Reklama

Ruch gra już bez alibi, a w tym sezonie u siebie jeszcze nie wygrał

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

21 września 2014, 18:20 • 3 min czytania 0 komentarzy

Dokładnie rok i dwa dni temu nieznany szerszej (węższej też nie) publiczności Jan Kocian przejął rozbity Ruch Chorzów. Rozwój drużyny, jaki miał miejsce na naszych oczach, poskutkował kolejno: awansem do pierwszej ósemki, podium na koniec sezonu i bardzo fajną przygodą w Europie. Bilans, bez dwóch zdań, na ogromny plus. Dopóki Niebiescy Ekstraklasę łączyli z występami na arenie międzynarodowej, ich słabsze wyniki w kraju łatwo było wytłumaczyć. No, ale jako że już przecież mogą skupić się wyłącznie na lidze. Dotychczas tylko oni nie wygrali u siebie i dziś miało się to zmienić. Miało, lecz nie zmieniło…

Dalecy jesteśmy od krytykowania chorzowian, ponieważ wydaje nam się, że prędzej czy później zwyczajnie muszą zacząć punktować. Wąska kadra nadziobała wiele minut w krótkim okresie, co odbiło się na obecnej dyspozycji. Dlatego mimo trzeciej od końca lokaty w tabeli, na koniec sezonu zasadniczego wciąż widzimy ich w górnej połówce. Tak, to chyba kwestia paru, najdalej parunastu tygodni.

Wiecie, co najbardziej podoba nam się u Kociana? Konsekwencja, z jaką dotychczas nie utrudniał życia sobie i innym. Filozofia jego pracy idealnie wpisywała się w cytat z ulubionego wykonawcy muzycznego, czyli – zdziwiliśmy się wszyscy – amerykańskiego rapera Eminema.

“Well, I’m working all the time to stay out of trouble!” (Cały czas pracuję na to, aby trzymać się z dala od kłopotów).

Prawda, że pasuje?

Tfu, pasowało. Czas przeszły jest tutaj odpowiedni, gdyż akurat dziś Słowak postanowił pogrzebać w ustawieniu. Zdecydował się na trójkę obrońców – pod nieobecność wykartkowanego kapitana Malinowskiego, a także dwie wieże z przodu. 20 minut – dokładnie tyle czasu minęło, gdy trener Ruchu, poirytowany kolejnymi dziwnymi wyborami gospodarzy, zarządził powrót do czwórki w defensywie. W tyłach później było już o wiele spokojniej, aczkolwiek każdy z obrońców o rywalizacji z Bełchatowem raczej wolałby zapomnieć, z kolei w ataku… Cóż, nie wiemy, czy Kuświk z Visnakovsem lubią się poza boiskiem. Bo w to, że ich wzajemne relacje na nim ograniczają się do założenia koszulki tego samego koloru, właśnie mieliśmy najlepszy dowód.

Dwóch napastników o podobnym profilu. Obaj zabierali sobie tlen, biegali w to samo miejsce. Do pełni parodii zabrakło, by jeszcze zderzyli się głowami. Co prawda po zmianie ustawienia Kuświk przeszedł bliżej lewej strony, lecz koniec końców i tak ciągnęło go do środka. I o ile po zmianie stron byłego napastnika GKS-u piłka wyraźnie szukała (oddał aż trzy celne strzały), o tyle Łotysza szukać musieliśmy my. Odnalazł się w końcówce, dwa nieudane zagrania, w efekcie jak najbardziej zasłużona nota – <b>JEDEN</b>. Przy okazji odnotujmy, że dwóję przyznaliśmy Surmie. Równie beznadziejny bywa raz na czterysta gier.

No dobra, czas na kilka słów o gościach. Wybitni nie byli z całą pewnością, chyba się za takie określenie nie obrażą, a jeżeli jednak, to canal + serwuje powtórki i można popatrzeć. Wszędobylski był Michał Mak, choć szwankowała u niego ostatnia decyzja. Skuteczny w interwencjach był Malarz, przy czym częściej powinien łapać piłkę zamiast ciągle ją piąstkować. Gdybyśmy mieli zaś odnieść się do całej drużyny, określając ją jednym przymiotnikiem, napisalibyśmy: solidni. Niech będzie z dodatkiem: cholernie. O, albo solidni jak Szymański, tak też pasuje.

Ozdobą meczu – świetna akcja bramkowa. Ciekawy pomysł Basty, błyskotliwa asysta Ślusarskiego, udane przyjęcie piłki i, wreszcie, przytomne wykończenie. Palce lizać!

Fot.FotoPyk

Ruch gra już bez alibi, a w tym sezonie u siebie jeszcze nie wygrał

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...