Reklama

Jesteś prawdziwym kibicem? Weź rozwód, kredyt i leć do Marrakeszu

redakcja

Autor:redakcja

20 grudnia 2014, 10:02 • 3 min czytania 0 komentarzy

Być może dla niektórych Klubowe Mistrzostwa Świata są pasztetowym mundialem. Być może nawet dla piłkarzy Realu Madryt, którzy z góry wiedzą, że triumf odebrać może im jedynie niewyobrażalny kataklizm. Są jednak ludzie, którzy aby obejrzeć te pasztetowe mistrzostwa na żywo, zastawiają domy, rozwodzą się i biorą wieloletnie kredyty. Są szaleni, to prawda. Do szpiku kości. Tam gdzie kończy się zdrowy rozsądek, tam zaczyna się kibic argentyńskiego San Lorenzo De Almagro.

Jesteś prawdziwym kibicem? Weź rozwód, kredyt i leć do Marrakeszu

Pierwsze skojarzenie? Niesamowita torcida, której pieśni potrafimy zapętlić i słuchać godzinami. Drugie? Papież Franciszek – najbardziej znany kibic. Nie bez powodu. San Lorenzo to klub mający katolickie korzenie. Został nazwany na cześć pewnego księdza – Lorenzo Massy. Do tego nieprzypadkowy przydomek “los cuervos”, czyli “kruki”, nawiązujący do koloru kapłańskiej sutanny. Kiedy zorientowaliśmy się, że ten klub pojawi się w Maroku, westchnęliśmy tylko: szkoda, że nie grają u siebie. Nie pomyśleliśmy, że w dobie kryzysu i niestabilności waluty pesos komukolwiek przyjdzie do głowy, by przeprawiać się przez Ocean. By przelecieć dziewięć tysięcy kilometrów, płacąc kilka tysięcy dolarów. Przyznajemy – nie doceniliśmy mentalności kibica argentyńskiego klubu. A właściwie kibiców. Tysięcy kibiców.

Zaczęło się na lotnisku w Buenos Aires, gdzie swoich bohaterów żegnało tysiąc fanów. OK, fajnie, ale tam mieli jednak stosunkowo blisko. Potem zaskakująca deklaracje prezesa: w Marrakeszu będzie kilka tysięcy naszych fanów. Dotarło około dziesięciu. Dziesięciu tysięcy, z Argentyny, ale też Hiszpanii, Izraela i Wielkiej Brytanii. Świętowanie swój początek miało już na lotnisku.

By potem przenieść się na największy w mieście plac – Dżamaa al-Fina – gdzie zaroiło się od białych ludzi, przystrojonych w czerwono-niebieskie barwy. Część poubierała się w turbany, by zyskać przychylność miejscowych. Między straganami z owocami, zaklinaczami węży i sprzedającymi swoje wyroby rzemieślnikami, przybywało tańczących i śpiewających kibiców San Lorenzo. Zostali przyjęci nad wyraz serdecznie. Potraktowano ich jako ciekawostkę. W kilka godzin centrum Marrakeszu zamieniło się w obóz argentyńskich fanów. Zabudowania zostały przyozdobione flagami. Na jednej z kawiarń pojawiła się nawet podobizna papieża. I to wszystko na drugim końcu świata. Na budynkach sprzed setek lat. Kompletne, oderwane od rzeczywistości szaleństwo.

Reklama

Pokaz siły dali też na stadionie, gdzie w półfinale ich pupile pokonali nowozelandzkie Auckland City. Na jednej trybunie było ich około siedmiu tysięcy. Po przeciwnej stronie blisko dwa.

Jaka jest motywacja tych ludzi? Czym się kierują? Przecież w sobotnim finale z Realem Madryt nie mają szans. Gdybyście jednak spytali, każdego z osobna, kto sięgnie po trofeum, to odpowiedź byłaby jedna – San Lorenzo! Irracjonalna wiara, oddanie swojemu klubowi. Bycie z nim na dobre i na złe. – Czy miałem pieniądze, żeby tu przyjechać? Żartujesz? Poszedłem do banku i wziąłem kredyt, płatny w trzydziestu sześciu ratach przez trzy lata. Jeśli za rok też wygramy Copa Libertadores, to znów pożyczę i będę spłacał sześć lat. Gdy będzie trzeba, to mogę być zadłużony nawet do końca życia – powiedział jeden z kibiców.

Reklama

– Poświęciłem się, to fakt. Zeby tu dotrzeć, najpierw musiałem rzucić pracę, a później wziąć rozwód. Dla San Lorenzo zrobię wszystko. Będzie warto. Ogramy Real i zdobędziemy mistrzostwo – wyznał jeden z najbardziej szanowanych kibiców.

“Soy de San Lorenzo si señor, que loco soy…” Ta przyśpiewka, piękna zresztą, nie jest pusta. Oni naprawdę są szaleni do sześcianu.

Najnowsze

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

0
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Komentarze

0 komentarzy

Loading...