Reklama

Dwunastu Japończyków w polskiej piłce: jacy są, skąd się wzięli i czy będzie ich więcej?

redakcja

Autor:redakcja

17 września 2013, 16:58 • 18 min czytania 0 komentarzy

Jacy są, skąd się wzięli, co ich dziwi, a do czego dostosowują się bez mrugnięcia okiem? Co mogą dać polskiej piłce, a co polska piłka może dać im? Krótko mówiąc: o dwunastu japońskich piłkarzach sprowadzonych do Polski przez agencję FootLink porozmawialiśmy z jej polskim przedstawicielem – Tomaszem Drankowskim. Do rozmowy raz na jakiś czas nieśmiało włączał się Japończyk Endo, współpracujący z firmą, jednocześnie będący japońskim dziennikarzem. Zapraszamy!

Dwunastu Japończyków w polskiej piłce: jacy są, skąd się wzięli i czy będzie ich więcej?

Zaczniemy banalnie, ale chciałbym wyjaśnić czym dokładnie jest i jak działa FootLink?
– Jesteśmy firmą działającą dość wszechstronnie. Między innymi dlatego nie lubię, kiedy ktoś nazywa mnie agentem. Wolę określenie: biznesmen działający w piłce, bo nie traktujemy futbolu tylko przez pryzmat jej kopania czy zbijania pieniędzy na transferach. Oczywiście, głównie pracujemy z zawodnikami, ale organizowaliśmy już też różne eventy. Chociażby turnieje piłkarskie dla dzieci z Japonii, z terenów dotkniętych tsunami, które odbyły się w Warszawie, Szczecinie czy Berlinie. Działamy szerzej. Nie skupiamy się na szybkich zyskach. Jak pewnie wiesz, mamy też zawodników w niższych ligach, chociażby w Gwardii Koszalin i w tej chwili na nich nie zarabiamy.

Sama agencja jest z pochodzenia…
– Jako takiej siedziby nie ma, jesteśmy grupą współpracowników z różnych krajów – USA, Japonii, Rosji, Ukrainy, Łotwy i Meksyku. Działamy jako zespół i ja akurat jestem branch managerem na terenie Polski.

I tak się składa, że reprezentujesz tu wyłącznie japońskich piłkarzy.
– Japończycy to taka nasza specjalność zakładu, ale nie zamykamy się tylko na nich. Powoli wchodzimy na polski rynek z zawodnikami z innych krajów. Pierwsi powinni pojawić się zimą. Wielu właścicieli klubów narzeka, że na piłce nie da się robić pieniędzy. Ok, nie jesteśmy Anglią czy Hiszpanią, wiadomo, że to nie ta skala, ale chcielibyśmy im w tym pomóc, bo jako firma mamy sporo do zaoferowania. Możemy wiele nauczyć polskie kluby i polskich piłkarzy.

Czego możecie nauczyć Polaków wprowadzając im do klubów Japończyków?
– Zgodzisz się chyba, że Polacy, generalnie Europejczycy, mają przede wszystkim bardzo dobre warunki fizyczne do uprawiania sportu. Jesteśmy dosyć silni, postawni. Japończycy mają zupełnie inną budowę, ale też inne pojęcie o technice, inny styl gry. Sami trenerzy przyznają, że oni wnoszą do zespołów coś fajnego. Myślę, że Polacy też ich w tym podpatrują, sami częściej próbują niekonwencjonalnych zagrań, uczą się kombinacyjnej gry. A mają od kogo, bo szczerze – nie widziałem Japończyka, który nie umiałby przyjąć piłki.

Reklama

„Turbo Kozak” w Canal+ pokazał na przykład różnicę w wyszkoleniu Matsuiego i Buzały. Ułożenie nogi, panowanie. Technicznie to był trochę inny poziom.
– No właśnie, ta różnica jest zwykle widoczna. Poza tym Japończycy mają jeszcze inny atut – oni są po prostu pracowici. Słuchają trenerów, chcą się wpasować w nowe środowisko.

Polscy sędziowie, którzy niedawno wrócili z wymiany z Japonii, nie mają wątpliwości, że tam mecze prowadziło im się dużo łatwiej.
– Nic dziwnego. Mniej fizycznego kontaktu, inny styl, więcej podań, szybkość. U nas dużo częściej króluje, kolokwialnie mówiąc, długa piła. Dlatego siła jest jedną z pierwszych rzeczy, nad którą Japończycy pracują po przyjeździe do Polski. U nich nie ma na nią takiego parcia.

Mówisz po japońsku?
– W podstawowych sprawach spokojnie się dogaduję.

Rok temu miałeś w Polsce siedmiu Japończyków. Ilu jest ich dzisiaj?
– W Ekstraklasie, wiadomo, trzech – Akahoshi, Murayama i Matsui. W pierwszej lidze – Ikegami w Chojniczance i Fujikawa w Arce, cały czas czekamy na jego dokumenty. Teraz sprowadziliśmy też Okadę do Niecieczy. Oprócz tego mamy kilku w niższych ligach – trzech w Gwardii Koszalin, dwóch w Energetyku Gryfino. W sumie będzie bodajże dwunastu.

Reprezentujesz jakiegokolwiek Polaka?
– Z Polakami działamy dość ostrożnie. Na razie chcielibyśmy jeszcze rozwinąć się w Polsce skupiając się na piłkarzach zagranicznych, głównie Japończykach. Ale jesteśmy oczywiście otwarci na współpracę także z Polakami, chcemy ich wspierać. Podobnie jak na współpracę z innymi agentami. Możemy działać wspólnie, nie jesteśmy zachłanni.

Wracając do Japończyków, czy któryś z tych grających w niższych ligach rokuje twoim zdaniem na tyle dobrze, by przejść podobną drogę jak Murayama?
– Jesteśmy cierpliwi. Chcemy ich wprowadzać krok po kroku. Niech powoli się przystosowują, poznają polski futbol. Idealnym przykładem jest Ikegami. Dwa lata temu umieściliśmy go w Gwardii Koszalin, po roku poszedł do drugoligowej Chojniczanki i awansował z nią do pierwszej ligi. A niewykluczone, że trafi jeszcze wyżej.

Reklama

Nie macie problemów z namówieniem Japończyków na przyjazd do Polski?
Endo: – Japończycy niewiele wiedzą o polskiej lidze, ale fakt, że grają tu już Akahoshi czy Matsui, robi swoje. Ludzie zaczynają się interesować. Dużą rolę odegrały też mistrzostwa Europy. Japończycy zobaczyli dobrą organizację, piękne stadiony. Dzięki temu dużo łatwiej ich teraz przekonać, że Polska może być dla nich dobrym miejscem.

Matsui jest w japońskiej piłce postacią, ale nie wierzę, że „Aka” przyciąga uwagę.
Endo: – Grał w J-League, w Urawa Red Diamonds. To duży klub, dzięki temu ludzie go kojarzą.

Tomasz Drankowski: – Większość japońskich piłkarzy marzy o karierze w Europie. Najlepiej w Anglii albo Niemczech, ale wiadomo, że to nie jest takie proste. W Bundeslidze nikt nie weźmie Japończyka, jeśli ten nie miał przynajmniej świetnej renomy w J-League. My pokazujemy im trochę inną drogę, powoli otwieramy drzwi do europejskiej piłki.

Jak reagują, kiedy mówicie im o ofertach z Polski?
Endo: – Trochę tak, jakby mieli jechać do Rosji. Niektórzy może się obawiają. Ale o polskiej piłce coś tam jednak wiedzą. Znają Lewandowskiego, Kubę…

Murayama powiedział w jednym z wywiadów, że nie wiedział absolutnie nic o Polsce, poza tym, że to kraj w Europie. A to był wystarczający argument.
– Oni po prostu bardzo chcą trafić do Europy. Wykonać chociaż ten pierwszy krok. Imponują mi, bo chcą tu przyjeżdżać, jedni mieszkają w lepszych, inni w gorszych warunkach, ale nigdy nie narzekają. Chcą po prostu grać, osiągać swoje sukcesy.

Japońska J-League nie jest ich szczytem marzeń?
– Szkolenie młodzieży w Japonii stoi na naprawdę wysokim poziomie. „Produkują” wielu dobrych zawodników, ale wiadomo, że miejsca w zespołach J-League, też ze względu na koszty, są ograniczone. Młodym, którzy dopiero kończą uniwersytety, nie jest łatwo się tam przebić. Ale jest to jednocześnie szansa dla polskich klubów na pozyskanie naprawdę fajnych graczy.

Mimo wszystko, da się postawić tezę, że ściągacie drugi, trzeci sort. Takich, którzy nie byli w stanie zaistnieć w kraju, nie chciał ich żaden poważny klub.
– Ściągamy wielu zawodników i myślę, że większość gra co najmniej dobrze. Wiadomo, że nie każdy odniesie sukces, to normalne, ale staramy się nie przejmować takimi opiniami.

Zgodzisz się, że wielu z nich potrzebuje u nas czasu. Przyjeżdżają do zupełnie innego kraju, wchodzą do zespołów całkiem inaczej grających w piłce.
– Oczywiście, zobacz na Ahakoshiego. Na samym początku przyjechał na testy do Śląska Wrocław. Tarasiewicz powiedział, że widzi w nim potencjał, ale potrzebuje zawodnika gotowego. Takiego, który może wejść do składu i od razu grać w polskiej lidze. Ok. Później „Aka” pojechał do ŁKS-u i tam też go nie chcieli. Wtedy wysłaliśmy go na Łotwę, do Metalurga Lipawa. Pograł pół roku, może nawet mniej, po czym podpisał kontrakt z Pogonią i dziś nikt chyba nie ma wątpliwości, że jest wystarczająco dobry na Ekstraklasę.

Nikt tego nie kwestionuje, mimo że miał duże wahania formy.
– Raz było lepiej, raz gorzej, ale uważam, że był najważniejszym zawodnikiem Pogoni w sezonie, w którym awansowała do Ekstraklasy. Dzisiaj też jest jednym z najlepszych.

Dlaczego wielu Japończyków trafia do Polski właśnie przez Łotwę?
– Jest kilka powodów. Po pierwsze liga na Łotwie gra tym samym systemem, co w Japonii. W Polsce zimowe okienko transferowe jest w połowie sezonu, a w Japonii i na Łotwie – mniej więcej w tym samym czasie, na starcie sezonu. To powoduje na przykład, że zimą mamy do zaoferowania znacznie więcej piłkarzy, bo niektórym kończą się kontrakty. Po drugie – wysyłamy ich na Łotwę, bo nie ma tam takiej biurokracji jak w Polsce. Dużo łatwiej zawodnika zarejestrować, dostać wizę, załatwić wszystkie formalności.

Czy Japończycy w ogóle wyczuwają różnicę między ligą polską a łotewską, kiedy mają w perspektywie pierwszy wyjazd z kraju i grę w którejś z tych lig?
Endo: – Jeśli chodzi o poziom życia, pewnie traktują te kraje podobnie, ale wiedzą, że w Polsce są większe kluby, jak Legia Warszawa. Kojarzą niektóre drużyny, przynajmniej te grające w pucharach. Bardzo dużo robi też Matsui, który u nas jest gwiazdą.

Tomasz Drankowski: – Matsui w Japonii jest taką gwiazdą, że nie może spokojnie poruszać się po ulicach. W końcu grał we wszystkich meczach Japonii na mundialu w RPA. Gdyby ludzie go nie kojarzyli, to trochę tak, jakby w Polsce nie znali Błaszczykowskiego.

O Matsuim jeszcze pogadamy, ale wracając do tematu Łotwy – Okada, którego właśnie umieściliście w Niecieczy, przez ostatnie pół roku grał w Skonto Ryga.
– Przez pięć miesięcy, ale on akurat miał tam trochę problemów. Doznał kontuzji, a później ciężko mu było wskoczyć do składu. W Skonto gra wielu reprezentantów Łotwy.

Powiedz o nim słowo, jaki to piłkarz?
– Bardzo dobry. Potencjał spokojnie na Ekstraklasę. Spodobał się Radolsky’emu. Ma przede wszystkim świetny pass, naprawdę świetny. Na dziesięć podań, dziewięć zagrywa idealnie. W Polsce przyzwyczailiśmy się, że raz piłka leci tam, gdzie chcesz, a raz w drugą stronę, ale Okada ma naprawdę bardzo dobre prostopadłe, przeszywające podanie. Dobry playmaker.

Kolejny Japończyk, który w swoim kraju nie zaistniał. Taki Murayama grał wyłącznie w lidze uniwersyteckiej, nigdy profesjonalnie.
– Bo zaraz po tym jak skończył studia, postanowiliśmy wysłać go do Europy…

Ale wcześniej nie zaliczył testów w dwóch profesjonalnych klubach.
– Tak jak mówiłem, młodym graczom zaraz po studiach nie jest łatwo o kontrakt w J-League.

A jak wygląda sama liga uniwersytecka?
– To jest bardziej coś w rodzaju turnieju. Najpierw liga, a później już faza pucharowa z ćwierćfinałami, półfinałami i finałem. Co ciekawe, transmituje to wszystko telewizja i oglądają tysiące ludzi w całym kraju. Może dlatego, że w tym czasie nie gra akurat normalna liga, ale fakt faktem zainteresowanie jest naprawdę duże.

Co się dzieje później? Coś w stylu draftu? Najlepsi mogą liczyć na kontrakty?
– Wiadomo, że nie jest to uregulowane sztywnymi zasadami jak w NBA, ale trochę tak to wygląda. Przyjeżdżają skauci, obserwują, kluby oferują kontrakty…

Endo: – Jednym z najlepszych piłkarzy ligi uniwersyteckiej był kiedyś na przykład Nagatomo, który gra dziś w Interze Mediolan. Dzięki temu się wybił.

Sprawdziłem ostatnio z ciekawości, co się dzieje z Kimurą, którego po testach odrzuciła Wisła. I tu małe zaskoczenie: gra regularnie w New York Red Bulls.
– Dość szybko dostał ofertę ze Stanów. Nie chcę nikogo krytykować, ale polscy trenerzy czasem stawiają krzyżyk, a później okazuje się, że zawodnik idzie znacznie wyżej niż do Ekstraklasy. Nie chodzi mi o to, że nie rozumieją piłki. Po prostu nie zawsze potrafią ocenić potencjał japońskiego zawodnika, który potrzebuje czasu, żeby się tu zaadaptować.

W przypadku Kimury nie rozbiło się o zarobki?
– Zdecydowanie nie. Kontrakt był dogadany, on nie oczekiwał wielkich pieniędzy. Nie wiem kto o tym decydował, czy Jacek Bednarz, czy ktoś inny, ale powiedziano nam, że niby fajny piłkarz, widzą w nim jakiś potencjał, ale dla Wisły nie na ten konkretny moment.

Jak mają się zarobki w Ekstraklasie do tych z J-League?
– Największe gwiazdy mają wysokie kontrakty, wyższe niż w Polsce, ale jednak pamiętajmy, że w kontekście transferów do Polski póki co nie mówimy o graczach z topu. Poza tym, oprócz zarobków ważne są też koszty życia. Dla Japończyków Polska nie jest drogim krajem.

Murayama w Przeglądzie Sportowym stwierdził, że japońskie dzieci otrzymują od rodziców wyższe kieszonkowe niż to, ile on zarabiał w Koszalinie. Zdarzają się sytuacje, że musicie tym zawodnikom pomagać albo że wspierają ich rodziny?
– Często wspieramy zawodników w niższych ligach. Nie zawsze, bo to też zależy na przykład od tego z jakiego domu się wywodzą. Niektórym pomagają rodziny, bo wiadomo, że oni na tym etapie kariery nie zarabiają wielkich pieniędzy. Ale są gotowi na te wyrzeczenia, żeby realizować swoje marzenia. Zrobić krok naprzód, spróbować sił w Europie.

Pierwsze problemy z jakimi się u nas zwykle spotykają?
– Jeśli chodzi o sprawy typowo piłkarskie, to na pewno inny styl gry, dużo fizycznej walki, do której nie są przyzwyczajeni i muszą się z nią oswoić. Pamiętam na przykład jak Ikegami przyjechał do Gwardii Koszalin. Był malutki, chudziutki, ale zawziął się niesamowicie, zaczął chodzić na siłownię, układać diety i naprawdę teraz widać tego efekty.

Mówi się, że Japończycy się nie buntują, generalnie nie stwarzają problemów. To fakt czy tylko stereotypowa opinia? Może są jednak dokładnie jak wszyscy?
– Nie, to prawda. Godzą się na wyrzeczenia, nie mają problemu z dostosowaniem do wytycznych trenera. Mają mocno zakorzeniony kult pracy. W Japonii mówi się nawet, że najpierw jest praca, a dopiero później rodzina. Radzą sobie bardzo dobrze, choć wiadomo, że pomagamy im w szybszej aklimatyzacji, czasem w załatwieniu różnych prostych spraw, jak założenie konta bankowego czy nawet wizyta u dentysty. Przecież, że nie wszyscy mówią po angielsku, często nie potrafią się tu na miejscu dogadać.

Ale ogólnie Japończycy angielski znają nieźle.
– Niekoniecznie. Chociaż szybko się uczą.

Endo: – Wcale nie uważam, żeby Japończycy, jako naród, znali angielski lepiej od Polaków. Wielu umie pisać, czytać, ale mają problemy, żeby mówić.

Dziwią ich zachowania Polaków, styl życia, zwyczaje?
– Mógłbym podać jeden przykład spoza piłki. Mam znajomego Japończyka, który kiedyś przyjechał do Polski i był zszokowany, że ktoś na ulicy zapytał go o papierosa. Tam czegoś takiego nie ma, że ktoś do ciebie podchodzi i mówi: „sorry, masz fajkę?”. Spotkał się z czymś takim pierwszy raz w życiu. Ale to akurat nie o piłkarzu, oni nie palą (śmiech).

A piją? Co piją?
– Czasem, tak jak wszyscy.

Endo: – Głównie piwo. Wódka jest za mocna (śmiech).

Tomasz Drankowski: – Murayama upiłby się jednym piwem.

Czujecie, że transfery Akahoshiego i Murayamy otwierają wam nowe możliwości?
– Nie mogę powiedzieć, że jest jakiś wielki boom na graczy z Japonii, ale na pewno jest dużo łatwiej. W klubach widzą, że ci piłkarze mają umiejętności, że nie stwarzają problemów poza boiskiem. Dzięki temu zdecydowanie łatwiej rozmawia nam się o kolejnych transferach.

Czyli wasza ofensywa będzie trwała.
– Oczywiście, tego chcemy. Nie wiem jaka będzie sytuacja w zimie, ale będziemy obserwować, co dzieje się na rynku. Chciałbym, żebyśmy przeprowadzili więcej transferów, już nie tylko z Japończykami. Powoli myślimy też o nowych projektach…

Co masz na myśli?
– Mamy nadzieję, że Polacy i Japończycy będą mogli razem piłkarsko się rozwijać, a przy okazji być może rozwiniemy polsko – japońską przyjaźń. Wyobrażasz sobie na przykład wsparcie polskiej drużyny narodowej przez Japończyków na Euro 2016?

Chyba brakuje mi wyobraźni. Poza tym, nam brakuje piłkarzy, a nie kibiców.
– … albo wsparcie polskich sportowców na Olimpiadzie w Tokio w 2020 roku.

To naprawdę wykracza poza moją wyobraźnię, więc może wróćmy lepiej do piłki. Z którym z obecnych już w Polsce Japończyków wiążesz największe nadzieje?
– Bardzo dumny jestem z Ikagamiego, bo on jest takim przykładem kariery – chociaż to może jeszcze za duże słowo – robionej step by step. Gra coraz wyżej, trzy albo cztery razy był już w jedenastce kolejki, jestem przekonany, że dałby sobie radę w Ekstraklasie. Murayama też daje mi dużo radości, bo jednak trafił z Koszalina do najwyższej ligi i nie zawodzi.

Toshikazu Irie grał regularnie w Łęcznej i nagle wyjechał po sezonie. Dlaczego?
– Doznał kontuzji, a polscy lekarze nie potrafili zdiagnozować problemu. Był w jednym szpitalu, potem był w drugim, cały czas narzekał na bóle, a lekarze nie wiedzieli, co mogą z tym zrobić. Właściwie to oni twierdzili, że w ogóle nie widzą problemu. W końcu Irie sam zdecydował się rozwiązać kontrakt i wrócić do Japonii.

Mieliśmy wrócić do Matsuiego. Uważasz, że potrzebuje jeszcze czasu? Może być lepszy czy to tylko szukanie alibi, bo już osiągnął swój właściwy poziom?
– Moim zdaniem w każdym meczu oglądamy odrobinę geniuszu Matsuiego. Czasem to jest krótki moment, czasem kilka zagrań, ale takich, że od razu widać, że to nie jest przeciętny zawodnik. Zresztą, czasami też jest tak, że piłkarze odwalają na boisku robotę, której się nie zauważa. Albo nawet poza boiskiem, o czym już zwykły kibic zupełnie nie wie.

Większość Japończyków sprawia wrażenie takich, którzy nie będą dominować w szatni. Wydają się być raczej cisi, niezbyt charyzmatyczni. Zgodzisz się?
– Nie do końca. Myślę, że są szanowani i lubiani. Oni sami tak to odbierają. Mają też jedną ważną cechę, której nam często brakuje – nie narzekają. Wiesz jak to jest. Polacy lubią ponarzekać, ja też czasem lubię. Im to się raczej nie zdarza.

No właśnie, nie potrafię sobie wyobrazić choćby Okady, który przyjeżdża do Termaliki. Jak on się tam odnajdzie? Endo, jak twoje wrażenia z Niecieczy?
Endo: (śmiech).

Tomasz Drankowski: – Okadzie akurat się podoba. Mówi, że jest cicho, spokojnie. On tam przyjechał grać i trenować. Ma wszystko, czego potrzeba. Będzie mieszkał blisko stadionu.

W Niecieczy? Większość zawodników przynajmniej dojeżdża z Tarnowa.
– Byliśmy w jego mieszkaniu, dostał fajne warunki, nie narzeka. Piłkarze, których ściągamy do pierwszej ligi albo niżej, wiedzą, że to jeszcze nie jest ten etap, żeby zacząć odkładać na życie itd. Dla nich otwiera się jakaś szansa i muszą zrobić wszystko, żeby ją wykorzystać. Można przyjechać na rok, dwa, niczego nie odłożyć i wrócić do Japonii. Ale czas mija, kariera piłkarza nie trwa wiecznie, dlatego skupiają się głównie na tym, żeby coś tu osiągnąć.

Przydałby wam się jakiś spektakularny transfer. Modelowy przykład japońskiej kariery w Polsce. Gdyby, dajmy na to, Akahoshi wyjechał do Francji czy Niemiec, to byłby znak i dla działaczy, i dla następnych piłkarzy – widzicie, da się.
– Zgadzam się. Wszystko przed nami. W Niemczech gra teraz wielu Japończyków, ale to praktycznie sami reprezentanci. Ci, których sprowadzamy do Polski, najpierw muszą się pokazać u nas. Udowodnić, że są w stanie grać na wystarczająco wysokim poziomie.

Ile ty tak naprawdę wiesz o tych, których proponujesz polskim klubom? Są ci z góry podsyłani przez twoich przełożonych? Jak to technicznie wygląda?
– Nie ma stałego schematu. Wiadomo, że na co dzień opiekuję się tymi, którzy już są w Polsce. Czasem proponujemy ich klubom, czasem kluby same informują nas, że poszukują zawodnika o konkretnej charakterystyce na daną pozycję. Wtedy zgłaszam to przełożonym, szukamy odpowiedniego kandydata, oglądam ich na wideo. Często zdarza się też tak, że ci, którzy grają w Europie, na przykład na Łotwie, przyjeżdżają do nas, do Szczecina. Tutaj trenują, my ich obserwujemy i ostatecznie decydujemy, gdzie mogą zostać zaproponowani.

Zbigniew Boniek ma plan ograniczenia liczby obcokrajowców w polskiej piłce. Szczególnie w niższych ligach. Jak się na to zapatrujesz?
– Wiadomo, że chciałbym aby poziom polskich piłkarzy wzrastał, ale uważam też, że ci z zagranicy wiele mogą nas nauczyć. Często mają cechy i umiejętności, których naszym brakuje.

Chodzi m.in. o wyeliminowanie takich zjawisk jak LZS Piotrówka, gdzie w trzeciej lidze po boisku biega ośmiu piłkarzy z Afryki. To już chyba zaburzenie proporcji. Poza tym, umówmy się, przyjeżdża do nas znacznie więcej obcokrajowców, od których nie możemy się nauczyć czegokolwiek, bo są po prostu słabi.
– To już indywidualna kwestia każdego klubu. Wiadomo, że jeśli takie przepisy wejdą w życie, to mogą nam trochę ograniczyć pole działania, ale się dostosujemy. Będziemy robić tak, żeby było dobrze. Na tę chwilę w żadnym klubie nie mamy więcej niż trzech Japończyków. Tylu jest w Gwardii Koszalin. Jeden bardzo fajny i żeby było śmieszniej, nazywa się Tsubasa. Chłopak za rok, dwa będzie w pierwszej lidze albo Ekstraklasie. Jak tylko wzmocni się fizycznie.

Musisz spotykać się z zarzutami, że sprowadzasz szrot do niższych lig. Kiedy przychodzi dobry Japończyk do Ekstraklasy, to jasne, nie ma problemu. Ale gdy ludzie widzą trzech Azjatów na czwartym poziomie rozgrywek, to pewnie różnie reagują.
– Najciekawsze jest to, że te niefajne komentarze płyną najczęściej od ludzi, którzy siedzą gdzieś przed komputerem i za bardzo o sprawie nie mają pojęcia. Pamiętam jak jeździłem do Koszalina, kiedy grali tam jeszcze Ikegami, Murayama – tam sobie drużyny bez nich nie wyobrażali. Jak protestowali, kiedy odchodzili. No ale co zrobić, wszystkim nie dogodzisz.

Dostrzegasz na pewno, że mamy w Polsce pewien stereotyp piłkarza. Nie brakuje szydery, złych skojarzeń. Ciekaw jestem jak to wygląda w Japonii?

Endo: – U nas piłkarze są bardzo szanowani, traktowani jak gwiazdy.

Tomasz Drankowski: – Podejście kibiców jest zupełnie inne. Czy przegrałeś, czy wygrałeś, jesteś idolem. Wydaje mi się, że ogólnie ludzie w Japonii dużo bardziej cieszą się piłką niż Polacy.

Wiem, że Endo pisał o Japończykach grających w Polsce w tamtejszej prasie. Ludzie w Japonii naprawdę się tym interesują? Czy to się tam sprzedaje?
– Oddźwięk jest dosyć duży. Najlepszy dowód, że kiedy Matsui podpisał kontrakt, to stronie Lechii padały serwery. Pobili dzienny rekord wejść. Zainteresowanie nim jest w Japonii naprawdę duże.

U nas nie brakowało opinii, że to już zawodnik dawno po drugiej stronie rzeki.
– Ł»e zamierza już tylko odcinać kupony. Nieprawda. Nie przyjechał do Polski wyłącznie po pieniądze, nie ma zresztą takich mega warunków. On przede wszystkim ciągle chce grać w piłkę. Przed przyjazdem do Gdańska miał oferty z dużych klubów z J-League, ale wybrał Polskę. On lubi grać i żyć w Europie, jak sam mówi, ma tutaj większą motywację. Kiedy był w Bułgarii, doznał kontuzji, a tam opieka medyczna pozostawia wiele do życzenia, dlatego nie utrzymał wysokiej formy, ale teraz z meczu na mecz na pewno będzie lepszy. Ma 32 lata, ale Japończycy mają to do siebie, że są długowieczni. W ich drugiej lidze jest nawet taki zawodnik, który w wieku 45 lat ciągle jest jednym z najlepszych piłkarzy.

W skokach narciarskich 43-letni Okabe też ciągle nie odpuszcza.
– Ale zauważ jedną rzecz. W skokach Japończycy mają bardzo dobrą technikę, tak samo jak piłkarze. Wyjście z progu gorsze, ale później postawa nienaganna…

Coś w tym jest. To na koniec, dla kontrastu, ciekaw jestem waszej opinii o tym, czy istnieje wiele nieprawdziwych stereotypów dotyczących Japończyków?
– Hm, myślę, że jak o każdym narodzie. Wiadomo, że jak ktoś wyobraża sobie Japończyka jako kogoś, kto co drugi dzień je sushi, to jest to bzdura. Ale ogólnie opinia o nich jest prawdziwa. Pogodni, bardzo fajni ludzie, z którymi dobrze się spędza czas. No i bardzo pracowici. W korporacjach mają nawet taką zasadę, że nie zajmują się kilkoma zadaniami naraz. Dostają jedno, wykonują, kończą i wtedy zabierają się za coś innego.

Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Koszykówka

Czy Warriors zeszli już na dobre z parkietu? O przyszłości Golden State

redakcja
0
Czy Warriors zeszli już na dobre z parkietu? O przyszłości Golden State

Komentarze

0 komentarzy

Loading...