Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

30 września 2014, 17:00 • 6 min czytania 0 komentarzy

Lada moment zakup telefonu komórkowego łączyć się będzie z zasileniem kasy ZAiKS-u. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o pomyśle, by w cenie smartfonu był podatek na rzecz artystów, pomyślałem, że to idea tak niedorzeczna, że na pewno w którymś momencie ktoś się ocknie i reszcie towarzystwa powie: „Panowie, prywata prywatą, ale trochę jednak przesadzamy”. Tymczasem po cichutku absolutnie chory pomysł podąża sobie legislacyjną ścieżką, aż któregoś dnia zapuka do naszych drzwi i dobierze się do naszych portfeli.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Regularnie korzystam z telefonu komórkowego i w ogóle nie słucham z niego muzyki. Wprawdzie mam wgrane dwie płyty, które legalnie zakupiłem dawno temu, ale wgrane są tylko dlatego, że podczas synchronizacji telefonu z komputerem automatycznie się przesłały: jedna to „Lady Pank”, druga „Dżem”. Jak rozumiem, z artystami jestem za te utwory w stu procentach rozliczony. Oni dostarczyli produkt, za który ja zapłaciłem ustaloną stawkę. Ale jak już zaznaczyłem: z telefonu i tak nie słucham. Nawet nie wiem, gdzie mam słuchawki, które wraz z aparatem dostałem w pakiecie. Pewnie walają się na dnie jakiejś szuflady, albo od razu je wyrzuciłem. Z telefonu dzwonię, piszę i robię nim zdjęcia. Pewnie nie ja jeden.

Państwo teraz chce nałożyć na mnie nowy podatek: od piractwa, którego zdaniem polityków na pewno się dopuszczę. Z góry założono, że telefon nie będzie mi służyć do rozmawiania, lecz do gromadzenia utworów nielegalnego pochodzenia. Ja więc zapłacę haracz, a państwo przekaże tę kwotę do ZAiKS-u. W związku z tym mam sporą wątpliwość: wychodzi na to, że za muzykę miałbym płacić dwa razy. Raz – przy zakupie płyty, drugi raz – przy zakupie telefonu. Płacić dwa razy za to samo – bez sensu. Wydaje mi się więc, że będę po prostu musiał zrezygnować z zakupu legalnej muzyki, uznając, że opłata jaką mnie obarczono przy zakupie telefonu oznacza, iż z artystami reprezentowanymi przez ZAiKS jestem już kwita. Potraktuję ten nowy podatek jako abonament, pozwalający mi korzystać z muzycznych zasobów polskiej branży do woli.

Dzień, w którym po raz pierwszy dołożę coś do kasy ZAiKS-u kupując telefon, będzie ostatnim, gdy brałem pod uwagę zakup płyty. Trzeba się zdecydować: albo płacę w jednym momencie, albo w drugim. Ale płacenie za to samo notorycznie, to już oznaka frajerstwa i zgody na bycie dymanym. To tak jakbym w restauracji za obiad miał zapłacić przy wejściu (na wypadek, gdybym chciał się nażreć za darmo i uciec bez płacenia) oraz przy wyjściu, już normalnie.

Zapytacie: po co ja w ogóle o tym piszę i co to ma wspólnego z piłką nożną? Jak się łatwo domyślić, z piłką nożną nie ma to absolutnie nic wspólnego i w tym momencie ci, którzy chcą czytać jedynie o futbolu, mogą zamknąć stronę. A piszę o tym, bo uważam, że to ważne z kilku względów. Oto państwo traktuje nas wszystkich z góry jak przestępców i nakłada grzywnę za coś, czego jeszcze nie zrobiliśmy (a czego być może w ogóle nie planowaliśmy). Zresztą, to nic nowego, bo od dawna podobny haracz płacimy kupując np. płyty DVD – i nie wystarczy tłumaczenie przy kasie w MediaMarkt, że to nie po to, żeby nagrać „Skaldów”, tylko zarchiwizować własnoręcznie zrobione zdjęcia (do których posiadamy prawa autorskie). Jednak wkroczenie z tą ideą na rynek smartfonów, to już przekroczenie granicy dobrego smaku. Ponadto samo nałożenie takiego podatku, jeśli odbędzie się przy cichej akceptacji społecznej (czyli bez większych protestów), to zachęta dla polityków, by drenować nasze kieszenie dalej i do skutku. I tak płacimy do wspólnej kasy non stop, a to podatki – że tak je nazwę – klasyczne, a to ubezpieczenie zdrowotne, a to akcyzy, VAT itd. Teraz dochodzą kolejne: skoro można nałożyć haracz na rzecz ZAiKS-u przy zakupie telefonu, to równie dobrze można nałożyć haracz na rzecz polskich składów węgla za posiadanie piwnicy. Powiecie, że to absurd, a ja śmiało stawiam znak równości.

Reklama

Nie chodzi o duże pieniądze, ponieważ telefony kupujemy względnie rzadko, pewnie raz na dwa lata, wszystko nam się rozkłada w abonamentowych ratach. W praktyce mówimy o kwocie niezauważalnej. Ale jednak bardzo ważnej – symbolicznej, przez skrajne kurewstwo władzy: bardzo znaczącej. Można się dawać łupić, ale ktoś mądry wymyślił powiedzenie o kropelce, która przelewa czarę goryczy. Dla mnie telefoniczna grabież to właśnie taka kropelka. Jasny sygnał, że hamulców nie ma żadnych.

Jestem za tym, by artyści otrzymywali wynagrodzenie za swoją pracę i by utrudniać nielegalne powielanie ich utworów. Zaraz ktoś w komentarzach wyskoczy z argumentem ostatnio popularnym: że piractwo paradoksalnie zwiększa zyski artystów – otóż jest to argument tak bezczelny i chamski, że jak go słyszę, to aż mnie nosi. To artysta ma prawo samodzielnie decydować, w jaki sposób chce zarabiać i przy użyciu jakich narzędzi marketingowych. Jeśli chce na złość piratom zarabiać mniej – bez udostępniania swoich utworów za darmo – to jego prawo. Tak więc – jestem za tym, by państwo chroniło wartość intelektualną, ale nie za tym, by stosowano domniemanie winy i odpowiedzialność zbiorowej. Oczywiście, sam nie jestem święty, zwłaszcza w zakresie amerykańskich seriali, które lubię oglądać, zanim w ogóle będą dostępne w Polsce. Jeśli ktoś jednak chce mnie za to ścigać, to proszę bardzo, proszę mi to udowodnić, natomiast proszę mnie nie obarczać opłatami na rzecz muzyków, którym w życiu bardzo dużo zapłaciłem, a którym nic nigdy nie ukradłem.

Ale wiadomo jak to jest u nas. Hazard państwowy – bardzo dobry, promować można go do woli, w przeciwieństwie do hazardu prywatnego. Piractwo państwowe – całkiem spoko, nie to co prywatne. Bo jeśli państwo chce tak walczyć z piractwem, to proponowałbym, żeby zaczęło od siebie. Z bibliotek dalej można do woli wypożyczać książki (w tym trzy moje), na terenie wielu bibliotek działają punkty ksero. Do końca nie rozumiem, dlaczego ktoś może zarabiać na wypożyczeniu mojej książki (ja tu jestem oczywiście tylko przykładem), a ja nic z tego nie mam. Samo wypożyczenie jest zazwyczaj darmowe, ale regulamin nakłada na wypożyczającego przeróżne opłaty poboczne, które czasami trzeba ponieść. Dla mnie to jest książkowe piractwo, z czym się zresztą chyba Unia Europejska zgadza i która ma nakazać płacenie autorom tantiem.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli – ja mam w dupie 14 złotych, jakie miałbym dostać rocznie za wypożyczanie moich książek. Chodzi o generalną zasadę i brak spójności. Bardzo żałuję, że sprawa najnowszego haraczu telefonicznego nie wywołuje żywych reakcji, bo taki zapewne był zamysł legislacyjnych gangsterów: im ciszej, tym lepiej. My machniemy ręką na te kilka złotych teraz, później na następne ponownie, i na jeszcze następne, na jeszcze następne, aż w końcu dziwić się będziemy, gdzie się podziewa ta kasa, którą przecież zarabiamy i dlaczego jacyś dziwni ludzie jeżdżą wypasionymi brykami po mieście.

PS ZAiKS – który moim zdaniem powinien po prostu zajmować się redystrybucją pieniędzy – kupił ostatnio pałac za 4,6 miliona złotych…

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?
1 liga

Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach

Szymon Janczyk
16
Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach

Komentarze

0 komentarzy

Loading...