Reklama

Niech żyje Łudogorec, niereformowalny Balotelli. Wnioski po Lidze Mistrzów

redakcja

Autor:redakcja

02 października 2014, 06:46 • 9 min czytania 0 komentarzy

Wiele krajów w Europie ma prawo powiedzieć – reforma Platiniego otworzyła nam autostradę do Ligi Mistrzów. To, że dla mistrzów Polski okazała się cmentarzyskiem, jest wyłącznie naszą winą. Ale kluczową kwestią fakt, że za sąsiadów po mogile mamy Włochów, Turków, Holendrów.

Niech żyje Łudogorec, niereformowalny Balotelli. Wnioski po Lidze Mistrzów

Tylko dwa razy po reformie kwalifikacje przebrnął włoski klub. Turcy na sześć prób, zero udanych. Grecy i Belgowie to samo, Holendrom udało się raz. Dla porównania próbka z sześciu wcześniejszych lat: Włosi w komplecie za każdym razem. Greckie zespoły cztery razy przechodzą eliminacje. Tureckie pięciokrotnie, belgijskie również. Z Eredivisie przebija się dwukrotnie PSV i raz Ajax.

Oczywiste staje się, że reforma zmieniła krajobraz fazy grupowej. Ekipy z podium średnich lig zastąpili mistrzowie rozgrywek, z całym szacunkiem, peryferyjnych. Którzy pewnie tak samo jak i ci pierwsi mieliby ogromne problemy w drabince niemistrzowskiej. Nie oszukujmy się, BATE nie zagrałoby tyle razy w LM, gdyby w decydujących bataliach miało wielkie szanse natrafić na Hiszpanów, Niemców, Anglików. Gdyby zachowano starą formułę, kto wie czy zamiast Mariboru, BATE, Malmo, APOEL-u i Łudogorca, nie oglądalibyśmy właśnie Napoli, Feyenoordu, Besiktasu, Panathinaikosu i Lille.

Przy losowaniu grup złapałem się na tym, że zatęskniłem za dawnymi czasami. Kręciła mnie mocno tylko rywalizacja Romy, Bayernu i City, wszędzie indziej jakoś letnio. Nawet, gdy trafił się emocjonujący dwumecz, jak PSG – Barca, Liverpool – Real albo Atletico – Juventus, to pozostałe drużyny w grupie wyglądały jak przystawki, co skutecznie zabijało emocje i w hitach. Jakoś tak na moje oko dużo było, cytując klasyka, nieekskluzywnych zestawów.

Jakże się pomyliłem. Jaką szkołę dali mi ci mniejsi. Wpuszczeni na bankiet może i tylnymi drzwiami, ale będący pełnoprawnymi uczestnikami imprezy. Jej wiodącymi postaciami.

Reklama

Taki Łudogorec. Już nawet pal licho Motiego i jego karne, to eliminacje. Ale przecież w fazie grupowej Bułgarzy zafundowali nam dwa kapitalne spotkania. Oba przegrane, ale co z tego? Ja przyznam szczerze, że choć w następnej rundzie mają grać z Bazyleą, czyli, delikatnie mówiąc, nie będzie to szlagier (szczególnie w obliczu granego w tym czasie Real – Liverpool), to czekam na ten mecz. Jestem go bardzo ciekaw. Łudogorec zyskał we mnie sezonowego ultrasa.

A przecież nawet nie zapunktował, w przeciwieństwie do reszty kolegów po furtce. Maribor i BATE są wiceliderami swoich grup. Malmo z trzema punktami, APOEL z remisem i minimalną porażką z Barcą. Powiecie – no cóż, wielcy dają im się wyszumieć, na koniec i tak kolejność będzie inna. Pewnie macie rację. Ale to bez znaczenia, bo kluczowy jest fakt, że te ekipy dodają turniejowi uroku.

Urozmaicają Ligę Mistrzów, która dzięki temu nie jest tak monotematyczna. Nie serwuje nam wyłącznie zderzeń gigantów, ale również potyczki Dawidów z Goliatami. To może skończyć się bolesnym laniem (Bazylea na Bernabeu), ale też jest gruntem pod fascynujący scenariusz. I wydarzył się on w obu meczach Łudogorca, ale też w Mariborze czy Borysowie.

Możesz oglądać tych Bułgarów i nie wiedzieć o nich prawie nic. Nie kojarzyć ani jednego zawodnika. Narzekać, jaki brzydki jest stadion w Sofii. Ale potem oglądasz, jak pierwsi strzelają bramkę Realowi, potem bronią karnego i generalnie fajnie grają. Trudno nie kibicować ich ambitnej walce. Pojawia się to, o co w tym wszystkim chodzi – emocje.

W tym samym czasie spotkały się Atletico i Juventus, mistrzowie Hiszpanii oraz Włoch, gwiazd było od groma, a znudzonych widzów jeszcze więcej. Ale podmieńcie we wcozrajszym scenariuszu dowolną drużynę na Maribor, a to by się oglądało. Wybronią się ci Słoweńcy czy nie? Będzie sensacja? Mecz sam w sobie, piłkarsko nudny, a byłoby ciekawie. Tak to działa.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Poza tym na Bernabeu, Camp Nou czy Stamford Bridge na meczach nie pojawia się facet z gigantycznym orłem, takie rzeczy tylko w Razgradzie (i Lizbonie)

***

Skończył się miesiąc miodowy Liverpoolu i Balotellego. Chyba nawet szybciej, niż przypuszczali najwięksi sceptycy. Rodgers kazał Mario iść pod trybunę i podziękować za doping kibicom „The Reds”, którzy fatygowali się przez pół Europy by obejrzeć porażkę swoich ulubieńców. Balo oczywiście odmówił, prezentując swoje firmowe zagranie – przejaw skrajnej lekkomyślności. Kosztowałoby go to minimum wysiłku i pokory, a mimo to wybrał skomplikowanie sobie relacji z fanami, nie mówiąc o tym, że naraził się najważniejszemu człowiekowi szatni.

Temu, w którego rękach leży jego przyszła kariera. Bowiem słusznie się mówi, że Liverpool jest ostatnią szansą Balotellego na wielki klub i wielką stawkę. Później nikt go już nie zechce. Zbyt wiele będzie go otaczać znaków zapytania, zbyt wiele czerwonych flag.

Rodgers ma opinię faceta, który umie wychowywać zawodników, wie jak do nich dotrzeć. Wielce prawdopodobne, że gracz z zestawem umiejętności, jakie posiada Balo, a do tego poukładaną głową, byłby bardzo dobrym piłkarzem. Rodgers mógł wyjść z tego założenia i po sukcesach z innymi trudnymi charakterami, uznać, że tutaj też wydobędzie z Mario wszystko co najlepsze.

Ja osobiście już w momencie transferu myślałem: oj, chłopie, zdobyłeś parę szczytów, ale Balotelli to jest cholerne Kilimandżaro. Gość niereformowalny, wychowawcze mission impossible. Napisałem wtedy nawet, że dla mnie, jeśli Brendanowi uda się zrobić z Mario zdyscyplinowanego zawodnika, będzie to większym sukcesem, niż wygranie z „The Reds” mistrzostwa Anglii. Bardziej imponującym. I koniecznie ktoś wówczas powinien przynieść w zębach Rodgersowi dyplom profesury psychologii.

Na to jednak się nie zanosi, zanosi się wyłącznie powtórkę z rozrywki, zarówno jeśli chodzi o Balo jak i Liverpool. Po dwóch poprzednich wicemistrzostwach, „The Reds” też notowali kiepskie sezony. To bardzo niepokojący trend. Sukcesy powinny klub wzmacniać, budować, a tutaj kolejny raz Liverpool uderza głową w sufit, zamiast starać się go przebić i wskoczyć na wyższy poziom.

Image and video hosting by TinyPic

A tymczasem u innego wycenianego latem na podobną kwotę napastnika

***

W swoim czasie udało się to Bazylei, zresztą dzięki meczom z Liverpoolem. To właśnie wyeliminowanie „The Reds” w sezonie 02/03 przedstawiło ich szerszej publiczności. Ale nie zostali kometami, które przemknęły przez Champions League i tyle ich widziano, dalej budowali na tamtym fundamencie. Teraz mają swoje miejsce na piłkarskiej mapie, bo potrafili przekuć sukces w kolejny sukces.

Teraz też powinno być dobrze, prowadzi ich świetny fachowiec, Paulo Sousa. Z mocnym przymrużeniem oka można powiedzieć, że to taki europejski Ojrzyński, czyli mistrz robienia wyników w średnich markach. Prowadził Videoton, wprowadził go do Ligi Europy po trupach Trabzonsporu i Sturmu Graz, a w grupie pokonał między innymi Sporting 3:0. Prowadził Maccabi, wygrał ligę z szesnastoma punktami przewagi, bijąc rekord zwycięstw z rzędu, a w pucharach dochodząc do 1/32 LE.

I tu ciekawostka. Wiecie z kim Maccabi za jego rządów przegrało walkę o Ligę Mistrzów? Oczywiście z Bazyleą. A kto ich wyrzucił w 1/32 LE w tym samym sezonie? Też Bazylea! ALe widać słabo Izraelczycy nie grali wtym czwórmeczu, skoro Szwajcarzy postanowili ściągnąć Paulo Sousę do siebie.

I nie mam wątpliwości, jeśli tutaj pójdzie mu dobrze, przyjdzie czas na większy klub. Tak jak w przypadku Ojrzyńskiego zastanawiam się, co by było gdyby prowadził Wisłę, Legię bądź Lecha, tak ciekawią mnie wyniki Sousy za sterami europejskiego potentata.

Image and video hosting by TinyPic

Sousa z Pucharem Mistrzów w barwach Borussii. Jak dla mnie sensacji nie będzie, jeśli kiedyś sięgnie po to trofeum jako trener

***

Nie jestem fanem Allegriego i często przypomina mi on dlaczego. Teraz po meczu na Vicente Calderon powiedział, że był zadowolony z gry swojego zespołu, a jedyne czego Juve brakło, to wyniku. Na jego nieszczęście, też oglądałem ten mecz.

Bianconeri nie stworzyli sobie ani jednej sytuacji bramkowej. Więcej, nawet nie oddali celnego strzału. Co z tego, że mieli 64% posiadania piłki, skoro było to klepanie skrajnie nieefektywne? W żaden sposób nie przybliżające do strzelenia bramki? Za to, że Bonucci i Chiellini wymienią między sobą dziesięć dokładnych podań, UEFA nie przyznaje punktów.

Ja wiem, że Atletico też wiele setek nie stworzyło, ale jedna istotna różnica: Rojiblancos taki mieli plan na ten mecz. Cofnąć się, nie stracić, czekać na kontrę. Juventus natomiast od początku chciał narzucić swój styl, dominować, poprzez posiadanie tworzyć okazje. Kto zrealizował plan?

To, że Atletico wykonało przez cały mecz mniej podań, niż w zeszły weekend Xabi Alonso, nie wynika ze świetnej gry Juve. To nie jest tak, że Allegri na więcej im nie pozwolił. Błąd, na swój sposób, Bianconeri realizowali założenia Simeone. Tańczyli jak im zagrał.

Image and video hosting by TinyPic

dane: whoscored.com

***

Nie ma to jak mecze derbowe w Lidze Mistrzów! Za często z wiadomych przyczyn tutaj się nie zdarzają, więc tym bardziej należy je szanować. W tej kolejce mieliśmy okazje obejrzeć derby Zatoki Perskiej, PSG – Barcelona.

Ależ szydził z tego starcia John Foster, etatowy prześmiewca z „Four Four Two”. Laurent Blanc miał w jego wersji (czysta fikcja) na pomeczowej konferencji powiedzieć tak: – Oglądaliśmy mecz, który uosabia wartości naszego sportu. Dwie drużyny, mające logo szejków na koszulkach, wspierane przez ich pieniądze, grające z pasją dla chwały Kataru i Emiratów. Wiem, że w tym momencie, gdy ktoś myśli o Zatoce Perskiej i futbolu, przychodzi mu do głowy Barcelona. Ale staramy się robić wszystko, by to zmienić.

Trochę śmiesznie, trochę strasznie. W sumie jak samo spotkanie oczami fana Barcelony, skoro Blaugranę ograło PSG bez Zlatana. A przecież paryżanie mieli być chorzy na „zlatanodependencię”, utrwaloną podczas zeszłorocznego rewanżu 1/4 z Chelsea na Stamford Bridge.

Spokojnie jednak. Przecież Barcelona grała bez faceta, bez którego kompletnie posypał się wicemistrz Anglii. Dopóki nie ujrzymy Blaugrany z Suarezem w składzie, nie wiemy ile w tym sezonie naprawdę jest warta. Niby oczywista oczywistość, ale jakby momentami zapominana.

***

Szczerze mam nadzieję, że do fazy pucharowej załapie się Roma. Przez dwie trzecie meczu z City wicemistrzowie Włoch urządzali sobie imprezę na Etihad. DJ-em oczywiście Totti, którego można nazwać nestorem, ale jakoś nie wypada. Gra ze zbyt wielką przytomnością umysłu, energią i werwą, by go tak tym słowem postarzać.

Pozostaje pytanie: czy to już ten moment, w którym należy określić Romę faworytem do awansu, kosztem City? Rewanż z mistrzem Anglii grają u siebie. Będą mieli też wówczas mocniejszą kadrę, część ważnych graczy do grudnia wyleczy kontuzje. Poza tym Giallorossi mogą być silniejsi od strony psychologicznj, skoro sam Kompany, kapitan „The Citizens”, przekonuje o mentalnych problemach jego zespołu w trakcie meczów pucharowych.

No i City musi, ciąży na nich presja. Zbyt długo nic nie znaczą w Champions League, biorąc pod uwagę nakłady i wyniki w Premier League. Z kolei jeśli Roma zajmie trzecie miejsce, to może piłkarze i Rudi Garcia będą rozczarowani, ale przecież przy takiej konkurencji zaskoczeniem ten wynik nie będzie.

Jedyna słabość Il Capitano, zimna woda

***

Znowu Anderlecht dostał poważny oklep i to mnie zastanawia. Przecież to jednak przyzwoita marka, dlaczego tak często zostają chłopcami do bicia? Dlaczego wiele drużyn grywało w Lidze Mistrzów rzadziej, a potrafiło mocniej zaznaczyć tu swoją obecność, niż ekipa, która gra w niej praktycznie rok w rok? Ja tam Anderlecht kojarzę przede wszystkim z tego, jak dziurawił ich rok temu Zlatan.

Im bardziej się przyjrzeć, tym bardziej ich przykład robi się wyjątkowy. Ostatni raz z grupy wyszli w sezonie 00/01. Od tego czasu nie stawali przed szansą gry w LM tylko dwukrotnie. Zawsze jednak pokazywano im drzwi, albo w grupie (siedem razy), albo w kwalifikacjach (dwukrotnie), w najlepszym wypadku łapali się na trzecie miejsce.

To jednak wyczyn, przy tylu szansach, ani razu nie dać się zapamiętać. Przecież wtedy, gdy wyszli z grupy, ich najlepszym strzelcem był pół Polak, pół Kanadyjczyk, Tomek Radziński. Antyczne dzieje.

***

Zanim zaczniecie narzekać, że Lewy znowu nie strzelił, oto jego bramka.

Zespołowo ładnie poklepali, on zresztą też. Minimalnie jednak spalił. No ale cóż, futbol na najwyższym poziomie, to ponoć właśnie gra detali.

Leszek Milewski

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?
1 liga

Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach

Szymon Janczyk
16
Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach

Komentarze

0 komentarzy

Loading...