Reklama

Odwiedziny na San Siro. To trzeba przeżyć na własnej skórze

redakcja

Autor:redakcja

21 września 2014, 17:36 • 6 min czytania 0 komentarzy

Najnowsze areny, choćby nawet nie wiem jak piękne i funkcjonalne, w moich oczach nigdy nie przebiją stadionów z atmosferą. Takich, które przez dziesiątki lat były świadkami niesamowitych widowisk, genialnych bramek, zaskakujących zwrotów akcji. Stadionów, na których wylano hektolitry łez szczęścia, lecz także i łez smutku. Aren, na których ma się wrażenie, że po zgaszeniu świateł nadal słychać okrzyki zawodników. Stadionów, które mają własną duszę.

Odwiedziny na San Siro. To trzeba przeżyć na własnej skórze

Każdy kibic piłkarski z miejsca wymieni kilka tego typu miejsc. Chociażby Teatr Marzeń w Manchesterze, Estadio Santiago Bernabeu, Camp Nou, Wembley, Anfield, Stadio Olimpico w Rzymie, czy Olympiastadion Berlin. A także włoskie San Siro, na którym rozegrano wczorajszy mecz pomiędzy Milanem a Juventusem. Miałem szczęście oglądać to starcie z trybun. Wrażenia? Niesamowite.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Już sam widok San Siro, gdy po raz pierwszy wyłania się w oddali, robi wrażenie. Stadion jest gigantyczny, przytłaczający, jednym słowem – moloch. Podświetlony jest, jak na dzisiejsze standardy, zwyczajnie. Nie ma na nim zbędnych diod i lampek, zresztą słusznie – podkreśla to surowe wykonanie i wiek San Siro. Już od pierwszej chwili czuć, że nie jest to zwykły budynek postawiony kilka miesięcy temu. Spiralne schody prowadzące na wyższe trybuny, seria bram, przejść i betonowych klatek schodowych, które ewidentnie najlepsze lata mają już dawno za sobą. Tym bardziej cieszy informacja sprzed kilku dni, że to właśnie na mediolańskim stadionie zostanie rozegrany finał Ligi Mistrzów w sezonie 2015/16, co wiąże się z odnowieniem San Siro – najwyższa pora. Wyjście z przyćmionego, betonowego korytarza wprost na środek trybuny to niezły szok. Nagle z relatywnej ciszy trafiamy w piekielny hałas generowany przez prawie 80 tysięcy osób. Wszędzie dominują kolory Milanu, czerwony i czarny. Oprawa okalająca wszystkie trybuny, a w końcu wrzask przy pierwszym gwizdku sędziego. Aż ciarki przechodzą po plecach.

Reklama

Miejsce, gdzie rozgrywano finały Pucharu Europy w 1965 roku (Inter 1:0 Benfica) i 1970 roku (Feyenoord 2:1 Celtic), oraz finał Ligi Mistrzów w 2001 roku (Bayern 1:1 Valencia, wygrana drużyny z Monachium po karnych). Stadion, gdzie mecze piłkarskie są rozgrywane od 19 września 1926 roku. Po prostu jedna ze świątyń futbolu.

Sam mecz, choć nie padło wiele bramek, z pewnością nie zawiódł. Piłkarze dawali z siebie wszystko, nikt nie odstawiał nogi. Przesuwanie się formacji, schematy taktyczne – wszystko to było na najwyższym poziomie. Od jakiegoś czasu mówi się o tym, że Serie A jest ligą dla koneserów. Być może jest w tym trochę prawdy – osoby które lubują się w meczach z dziesiątkami sytuacji bramkowych, lub tempem przypominającym wyścigi gepardów rzeczywiście mogą mieć problem z docenieniem włoskiej piłki. Taktycznych szachów, mozolnych prób rozpracowania szczelnej defensywy rywali. Choć liga włoska, jak wszystkie inne, ewoluuje. Pada coraz więcej bramek, a niektóre drużyny stawiają na grę zdecydowanie ofensywną.

Image and video hosting by TinyPic

Choć w meczu padło stereotypowe dla Serie A 1:0, to widzowie nie mieli raczej na co narzekać. Sytuacji było sporo, wystarczy wspomnieć główkę Hondy ledwo wybronioną przez Buffona, czy słupek pod strzale z dystansu Marchisio. Przez 70 minut panowało napięcie i niepewność, obie strony bały się zaryzykować. Trudno nie odnieść wrażenia, że zarówno Inzaghi jak i Allegri przede wszystkim nie chcieli wczoraj przegrać. Gra toczyła się głównie w środku pola, gdzie z biegiem czasu coraz większą przewagę zdobywał Juventus. Marchisio świetnie radził sobie w roli registy, Pereyra zaliczał niezłe wejścia w pole karne i tym występem z pewnością poprawił swoją opinię u kibiców Starej Damy. Pretensje można było mieć jedynie do Pogby, który wielokrotnie ‘znikał’ w trakcie meczu. Jednak to właśnie jego błyskotliwe podanie do Teveza dało turyńczykom zwycięstwo, także nikt chyba nie będzie miał do niego pretensji.

Jeśli chodzi o Milan, z pewnością należy wyróżnić Meneza. Francuz stanowił o całej ofensywie mediolańczyków – poruszał się na całej szerokości ofensywy Rossonerich, zaliczył imponującą liczbę dryblingów i kluczowych podań do przodu. Ponadto udzielał się w defensywie, często rozpoczynając pressing na połowie Juventusu. Na plus swój występ może także zaliczyć Zapata, który bardzo dobrze wypadł w rywalizacji z Llorente – wygrał sporo pojedynków, zdarzało mu się także wyprowadzać kontry drużyny z Mediolanu. De Jong imponował w destrukcji, jednak zdecydowanie zbyt mało dawał w fazie kreowania akcji – mimo wszystko i tak wypadł lepiej niż Poli i Muntari.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Pod względem taktycznym spotkanie także nie zawiodło. Z trybun gołym okiem było widać, że każdy zawodnik doskonale wie w jakich strefach ma się poruszać i jakie ma zadania do wykonania. Trochę zaskakujące było to, że Inzaghi postanowił w tym meczu ograniczyć Abate i De Sciglio głównie do zadań defensywnych. Gra Milanu oparta była na szybkim przenoszeniu gry na połowę Juventusu, od razu po przejęciu piłki. Odebrać i odegrać do Shaarawy’ego, Hondy lub Meneza, klasyczna taktyka pod kontratak. Jeszcze w pierwszej połowie Milan starał się przejmować inicjatywę i kreować atak pozycyjny, jednak do powodzenia zdecydowanie brakowało jakości u środkowych pomocników, oraz wsparcia bocznych obrońców. Być może gdyby Bonaventura grał od początku meczu, to wyglądałoby to odrobinę lepiej. Jeśli chodzi o Juventus, to Allegri zaserwował nam klasykę 352 – ataki skrzydłami (wszystkie udane akcje zakończone kiepskimi podaniami w pole karne) i próba gry klepką z Llorente występującym w roli ‘ściany’ i środkowym pomocnikiem wbiegającym w pole karne. Ciekawa była także rola Teveza, który od początku miał problemy z twardo grającym De Jongiem i postanowił przenieść się głębiej i bliżej skrzydła, gdzie miał sporo więcej miejsca na kreowanie gry Bianconerich.

POSTAW NA EMPOLI (3.90), REMIS (3.45) LUB MILAN (1.90) W BET-AT-HOME >>

Ciekawostką było zachowanie Inzaghiego. O ile Allegri zachowywał się w miarę spokojnie, o tyle Superpippo zachowywał się jak żywe srebro. Niespokojnie krążył, czy wręcz biegał wzdłuż ławki Milanu, praktycznie w każdej akcji starał się na bieżąco krzykiem i gestami korygować ustawienie swojej drużyny. Nie sposób było nie odnieść wrażenia, że Inzaghi jeszcze nie tak dawno temu sam biegał po murawie San Siro i gdyby mógł, z chęcią również wczoraj wbiegłby na boisko by pomóc swojemu zespołowi.

Image and video hosting by TinyPic

Największym zaskoczeniem był dla mnie doping w wykonaniu tifosich Milanu. Spodziewałem się nieustannych okrzyków, przyśpiewek, niestety rzeczywistość mnie rozczarowała. Zgromadzonym dziś na stadionie kibicom Rossonerich nie można odmówić mocy – było ich słychać świetnie, a akustyka stadionu sprawiała, że miałem wrażenie, iż głos dobiega do mnie z każdej możliwej strony. Sam początek spotkania był imponujący, jednak problem w tym, że typowy doping był prowadzony zrywami, brakowało w nim ciągłości, a łączna długość gwizdów z pewnością przebiła czas trwania przyśpiewek. Co gorsza, po straconej bramce doping kompletnie się załamał – na co tylko czekali tifosi Juventusu. Po 70 minucie Bianconeri regularnie przebijali się ze swoimi przyśpiewkami (które wcześniej były zagłuszane głównie przez gwizdy mediolańczyków), podczas gdy czerwono-czarna część stadionu milczała, ożywiając się tylko na poszczególne chwile. Na przykład wtedy, gdy na boisko po raz pierwszy wszedł w koszulce Milanu Fernando Torres.

Kontynuując temat kibiców, bardzo rzucało się w oczy zróżnicowanie osób, które zasiadły na trybunach. Pełno było osób starszych, i nie mam tu na myśli 40-latków. Na meczu zjawili się siwi dziadkowie, razem z żonami – i nie były to pojedyncze wyjątki, wręcz przeciwnie. Do tego wiele rodzin z dziećmi, prawdziwy przekrój całego społeczeństwa. Do tego jedna wyjątkowa trybuna-rząd, umiejscowiona wzdłuż linii bocznej boiska. Specjalne miejsca dla osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. Piękny, wieloletni gest włodarzy Milanu.

Jeśli macie taką możliwość, szczerze polecam udanie się na tego typu mecz. Klasyk, rozgrywany na wspaniałym, historycznym stadionie. Atmosferę takich spotkań ciężko oddać w słowach.

To po prostu jedna z tych rzeczy, które trzeba przeżyć na własnej skórze.

Michał Borkowski

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
1
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...