było można. Stanisław Terlecki zdradza szczegóły. – Dużo poszło na nieruchomości – wspomina były piłkarz. – Pomogłem siostrze kupić dom w Australii. I co? Potem mieli pretensje, że większego im nie kupiłem. Jest takie żydowskie powiedzenie: „Jakież błogosławieństwo musiałem ci wyświadczyć, że tak mnie nienawidzisz?”. Moja sytuacja do tego określenia pasuje, bo rodzina ochoczo wydawała, a teraz zwala winę na mnie. Że jestem pijakiem, że nic nie mam. Przepraszam, ale kto zarobił te pieniądze? Moja żona, która nie pracowała? A może syn Maciuś, który dziś opowiada w „Super Expressie”, że ojciec jest bajkopisarzem. Tak, to była bajka, w której go umieściłem, był w niej Królem Maciusiem, tak cudowne miał dzieciństwo. Wychowanie każdego z mojej czwórki kosztowało co najmniej 200 tysięcy dolarów. Wysyłałem ich do USA na studia, płaciłem czesne po 40 tysięcy dolarów. I to jest ten zły ojciec? – gorzko pyta były reprezentant Polski.

Że za dużo Terleckiego? No to patrzcie, co jest, jak przerzuci się dwie strony…

Image and video hosting by TinyPic

Nie zamierzamy już tego nawet czytać. Sorry.

Dariusz Wdowczyk przekonuje, że Henninga Berga wybronić może tylko awans do kolejnej rundy.

Jak procentowo ocenia pan szansę Legii w starciu ze Szkotami?
– 50 na 50. Liga szkocka nie jest lepsza od naszej, chyba nawet ciut wyżej stawiam Ekstraklasę. Celtic nie ma teraz w lidze takiego rywala, jakim przez lata byli Rangersi, i zdobywanie mistrzostwa przychodzi im łatwiej. Mecz z Celtikiem przed 8 laty był chyba pierwszym występem Miro Radovicia, graliśmy też w lipcu, może to dobre znaki dla Legii.

Tyle że Legia też nie błyszczy…
– Remis z półamatorami z Irlandii chluby jej nie przyniósł. Na miejscu trenera Berga nie rotowałbym składem zespołu w trzech pierwszych meczach sezonu, ale już w pierwszym o Superpuchar wystawiłbym najsilniejszy skład, żeby było to przetarcie dla zespołu przed meczem z Irlandczykami. Ostatecznie Berg wybronił się w meczu rewanżowym, ale nie wybroni się, jeśli Legia nie przejdzie Celticu. Zarówno Berg, jak i prezes Leśniodorski mówią, że celem jest gra w fazie grupowej Ligi Europy, ale to chyba asekuracja z ich strony, bo naprawdę chodzi o awans do Ligi Mistrzów.

Image and video hosting by TinyPic

SPORT

Taką okładką wita nas Sport.

Image and video hosting by TinyPic

Jeśli coś jednak mamy stąd cytować, to kierujemy wzrok na materiały z regionu. Na początek Radosław Gilewicz przekonuje, że Korzym jest lepszy od Demjana.

– Trzy razy tak dla tego transferu. Jestem absolutnie przekonany, że Maciej Korzym będzie wzmocnieniem Podbeskidzia – mówi Radosław Gilewicz. Szalony dzień przeżywał dzisiaj Maciej Korzym, nowy napastnik Podbeskidzia Bielsko-Biała. Przed południem był jeszcze w Kielcach, gdzie rozwiązywał kontrakt z Koroną. Kielecki klub dotrzymał słowa danego zawodnikowi i nie stwarzał problemów przy rozwiązaniu obowiązującego jeszcze przez dwa lata kontraktu. Po południu pędził już do Bielska-Białej, gdzie ma podpisać aż trzyletni kontrakt. W czwartek piłkarz ma zostać oficjalnie zaprezentowany w siedzibie firmy Murapol, która będzie finansować jego kontrakt. W Bielsku-Białej wielu ma jednak wątpliwości co do tego, czy Korzym jest potrzebny Podbeskidziu i czy powinien zarabiać aż tak dużo. Klub pozyskał już wcześniej tego lata napastników Bartosza Śpiączkę, Wojciecha Okińczyca i Idrissę Cisse, w kadrze już wcześniej był Krzysztof Chrapek. Wszyscy oni będą mieć spore problemy by grać przy Robercie Demjanie i Korzymie. Radosław Gilewicz, były napastnik Ruchu Chorzów, nie ma jednak wątpliwości, że to znakomity ruch ze strony bielszczan. – Jestem o tym absolutnie przekonany. Trzy razy tak dla tego transferu! – podkreśla były reprezentant Polski i telewizyjny ekspert. – Korzym w Koronie pokazał już niejednokrotnie jak ważnym jest zawodnikiem. Potrafi wziąć ciężar gry na siebie, jest typem lidera. Jak na polskie, ligowe warunki to naprawdę klasowy piłkarz. Według mnie obecnie jest lepszy niż Demjan!

Image and video hosting by TinyPic

A prezes Ruchu zapowiada, że nie zamierza szybko żegnać się z pucharami.

Ruch po raz trzeci reprezentuje kraj na międzynarodowych arenach w ostatnich pięciu latach, co jest powodem dumy prezesa Smagorowicza. Lepszymi statystykami mogą się poszczycić nad Wisłą jedynie Legia i Lech, których Ruch jest ubogim krewnym. – Nie ukrywam, że ta powtarzalność bardzo mnie cieszy – prezes Smagorowicz nie kryje zadowolenia. – Za mojej kadencji Ruch wystąpił dwunastokrotnie w Lidze Europy. Rywalizacja z duńskim Esbjerg fB będzie więc moją 13 i 14 konfrontacją w europejskich pucharach. W tym czasie Ruch wywalczył też trzy krążki mistrzostw Polski, co stanowi prawie 10 procent ogólnej liczby medali Niebieskich w historii. Jestem przekonany, że byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy mieli własny stadion. Bez tego nie będzie progresji wyników, postępu organizacyjnego klubu, choć i w tej materii jestem optymistą, ponieważ dowiedziałem się, że w sierpniu zostanie rozstrzygnięty przetarg na zadaszenie Stadionu Śląskiego, co powinno przyśpieszyć przywracanie do życia obiektu, na którym zamierzamy grać w przyszłości. Mimo falstartu rozgrywkach i dwóch ligowych porażek na starcie prezes Smagorowicz jest dobrej myśli, że nie powtórzy się chorzowski syndrom złego sezonu po bardzo dobrym. – Jestem przekonany, że doświadczeni trenerzy mają wszystko pod kontrolą – uważa sternik Niebieskich.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Prasówkę kończymy Przeglądem Sportowym.

Image and video hosting by TinyPic

Oczywiście zapowiedź meczu Legii.

Niczego nie musimy, nikogo się nie boimy – deklarują mistrzostwie Polski. Dziś wieczorem przekonamy się, z jakim skutkiem wprowadzą słowa w czyn. Kiedy po słabym początku sezonu spadła na nich krytyka, uspokajali. Zapewniali, że optymalna forma ma przyjść na mecze 3. rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Robili postępy, szybko wygrzebali się z tarapatów, ale dzisiaj przed mistrzami Polski najcięższa próba. Celtic. Cel Legii na środowy wieczór jest prosty – na rewanż chcą lecieć z nadziejami i szansami na awans. Boisko zweryfikuje, czy nie był zbyt wygórowany. Miroslav Radović pytany, dlaczego nie strzelił żadnego gola w ostatnim, sobotnim meczu z Cracovią (3:1), odparł: – Szykuję się na Celtic. Pomocnik Legii wierzy w korzystny wynik w środowy wieczór. – Oczekuję od nas walki, bo to podstawa. Do tego musimy dołożyć piłkarską jakość. Potrafimy to robić. Gdy osiągniemy swój normalny poziom, będziemy groźni. To już nie ten Celtic sprzed lat, nie jesteśmy bez szans – stwierdził Serb. To on, wspólnie z kreatywnym Ondrejem Dudą, błyskotliwym Michałem Żyrą (obserwowanym przez skautów… Celticu), nieprzewidywalnym Michałem Kucharczykiem będą dźwigać ciężar nadziei legionistów. I będą starali się wywieść w pole silnych, ale topornych obrońców mistrzów Szkocji. Siły i agresji w środku pola mają dodać Ivica Vrdoljak i Tomasz Jodłowiec. Robiono wszystko, co możliwe, by do gry był zdolny Dusan Kuciak – jakże ważny element planu, który ma Legia. Gdyby chodziło o inny mecz, zapewne Słowak by odpoczął. Ale wobec stawki dzisiejszego spotkania, umówmy się, nie ma takiej siły, która powstrzymałaby go przed wyjściem na boisko.

Warto spojrzeć na wspomnienie, jak to królem Celtiku był Artur Boruc.

Jeśli za 30 lat przyjechałby do Glasgow spłukany, bez pomysłu na życie, kibice nie dadzą mu zginąć – to wypowiedź jednego ze szkockich dziennikarzy po tym, jak Artur Boruc obronił rzut karny w meczu z Manchesterem United (1:0), gwarantujący wyjście z grupy Ligi Mistrzów w sezonie 2006/07. Wtedy został Królem Arturem, kochanym przez fanów The Bhoys, znienawidzonym przez Rangersów. Śpiewano o nim Święty Bramkarz, a on paradował na przed derbami Glasgow w koszulce z wizerunkiem Ojca Świętego. Choć Boruc cztery lata temu rozstał się z Celtic Park, zostanie zapamiętany na zawsze. Wymienić jego wszystkie wyskoki, jest niemożliwością. To Boruc był pierwszym polskim celebrytą. Pod jego mieszkaniem przesiadali paparazzi, raz nawet się skompromitowali, biorąc siostrę reprezentanta Polski za jego kochankę. Artur zawsze dawał im wiele tematów. Gdy miał ochotę na papierosa, to go zapalał, a nie chodził na parking czy do toalety. Tę całą otoczkę, jaka była wokół niego, miał za nic. Choć może inaczej, chciał się nią nie przejmować, wierzył, że tak się da. Nie wytrzymał, w końcu musiał się schować. Dziś nie dziwi zamieszanie wokół Roberta Lewandowskiego, ale Boruc przeżywał to kilka lat wcześniej. To, z jakim szacunkiem tam go traktowano, trzeba było po prostu zobaczyć. Wystarczała jedna wizyta w Glasgow. Nie mógł normalnie przejść się po mieście, a wchodząc do ośrodka treningowego, pracownicy najchętniej zrobiliby za niego wszystko. Byle Artur się nie przemęczał. Boruc, świadomie lub nie, potrafił to wykorzystać. Silna osobowość sprawiała, że czasami nie wytrzymywał, nienawidził przegrywać. A to złapał za gardło Lee Naylora, a to o mało nie pobił się z Neilem Lennonem w szatni. Prowokował Rangersów, ciągle grał na tym, że oni byli protestantami, a Boruc to katolik. Tu cud, że wytrwał w Glasgow pięć lat bez uszczerbku na zdrowiu. Co najwyżej, musiał wstawić nowe szyby, gdy te poprzednie potraktowano kamieniami. Legendą The Bhoys pozostanie na zawsze. Kibice nazywają go The Goalkeeper, dla nich Boruc jest definicją bramkarza tak, jak Henrik Larsson obrazuje idealnego napastnika. Przyznają, że jedynym w historii klubu, z którym można porównywać Polaka, jest Ronnie Simpson, golkiper drużyny, która w 1967 roku sięgnęła po Puchar Mistrzów.

Image and video hosting by TinyPic

Łukasz Gikiewicz walczy o Ligę Mistrzów.

Po wiośnie spędzonej w Kazachstanie, teraz powalczy pan o Ligę Mistrzów. Jak się pan znalazł w AEL?
– Na Cyprze pozostawiłem po sobie dobre wrażenie, a dodatkowo trener pamiętał mnie z gry w Omonii. Nadarzyła się okazja, więc chciałem spróbować czegoś nowego, poważnej piłki, bo nie tylko pieniędzmi człowiek żyje. Ten mecz to dla nas wielka sprawa.

Na papierze jesteście dużo słabsi, w czym upatruje pan szansy na korzystny wynik?
– Losowanie nie było najlepsze, mogliśmy przecież trafić na Standard lub Kopenhagę. Ale popatrzmy na Kostarykę, jak grała podczas mundialu. 20 lat temu nie mielibyśmy z Zenitem szans, ale poziom piłki się wyrównał. Trener nastawia nas tak, byśmy wierzyli w sukces i wierzymy. Zdajemy sobie jednak sprawę, że przyjeżdżają piłkarze o wielkich nazwiskach, przecież w rosyjskiej drużynie grają Hulk, Garay, Witsel czy Kierżakow. Patrząc na kwoty, jakimi obracają rywale, można stwierdzić, że jesteśmy skazani na porażkę. Na szczęście jest to dwumecz, więc możemy sprawić niespodziankę. Kluczem do sukcesu ma być defensywa. Nasz trener przywiązuje do niej wielką wagę. Marzymy, by w pierwszym meczu nie stracić gola, wówczas mielibyśmy szanse w rewanżu.

W piłce krajowej, jeśli warto na coś spojrzeć, czego jeszcze nie cytowaliśmy (jak kary w Lechii), to rozmowa z Jackiem Zielińskim. Nawet nie zorientowaliśmy się, kiedy, ale niedawny pomocnik Franciszka Smudy w kadrze został dyrektorem sportowym w Wigrach Suwałki.

W jaki sposób Jacek Zieliński, legenda Legii Warszawa i wybitny reprezentant Polski, został dyrektorem sportowym Wigier Suwałki?
– Prezesa klubu Dariusza Mazura znam ponad 10 lat. Jeszcze gdy byłem selekcjonerem reprezentacji Polski U-20, namawiał mnie na przyjście do Wigier. Dlatego kiedy rozstałem się z PZPN i oferta została powtórzona, długo się nie zastanawiałem. Często bywałem w Suwałkach przy okazji turniejów charytatywnych czy różnych imprez okolicznościowych. Środowisko znałem i widziałem, że w klubie pracują fachowcy, dla których piłka to pasja. Z perspektywy czasu cieszę się, że przystałem na tą ofertę, bo praca w Wigrach daje mi dużą satysfakcję.

Po asystenturze w czasie EURO 2012 u Franciszka Smudy i prowadzeniu reprezentacji Polski U-20 wiele osób myśli pewnie, że Suwałki to dla pana zsyłka.
– Jeżeli ktoś tak mówi, to pewnie nigdy nie był w Suwałkach i nie widział, jakie tu mamy warunki. Infrastrukturę do treningów mamy lepszą niż niejeden klub ekstraklasy. Brakuje nam tylko boiska ze sztuczną trawą, ale i to się niedługo zmieni. Poza tym traktuję pracę w Suwałkach jako kolejne doświadczenie. Do tej pory na ligową piłkę patrzyłem z perspektywy zawodnika, asystenta trenera i samodzielnego szkoleniowca. Mam wszechstronny pogląd na funkcjonowanie klubu i drużyny piłkarskiej. Stanowisko dyrektora sportowego to dla mnie coś nowego.

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...