Reklama

Slalom między ekstraklasowymi debiutantami. Od Wrąbela po Wdowiaka

redakcja

Autor:redakcja

17 lutego 2015, 20:35 • 5 min czytania 0 komentarzy

Pierwsze koty za płoty, pierwsze śliwki robaczywki i tak dalej… Ekstraklasa na dobre wróciła do naszych domów, a pierwsza po przerwie kolejka ujawniła kilka nowych twarzy, których do tej pory albo nie znaliśmy w ogóle, albo kojarzyliśmy tylko ze słyszenia. Zapraszamy więc do krótkiego biegu przez płotki. Od wychwalanego pod niebiosa Jakuba Wrąbela, przez Słowaków i Łotyszy, na Mateuszu Wdowiaku kończąc. O każdym z nich przygotowaliśmy ciekawostkową pigułę.

Slalom między ekstraklasowymi debiutantami. Od Wrąbela po Wdowiaka

Jakub Wrąbel (Śląsk Wrocław)

Ten debiut odbił się echem, jakby obronił dwie jedenastki, a potem – w dogrywce – pobiegł w pole karne Cracovii i zdobył zwycięską bramkę przewrotką. Nie byle jacy eksperci już porównują go do Bartłomieja Drągowskiego. Po ledwie jednym nie wyśmienitym, ale bardzo dobrym meczu z jedną świetną interwencją. Ciekawe, że jeszcze niedawno pożyczał rękawice od Rafała Gikiewicza, który zresztą podwoził go na treningi.

Co wiemy o tym chłopaku? Jednym słowem: wzór. Spokojny, ułożony, z dobrej rodziny. Według niektórych może nawet zbyt mdły, żeby być dobrym bramkarzem, bo – jak wiemy – to pozycja z rezerwacją dla choć trochę szajbniętych. Świetnie gra w powietrzu, ale – to już głos z klubu – musi pracować nad grą nogami. Trenerowi Pawłowskiemu, który już teraz otwarcie określił go przyszłością klubu, wpadł w oko podczas ubiegłorocznego towarzyskiego meczu z Borussią. Teraz jego szczęściem jest kontuzja Mariusza Pawełka, który będzie musiał przejść operację palca. W drużynie nie ma już Pawłowskiego, tego głupszego, więc pozycja Wrąbela jest niezagrożona. Nie wygląda na przypadkowego gościa, ale jest zdecydowanie za wcześnie, żeby się czymkolwiek podpalać.

Reklama

Matus Putnocky (Ruch Chorzów)

“Boże, znowu Słowak” – jęknęliśmy, kiedy Ruch dopiął ten transfer. Ostatnio przyszło ich całe mnóstwo, ale akurat na Putnocky’ego nie zwracaliśmy szczególnej uwagi. Zaimponował debiutem z Piastem, w którym zachował czyste konto i popisał się jedną fantastyczną obroną, więc trochę na jego temat pogrzebaliśmy. I zmieniamy zdanie. Nie jest to gość kompletnie z czapy.

Świadczy o tym chociażby fakt, że jeszcze niedawno ocierał się o reprezentację. Powołania przychodziły regularnie, chociaż najczęściej kończyło się na liście rezerwowej, bo nigdy nie zadebiutował. Do tego ma doświadczenie w europejskich pucharach, a dwa lata temu został wybrany najlepszym bramkarzem ligi słowackiej.  W 2011 roku Slovan, z Putnockym w bramce, wyrzucił nawet Romę z Ligi Europy. Sielanka skończyła się w momencie, kiedy ściągnięto Dusana Pernisa. Tak, tego który jeszcze niedawno ciągnął słuszną pensję na ławce Pogoni Szczecin. Putnocky wylądował w rezerwach. Miał wielkie ciśnienie na wyjazd, ale – mimo, że już wtedy było zainteresowanie polskich klubów – nic z tego nie wyszło.

Po podpisaniu kontraktu z Ruchem udzielił zabawnego wywiadu dla słowackiej prasy. – Stadion w Chorzowie? Duży, stary. Ale spokojnie, do tego zdążyłem się akurat przyzwyczaić.

Igors Tarasovs (Jagiellonia Białystok)

Reklama

Kibice jego poprzedniego klubu, Niemena Grodno, pamiętają go głównie z wejścia smoka, które zaliczył w debiucie. Ćwiercfinał pucharu Białorusi z BATE Borysów. Klubem, który ligą trzęsie tak, jak Aleksander Łukaszenka gospodarką. Wszedł z ławki i już w dogrywce zdobył bramkę, która ostatecznie pogoniła białoruskich monopolistów.

Teraz z kolei zadebiutował z Legią przy Łazienkowskiej. Jak wypadł? Bardzo solidnie, ale świetnie zagrała cała drużyna. Wystarczyło więc nie zaniżać poziomu. Grą na Białorusi zapracował sobie ledwie na łatkę solidnego ligowca, co nie przynosi wielkiego splendoru. Na koncie ma też kilka występów w reprezentacji Łotwy, ale akurat tym też nie ma się co przesadnie podniecać. W tej samej kadrze pięć lat temu debiutował Deniss Rakels, który określony, dobry poziom w Ekstraklasie złapał dopiero w tym sezonie.

A tak w ogóle to Tarasovs wygląda jak piąty Beatles.

Lukas Klemenz (Korona Kielce)

Kolejna ciekawa postać. Urodzony w Niemczech. Matka Polka, ojciec Amerykanin. Nastolatek, ale po niemałych przejściach. Teoretycznie przybysz z lepszego piłkarskiego świata. Półtora roku temu wylądował we francuskim Valenciennes, ale jego maksimum były treningi z pierwszym zespołem i gra w rezerwach. Wszystko traktował jednak bardzo poważnie. Tak przynajmniej wynika z wywiadu dla Footmercato.com, które przedstawiło go jako jednego z obiecujących juniorów w Ligue 1.

Do Ekstraklasy mógł trafić już dwa i pół roku temu. Był dogadany z Widzewem, ale testy medyczne wykazały wrodzoną wadę serca. Potrzebna była operacja oraz przymusowy, roczny rozbrat z piłką. W Koronie spędzi przynajmniej pół roku. Wtedy kończy się jego wypożyczenie.

Vladimirs Kamess (Pogoń Szczecin)

Dwa lata temu kupujący go Amkar Perm wystawił mu lukrowe referencje. “Mamy najlepszego piłkarza Łotwy!” – pisali. Trener z kolei nie mógł wyjść z zachwytu, że jego nowy brylancik może grać na każdej pozycji z prawej strony boiska – od obrony, aż po skrzydło. Kiedy rosyjski dziennikarz zapytał Kamessa, czy słyszał wcześniej coś o Permie jako mieście, odpowiedział: – Oczywiście, bo kręcą tam serial “Prawdziwi chłopcy”. Na Łotwie ogląda go każda rodzina!

Pochwał, laurek i wzajemnych uprzejmości nie było końca, aż do momentu, kiedy przyszło grać w piłkę. Skończyło się na ledwie siedemnastu bezbarwnych występach, bez choćby jednej bramki czy asysty. Przez ostatnie pół roku nie zagrał już ani razu.

Aleksandr Fertovs (Korona Kielce)

Kolejny łotewski debiutant. Z nim ostatnio była dość nietypowa sytuacja. Pół roku temu jego były klub – FK Sewastopol – przestał istnieć z powodu wycofania się głównego inwestora. Przez ostatnie miesiące Fertovs biegał po parku, a mimo to regularnie odbierał powołania do reprezentacji. Będąc wolnym zawodnikiem zagrał chociażby przeciwko Holandii, Islandii, Turcji… Albo jest tak dobry, albo łotewska kadra tak słaba. Stawiamy na to drugie.

Mateusz Wdowiak (Cracovia)

Młody Polak – debiutant – wchodzi z ławki i od razu zalicza asystę. Jak tu się nie cieszyć? Tym bardziej, że w poprzednim sezonie z niezwiązanych ze sportem powodów wylądował nawet nie w rezerwach, a drużynie juniorów. Z Cracovią związany od samego początku, czekający na tę chwilę od dziecka. Ładna historia. Poza tym Wdowiak to kolejny z grzecznych chłopców. Grę w piłkę łączy z nauką w normalnym, krakowskim liceum. No, może nie do końca normalnym, bo jednym z najlepszych w mieście.

Latem miał wahania formy. W lipcu trenował z drużyną, potem wrócił do rezerw. Trener Robert Podoliński jest jednak fanem jego talentu, ale nie tylko jego. Także podejścia do piłki. To chłopak, który bardziej niż medialnego szumu potrzebuje spokoju. Zorientowani zwracają uwagę na świetne wyszkolenie, dynamikę i ciąg na bramkę. W Krakowie są pod wrażeniem. Ma szczęście, że trafił na trenera, dla którego wiek jest jedynie cyferką w metryce.

fot. FotoPyk

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...