Reklama

Legia vs Jóźwiak: o co naprawdę poszło?

redakcja

Autor:redakcja

30 marca 2014, 14:41 • 20 min czytania 0 komentarzy

Dwa tygodnie minęły, od kiedy „Przegląd Sportowy” krzyczał z okładki, że Marek Jóźwiak dostał zakaz stadionowy na Legię, podpisany przez jej prezesa. I wtedy w mediach przetoczyła się prawdziwa burza. Jedni, mniej liczna grupa, pytali: jak to możliwe, że w taki sposób traktuje się – było, nie było – legendę, czwartego pod względem liczby występów w całej, 98-letniej historii klubu? Drudzy – ci, których nijak nie można zaliczyć do zwolenników jego stylu bycia – bili brawo Leśnodorskiemu. – Judaszu! Zdrajco, sprzedałeś się – nie szczędzili słów krytyki popularnemu „Beretowi”.

Legia vs Jóźwiak: o co naprawdę poszło?

My zaś postanowiliśmy zagrać na czas. Odczekać, aż temat lekko przycichnie i mniej będzie emocji, a więcej prawdy, zagmatwanej we wszelkiego rodzaju przepisach. Zagrywka z naszej strony słuszna, bo… okazała się wyjątkowo skuteczna.

A dla przeciętnego czytelnika, zaczęło się tak…

Jeden artykuł i afera gotowa. Jóźwiak postanowił się wyżalić, gdyż nie miał nic do stracenia. Dlaczego? Ponieważ poirytowana Legia, po serii sprzecznych z jej interesem decyzji agencji QFactor, poinformowała swoich zawodników, że z Jóźwiakiem ani agencją od tego momentu nie współpracuje na jakiejkolwiek płaszczyźnie. W gruncie rzeczy nie pozostawiła mu wyboru – musiał zabrać głos, najlepiej publicznie, by chronić swoje interesy. Chciał przenieść tę prywatną podjazdową wojenkę do mediów, w myśl zasady: kto pierwszy bije, ten dwa razy bije. Z PR-owego punktu widzenia nic bowiem bardziej nie szkodzi budowaniu przyjaznej marki – a za taką stara się uchodzić Legia – niż ciągle afery, sprostowania czy męczące kibiców i sponsorów przeciąganie liny. Zwłaszcza tuż po wydarzeniach na trybunach w meczu z Jagiellonią.

Jóźwiak nie dostał żadnego zakazu stadionowego. W Legii zapewniają, że jeśli kupi sobie bilet na dowolnie wybrane, niezajęte miejsce – poza trybuną biznesową – nie będzie mieć z tym problemu. Najzwyczajniej w świecie nie jest postacią mile widzianą w strefie vipowskiej. W interesie klubu, jak sugeruje logika, nie leży przecież stwarzanie mu okazji do przechwytywania kolejnych piłkarzy, a ci z reguły zasiadają właśnie tam. Precyzuje Leśnodorski: – Wkurzało mnie i innych to, że Jóźwiak w rozmowach z rodzicami zawodników pozował na naszego wielkiego przyjaciela. Zapewniał ich, że tutaj wszystko dogada, załatwi, tylko proszę podpisać ten papier. Zapraszał na mecze, wręczał im „silvery” i w jakimś sensie wykorzystywał ludzką naiwność. Dlatego my teraz daliśmy czytelny sygnał, że z tym panem nie współpracujemy i że nie chcemy mieć z nim nic wspólnego.

Reklama

Podsumujmy: Jóźwiak to persona non grata na niecałej jednej czwartej Pepsi Areny.

PRZEPISY NA OPAK

Żeby jednak dokładniej przedstawić mechanizmy i rzeczywiste przyczyny eskalacji konfliktu na linii Jóźwiak – Legia, musimy nakreślić tło. O tym, że Leśnodorski wolałby zabrać na bezludną wyspę nawet wojewodę Kozłowskiego, byle tylko uniknąć konieczności spędzania czasu z Jóźwiakiem, wiadomo było w chwili, gdy w grudniu 2012 roku został mianowany prezesem. Mówiło się o ich wzajemnym konflikcie, o rażącej różnicy zdań na kwestie transferowe. Tak później uargumentowano zwolnienie dyrektora sportowego, które ogłoszono po kilku tygodniach. Tyle że względy osobiste i wzajemne animozje były akurat jednym z najmniej istotnych czynników, a już na pewno nie decydującym. Po prostu jeszcze przed Bożym Narodzeniem Leśnodorski zajrzał w kontrakty zawodników przeznaczonych do odpalenia, po czym złapał się za głowę. Kneżević, Salinas, Antolović, Suler, w pewnym sensie również Ljuboja.

Zresztą sam Jóźwiak 4 stycznia 2013 roku też nie był zdziwiony. Mało tego – z wyprzedzeniem zaplanował sobie miękkie lądowanie w nowo powstałej agencji menedżerskiej QFactor (oficjalnie dołączył 15 stycznia). Dodatkowego smaczku zaistniałej sytuacji dodaje fakt, iż działa ona pod kancelarią prawną „Michał Tomczak i Partnerzy”. Tak, mowa o tym Tomczaku, który w ostatnim czasie przewijał się w mediach głównie ze względu na wybryki syna – piromana. Co ciekawe, Tomczak senior jednocześnie zasiadał w Radzie Nadzorczej Legii, jak również stał się jednym z nowych pracodawców wyrzuconego z niej Jóźwiaka. Ta niekomfortowa – przyznacie sami – sytuacja trwała aż do maja od 31 maja 2012, kiedy to spółka QFactor Agencja Piłkarska Sp. z o.o. została wpisana do Krajowego Rejestru Sądowego. Konflikt interesów? No nic, to ledwie początek. Ot, gimnastyka przed solidnym wysiłkiem fizycznym.

Ale do brzegu. Kilkanaście dni po Jóźwiaku, z Legii wyleciał także Dominik Jarosz. Jako że na temat kulisów jego pożegnania można by napisać oddzielny tekst, bez chwili przedłużania oddajmy głos Leśnodorskiemu. – Kiedy plotka korytarzowa o zwolnieniu pana Jóźwiaka do niego doszła, przyszedł do mnie i zaczął opowiadać, jaki ten Jóźwiak zły i czego to on nie wykręcił. Naprawdę wielu rzeczy się wówczas od niego dowiedziałem. Dziwne, prawda? Po czym od razu powiedział, że sam to pociągnie, że zostanie i tak dalej – współwłaściciel mistrzów Polski, wyraźnie rozbawiony, rozpoczyna swą opowieść. – Jak po jakimś czasie poinformowałem go, że jednak i z nim się rozstajemy, był – powiedzmy – mocno rozczarowany tym faktem. Coś tam zaczął wygrażać, zresztą nie tylko mi, bo Jackowi Mazurkowi również.

Na prężeniu muskułów jednak wcale się nie skończyło. W okresie po wyeliminowaniu Jóźwiaka, a przed zakończeniem współpracy z nim samym, Jarosz miał dopuścić się wykradnięcia bazy danych. – Na bezczelnego zawinęli nam wszystkie dane, dotyczące naszych chłopaków, a także tych przez nas obserwowanych. Całość! – oburza się Leśnodorski. Gdy dociekaliśmy, skąd pewność, że rzeczywiście to akurat Jarosz wyprowadził bazę akademii, odpowiada wprost: – Bo był na tyle nierozsądny, że sam mi to powiedział, wręcz wykrzyczał. Stwierdził, że już to zrobił – wspomina prezes, by po chwili rzucić luźną dygresję: – Bo ja to w ogóle uważam, że on jest o wiele inteligentniejszy od tego Jóźwiaka…

Reklama

Legendy krążą również, jeśli chodzi o służbowy samochód, komórkę oraz laptopa. – Od momentu, w którym powiedział mi, że „popamiętam” czy że „zobaczę”, w ciągu sekundy postanowiłem więcej z nim nie rozmawiać – tłumaczy Leśnodorski. – Swoje rzecz jasna słyszałem: a to, że naszym autem wiózł Koreańczyka do Białegostoku, którego obserwowali wcześniej, w czasie pracy dla Legii, a to, że ktoś go widział z nim na lotnisku… – sięga w pamięci.

Trochę się tego nazbierało, zatem najwyższy czas oddać więc głos drugiej stronie. Niech was nie zbije z pantałyku to, co zaraz przeczytacie. Tak, nasz rozmówca odnosi się do opisanych powyżej zdarzeń, lecz widzi je… jakby inaczej. – Z prezesem nie było żadnej kłótni, przeciwnie – rozstaliśmy się w zgodzie i podaliśmy sobie ręce. Życzył mi nawet, że najlepiej bym się odnalazł, pracując dalej w sporcie – Jarosz prezentuje swój punkt widzenia, jakże różny… – Po jakimś miesiącu spotkaliśmy się u prezesa w biurze, w celu rozmowy o współpracy klubu z agencją. Następnego dnia wysłałem mu pismo, w którym przedstawiłem, jak my byśmy to widzieli, ale odpowiedzi już nigdy nie dostałem – kontynuuje asystent Jóźwiaka.

– A co w sprawie służbowych „gadżetów”? – wracamy do tematu, a interesuje nas zwłaszcza kwestia samochodu.
– Otrzymałem wypowiedzenie na okres jednego miesiąca i zapytałem prezesa, czy mogę zachować auto do końca tego czasu. Zwróciłem je ostatniego możliwego dnia, ponieważ inaczej nie otrzymałbym należnej mi pensji – przyznaje Jarosz.

10.01.2013 – Kim Min-kyun rozpoczyna testy w Białymstoku. Transfer pilotuje Jóźwiak, mimo że jeszcze tydzień wcześniej pracował w Legii, a w QFactor zostanie oficjalnie zatrudniony dopiero za pięć dni.

28.01.2013 – Koreańczyk podpisuje kontrakt z Jagiellonią. Agencja QFactor archiwalne zdjęcie z jego prezentacji pokaże na swoim Facebooku po pół roku, gdy ten wróci do Azji. Ale skoro już pogrzebaliśmy, to zerknijcie.

Pierwszy z lewej: Dominik Jarosz, który szeregi QFactor zasilił 15 lutego, równo miesiąc po Jóźwiaku. Jeżeli jesteście odrobinę zagubieni – co wcale nas nie dziwi – zwracamy uwagę na bardzo możliwy splot wydarzeń. Otóż prawdopodobny scenariusz brzmi: Legia zapłaciła za skauting Kima, nieświadomie dała auto, którym został przetransportowany do Białegostoku, możliwe też, że za kółkiem siedział kierowca (wnioskując z wpisu: bez prawa jazdy?), pobierający w tamtej chwili pieniądze z Legii.

Dobre, co?

Po tym numerze agencja QFactor polubiła robić interesy z Jagiellonią, a przynajmniej tak mówią. Fakty. Pośredniczyli przy transferze Joela Perovuo, co więcej, swoje kariery postanowili kontynuować tam również zawodnicy związani z nimi umowami, dotychczas zatrudnieni w innych klubach – Mateusz Żebrowski oraz Dominik Prusaczyk. Pierwszego zabrali z Legii, natomiast drugi, występujący w juniorach Piaseczna, od dłuższego czasu przymierzany był do akademii warszawian. Zdaniem dyrektora sportowego Jacka Mazurka, gdyby nie ingerencja Jóźwiaka i jego świty, kapitan reprezentacji Polski do lat 16 trenowałby pod okiem trenerów legijnej akademii.

DZIAŁANIA QFACTOR W PRAKTYCE

Zasłynęli tym, że działają nieszablonowo. To znaczy – bardzo sprytnie, na granicy prawa, omijając je lub wykorzystując martwe przepisy. Przedstawmy najpierw, w jaki sposób Jóźwiaka uczyniono menedżerem, mimo że nie posiada odpowiedniej licencji. Co mówią przepisy?

W pierwszej kolejności regulacje PZPN. Obowiązują one wyłącznie jego członków – czyli zawodników, trenerów, piłkarzy, a także menedżerów piłkarskich. Zawierają przepisy określające, co wolno osobom funkcjonującym legalnie w polskiej piłki, jakie zachowania są niedopuszczalne, a także wprowadzają regulacje dyscyplinarne, które dają podstawę, by karać łamiące przepisy jednostki. W skrócie i na chłopski rozum: zawarte tam artykuły oraz paragrafy nie dotyczą pana Heńka spod Ożarowa, który piłkę ogląda co cztery lata i pozostałą resztę – bardzo liczną zresztą, która nie została wymieniona. My, wasi sąsiedzi, kochanka motorniczego – sami rozumiecie. Natomiast trzymajmy się jednego: jeśli działasz w futbolu, nie możesz łamać prawa.

Działalność menedżerów została uregulowana w Uchwale nr I/7 Zarządu PZPN z dnia 31 marca 2006 r. w sprawie licencji dla Menedżerów ds. Piłkarzy. Jej zapisy mogą być dla przeciętnego śmiertelnika zawiłe bądź nie do końca zrozumiałe, a z pewnością – nudne. Dlatego zamiast konkursu recytatorskiego z kodeksem w ręku, wynotowaliśmy kluczowe wnioski.

Po pierwsze: Jeśli chcesz negocjować sprawy piłkarzy z klubami piłkarskimi, w tym kontrakty oraz kwestie transferowe, musisz zdać egzamin i mieć licencję;

Po drugie: Jedynie licencjonowany menedżer uprawniony jest do reprezentowania i promowania interesów piłkarzy w stosunkach z innymi piłkarzami lub klubami, przy czym istotne jest to, że w zakresie tej działalności nie może on przekazać swoich uprawnień jakiejkolwiek innej osobie (art. 4 uchwały);

Po trzecie: Czynności licencjonowanego menedżera mogą być wykonywane również przez adwokata lub radcę prawnego osobiście, w zakresie ich uprawnień zawodowych, a także najbliższych krewnych (art. 3 uchwały);

Po czwarte: Wykonywanie czynności menedżerskich bez posiadania ważnej licencji jest zabronione i stanowi złamanie przepisów, skutkuje także odpowiedzialnością dyscyplinarną (art. 20 uchwały).

Halo, jesteście z nami? To jedziemy dalej.

Działalność Jóźwiaka i QFactor sprawiała wrażenie dokładnie przemyślanej. Słupami – wybaczcie kolokwializm – mianowano Jakuba Salwę, adwokata i posiadacza licencji (88/2012) oraz Kancelarię Adwokacką „Tomczak i Partnerzy”. Zajrzeliśmy w papiery i okazało się, że ci partnerzy – Michał Tomczak oraz Karolina Kocemba są również jedynymi właścicielami agencji QFactor, a rzeczony mecenas Salwa zatrudnionym tam prawnikiem. W pewnym momencie sprytnym prawniczym dryblingiem, całość swoich uprawnień Salwa przekazywał Jóźwiakowi, czyniąc go pełnomocnikiem. Kłania się pierwsza strona umowy podpisywanej przez QFactor z zawodnikami.

Spokojnie omijamy kolejne zdania i konstrukcje prawne, aż dochodzimy do punktu, który nas interesuje.

Menedżer niniejszym wskazuje pana Marka Jóźwiaka jako osobę uprawnioną do reprezentowania Menedżera we wszelkich kontaktach z Zawodnikiem związanych z wykonaniem niniejszej Umowy”.

Że jak? Czy aby nie złamano wytłumaczonych przez nas wcześniej przepisów PZPN?

W QFactor starali się być przezorni. Aby maksymalnie wykorzystać działkę, w której Jóźwiak i Jarosz czują się mocni – mowa oczywiście o wyszukiwaniu najzdolniejszych juniorów – przygotowano kolejny fortel (bo jak inaczej określić coś takiego?). Licencjonowanemu menedżerowi nie wolno związać się z piłkarzem mającym status amatora. Nie i już. Uściślimy: amator to zawodnik nieletni, który nie podpisał kontraktu profesjonalnego. Tenże kontrakt z kolei dopuszczalny jest wyłącznie po ukończeniu 15. roku życia. Schemat – zwracamy uwagę na chronologię – nie może być zniekształcony. Zaprezentujmy go w formie łopatologicznej.

15. urodziny -> możliwość podpisania kontraktu profesjonalnego -> ewentualność związania się umową o reprezentowanie z wybranym menedżerem.

W jaki sposób obejść tę zależność? Włączyć do gry adwokata, który podpisze z rodzicami lub prawnymi opiekunami nieletniego odpowiednią umowę cywilno-prawną. Przekładając to na język codzienny: taki prawnik służy rodzinie zawodnika swoją wiedzą, tak samo jak panowie J & J. Ci zaś robią za wujka dobrą radę, jak sami się określali – „przyjaciół rodziny”, którzy bezinteresownie – na papierze bezinteresownie (?) – pomagając obrać młodemu chłopakowi odpowiednią ich zdaniem drogę kariery. Wyobrażacie sobie w dzisiejszych czasach, że ktoś jest takim – można powiedzieć – mecenasem futbolu? Że dla własnej satysfakcji dokłada do interesu, byle tylko pomóc, kto wie, przyszłemu reprezentantowi Polski? Jedyną możliwością zrobienia dealu jest zabranie chłopaka z dotychczasowego klubu i wsadzenie go do takiego, w którym potrafią być wdzięczni.

No nic, czas na przykłady z życia wzięte. Zapnijcie pasy.

JAK TO GDZIE JEST KAMIL? W SZKOLE JĘZYKOWEJ W LONDYNIE!

W obawie przed handlem dziećmi, FIFA zabroniła transferów międzynarodowych zawodników poniżej 18. roku życia. W przypadku chęci sprowadzenia do Europy niepełnoletniego gracza spoza jej granic, konieczne jest potwierdzenie transferu w specjalnej komórce FIFA, Players Status Committee. W przypadku międzynarodowego transferu zawodnika wewnątrz Unii Europejskiej, próg wieku został zmniejszony o 2 lata. Podkreślmy ważną rzecz – o ile wcześniej często bywało tak, że regulacje prawne były jedynie regulacjami prawnymi, a życie życiem, ostatnio naprawdę wzięli się za temat. Dawniej nie prowadzono statystyki wyjątków, dziś natomiast odstępstw od tych regulacji w zasadzie brak. Mniej niż 1 proc. zmian klubowych przedstawionych Players Status Committee zostaje zatwierdzonych. Już nie wystarczy tydzień przed transferem wysłać mamuśkę do nowego kraju i załatwić lewy papier, że zamiata podłogi w klubie, do którego wkrótce dołączy jej syn. Federacja po prostu przestała wierzyć w takie nadzwyczajne zrządzenia losu. Kluby oraz menedżerowie którzy próbują złamać te regulacje, są bardzo surowo karani – niech za przykład zrobi tutaj Chelsea. Orzeczony zakaz transferowy, podparty wysoką karą pieniężną za próbę ominięcia przepisów: konkretnie za sprowadzenie nastoletniego talentu z Francji, Gaela Kakuty.

My bierzemy na warsztat historie dwóch nastolatków – Kamila Wojtkowskiego i Mikołaja Kwietniewskiego. Pierwszy z rocznika `98, jeden z najzdolniejszych nie tylko w swojej kategorii wiekowej, lecz w całej akademii Legii. Drugi jeszcze rok młodszy, złoty dzieciak z Korony Kielce, o sprowadzenie którego również starali się mistrzowie Polski. Formalnie zawodnicy „chronieni” przez regulacje – nie mogli oni do ukończenia 16 roku życia być reprezentowanymi przez działających zgodnie z prawem menedżerów ani zostać wytransferowani poza Polskę. Latem zeszłego roku nic stąd, ni zowąd, obaj znaleźli się w Fulham, co dokumentuje poniższa fotka, znaleziona przez nas na Facebooku agencji QFactor. Ten sympatyczny ryży pan pomiędzy chłopakami to Mark Pembridge, wielokrotny reprezentant Walii, a także były piłkarz klubu z Craven Cottage, obecnie pracujący w tamtejszej akademii.

– Legia przegapiła termin, w którym mogła zaoferować Kamilowi kontrakt profesjonalny, mimo że Marek Jóźwiak, pod koniec swojej pracy przy Łazienkowskiej, przygotował raport, z kim w pierwszej kolejności z tego rocznika (`98, a więc ci, którzy w 2013 roku kończyli 15 lat – przyp. autor) warto podpisać umowę i widniało tam nazwisko Wojtkowskiego – zauważa Jarosz. – Po sezonie 2012/13 wygasła mu deklaracja amatora, więc mógł iść do Fulham jako wolny zawodnik, ponieważ nic go już z Legią nie wiązało – dopowiada, czym poniekąd prowokuje nasze kolejne pytania. Skoro był wolny, to dlaczego – jak sam stwierdził – Legia odrzuciła ofertę za swojego wychowanka, za którego Anglicy dawali 100 tys. euro? Czemu ta propozycja w ogóle miała służyć? – Bo ciągle chcieli więcej i więcej, a później, z tego, co słyszałem, kwota rozbiła się o jakieś 20 tys. euro. Właśnie ze względu na to, że Fulham nie porozumiało się z Legią, po kilku miesiącach Wojtkowskiemu w Fulham podziękowano i trafił do Szczecina.

– Nie wiem, jak to skomentować – Jakub Laskowski, pełnomocnik Zarządu Legii ds. prawnych próbuje odnieść się do tej sytuacji. – Legia zaoferowała Kamilowi kontrakt po ukończeniu przez niego 15. roku życia, w trakcie sezonu, o czym pan Jarosz doskonale wie, bo sam drogą mailową próbował negocjować naszą propozycję. Początkowo prowadziliśmy rozmowy z rodzicami chłopaka, wydawały się bliskie finalizacji, natomiast w pewnym momencie do negocjacji dołączył nowy „przyjaciel rodziny” – jak sam siebie tytułował pan Jóźwiak – i przedstawiciele agencji QFactor, którzy postanowili po swojemu zadbać o interes rodziców Kamila. A odnośnie kwoty transferowej – kontynuuje Laskowski – oczekiwaliśmy za Kamila kwoty ekwiwalentu transferowego, która należy się nam na podstawie przepisów FIFA. Ani grosza więcej. Problem rozbijał się o coś innego – proponowany przez Fulham i QFactor transfer był w tamtym momencie niezgodny z prawem.

Jak łatwo się domyśleć, zmiana negocjatora i nowe oczekiwania ze strony agencji QFactor nie pozwoliły Legii i rodzinie Kamila dojść do porozumienia.

– I czy to jest działanie na korzyść zawodnika? – piekli się Jacek Mazurek, dyrektor sportowy klubu z Łazienkowskiej. Kamil po zakończeniu sezonu przepadł jak kamień w wodę. W trakcie wakacji jego rodzice pytania typu: „gdzie jest Kamil?”, kwitowali zdawkową odpowiedzią, że wyjechał na kurs językowy. Legia czuła, że jest coś nie tak. Zwłaszcza że na początku lipca do klubu wpłynęło oficjalne zaproszenie na testy od Fulham, na które Legia odpowiedziała negatywnie… Sprawa miała się oficjalnie wysypać dopiero wtedy, gdy nieświadomy całej sytuacji zawodnik zamieścił na Facebooku kilka zdjęć, jawnie świadczących o tym, że szkółkę Fulham to on nie tylko zwiedzał przy okazji nauki angielskiego. Po interwencji Legii, Wyspiarze przysyłali konkretne oferty.

– Konkretne to, delikatnie mówiąc, eufemizm – uśmiecha się Laskowski. – Tak naprawdę to nie wiemy do końca, czego Fulham oczekiwało. Nie otrzymaliśmy od nich ani jednej oficjalnej oferty transferowej, dotyczącej Kamila, wskazującej termin i zasady transferu oraz kwotę transferową. Anglicy próbowali negocjować kwotę ekwiwalentu transferowego, a agencja QFactor i rodzice zawodnika tworzyć presję na klubie, ale do konkretów ze strony Fulham nigdy nie doszło. Zresztą, Fulham i agencja QFactor zdaniem Legii również mieli od początku pełną świadomość, że transfer Kamila byłby niezgodny z prawem. Wszelkie istotne kwestie próbowano załatwiać telefonicznie lub wysyłając wiadomości od nieznanego nadawcy, a Fulham w pełnomocnictwie udzielonym QFactor uprawniało mecenasa Salwę do działań, w cudzysłowie, w sprawie Kamila, celowo unikając słowa „transfer”.

– Legia działa w pełni przejrzyście i z poszanowaniem dla prawa. Jeżeli nawet zdarzy się, że z uwagi na tę naszą konsekwencję część chłopców stracimy, nie zarobimy jakichś pieniędzy, to trudno. Jesteśmy na to gotowi. Chcemy takich, którzy dążą do tego, by u nas być – zapewnia Mazurek i dodaje: – Ani przez moment nie było pomysłu sprzedaży Wojtkowskiego, gdyż jest to działanie wbrew przepisom. On nie ukończył wymaganych 16 lat, a my nie możemy narażać naszej reputacji – mówi. Zresztą tę formułkę powtarzał jak mantrę, przynajmniej kilka razy. Aczkolwiek kiedy drążyliśmy temat propozycji od Fulham, okazało się, że Legia – chcąc poznać mechanizmy, które stosują Anglicy i QFactor – postanowiła ich lekko wypuścić.

Legia poprosiła Fulham i QFactor o projekt umowy transferowej dotyczącej Kamila i na tej prośbie cały temat się zamknął – zobowiązani do przedstawienia swojej propozycji na piśmie, w formalny sposób, Anglicy już więcej sie nie odezwali. Tymczasem w Warszawie ciągle liczyli, że Wojtkowski wróci, a mając w pamięci poświęcenie rodziców, którzy wozili syna dzień w dzień kilkadziesiąt kilometrów z Sokołowa Podlaskiego, próbowali uniknąć zgłoszenia sprawy do odpowiedniej komórki FIFA. Ewentualna dyskwalifikacja nikomu przecież nie była na rękę.

Ciekawy jest sam wątek odejścia Wojtkowskiego z Fulham. Wersję QFactor już znacie, z kolei według informacji spływających z Wysp w jednym ze sparingów 15-letni Kamil naubliżał trenerowi, w efekcie czego natychmiast mu podziękowano za treningi i kazano spakować manatki. Obie strony różnią się także co do tego, czy zawodnik przebywał w Anglii pod opieką rodziców. O jakieś 180 stopni.
QFactor: – Praktycznie zawsze był przy nim jeden z rodziców.
Legia: – Puścili chłopaka samopas, bez kontroli, więc tak to się skończyło.

Plan na Wojtkowskiego wydaje się już przygotowany. Pod koniec lutego skończył 16 lat, rundę dogra w Pogoni Szczecin, a latem – tym razem już legalnie – wyjedzie na Zachód. Portowcy rzecz jasna stratni nie będą, ponieważ za te kilka miesięcy przytulą tzw. „training compensation”, liczoną w europejskiej walucie. A jeśli nie? Gdyby wzorem Michała Walskiego w okamgnieniu znalazł się w pierwszym zespole? Jego wartość proporcjonalnie wzrośnie. Epilog historii z młodzieżowym reprezentantem jest taki: tydzień temu PZPN ustalił wysokość ekwiwalentu, jaki szczecinianie muszą zapłacić Legii. Usiądźcie głęboko w fotelach i czegoś się przytrzymajcie.

Omijając przepisy, czyli oddając Wojtkowskiego do Fulham latem zeszłego roku i grzecznie czekając do 26 lutego 2014 roku, kiedy zawodnik ukończył 16 lat, Legia wzbogaciłaby się o 180 tysięcy euro. Jednak nie godząc się, wczoraj otrzymała od Pogoni przelew na siedem tysięcy. Złotych!

***

W analogicznej sytuacji, a nawet w jeszcze bardziej skomplikowanej, ponieważ w chwili wyjazdu do Fulham Mikołaj Kwietniewski liczył ledwie 14 lat, „sprytem” i obejściem przepisów wykazali się w Kielcach. Na początku popatrzmy, w jaki sposób o wyjeździe swojego piłkarza wypowiedział się w rozmowie z serwisem echodnia.eu dyrektor sportowy kielczan, Andrzej Kobylański.

Kwietniewskiemu do wymaganego progu brakowało dwóch lat, w czasie których… No, właśnie. W pierwszej kolejności sprawdzamy, czy zawodnik wciąż widnieje w systemie ExtranNet, dedykowanemu Świętokrzyskiemu Związkowi Piłki Nożnej. I jest, proszę bardzo. To oznacza ni mniej, ni więcej, że: angielska federacja przez siedem miesięcy nie wystąpiła do PZPN o jego certyfikat (no bo i jak, na jakiej podstawie?), i – co całkiem logiczne – PZPN nie wystąpił w tej samej sprawie do ŚZPN. W teorii Mikołaj cały czas trenuje w Koronie, lecz w praktyce dzień w dzień zamiast „dzień dobry”, mówi „good morning”. Mimo wszystko – subtelna różnica. Zastanawia nas jednak, co takiego ma na myśli Kobylański, opowiadając, że:
– rozmawiał z Jóźwiakiem o szczegółach transferu do Fulham;
– po podpisaniu umowy, Korona miała otrzymać od nich „małe pieniądze”;
– ustalili procent od ewentualnego następnego transferu;
– dokumenty już teraz mają być wysłane i podpisane.

Czyżby kontrakt antydatowany? Przecież to jawna kpina z przepisów. No nic, dzwonimy, by zasięgnąć wiedzy u źródła.

***

Czy Mikołaj Kwietniewski latem zeszłego roku został sprzedany do Fulham? – pytamy.
No… Przebywa tam, tak.

Ale przebywa tam czy został sprzedany?
(śmiech) Na razie przebywa tam.

W sierpniu zeszłego roku, w rozmowie z echodnia.eu powiedział pan, że to Marek Jóźwiak pilotuje ten transfer.
Tak jest.

Dodał pan również, że póki co dostaliście za niego ekwiwalent, a gdy zawodnik skończy 16 lat, otrzymacie resztę.
Dokładnie tak jest.

Czyli otrzymaliście od Fulham te 20 tys. euro, tytułem ekwiwalentu?
Proszę pana, chłopak jest, przebywa tam. Kończy 16 lat i dalsze kroki będą podjęte. Mamy wszystko zapisane w dokumentach.

Czyli wy macie już teraz podpisaną umowę z Fulham, która wejdzie w życie jak skończy 16 lat?
Tak jest.

A to jest, pana zdaniem, zgodne z przepisami FIFA?
Po 16. roku życia wszystko jest zgodne.

Ale wyjechał, mając 14…
Proszę pana: są umowy podpisane z klubem, transfer pilotuje jego pan menedżer, Marek Jóźwiak, wszystko jest na dobrej drodze, żeby chłopak grał, rozwijał się.

Tylko jak ma tam grać, skoro nie jest zgłoszony?
Oficjalnie nie może grać. On tam przebywa, trenuje, poznaje język

Pytanie o tyle zasadne, bo w systemie ExtraNet widnieje jako wasz piłkarz.
No, bo dalej jest naszym piłkarzem, ale przebywa tam, nie?

***

Oj, wesoło, wesoło. Postanowiliśmy zamieścić zapis rozmowy telefonicznej, byście czuli się tak samo skołowani, jak my. Czyli co, do 30 kwietnia przyszłego roku „dalej jest naszym piłkarzem, ale tam przebywa, nie?”… Czy ma tam jakąś opiekę? Co w przypadku kontuzji? Skontaktowaliśmy się z matką Mikołaja, ale uprzejmie odesłała nas do „menedżera”. W świadomości nie tylko rodziców, bo ludzi ze środowiska piłkarskiego też, Jóźwiak bardzo szybko z „pełnomocnika” przekształcił się w „menedżera”. Ciekawe również, dlaczego w rozmowie z Kobylańskim mowa jest o 20 tysiącach euro, skoro klub z Kielc w rzeczywistości uprawniony był aż do 180 tysięcy.

Jako że Kwietniewski znajduje się w kręgu zainteresowania nowo założonej reprezentacji Polski U-15, zasięgnęliśmy opinii selekcjonera, Bartłomieja Zalewskiego. – Jeżeli będziemy brali jego kandydaturę pod uwagę, na pewno wcześniej zbadamy tę sprawę. Samą historię mniej więcej znam, ale potrzebuję zgłębić szczegóły, na przykład to, do którego klubu mielibyśmy wysłać powołanie – tłumaczy nam trener. Przyznacie, że to zabawna sytuacja, choć niestety śmiech miesza się w niej ze łzami. Poważnie? Naprawdę szkoleniowiec kadry musi oceniać nie to, czy w chłopaku widzi potencjał, lecz to, gdzie należy wysłać powołanie? Zalewski zwraca natomiast uwagę na istotną kwestię: – Sam fakt, iż Mikołaj – dopóki nie skończy 16 lat – nie ma prawa występować w oficjalnych meczach Fulham, w praktyce wygląda trochę inaczej. Wszystko dlatego, że właśnie do tego roku w Anglii gra się wyłącznie towarzysko…

***

Czy zagrania QFactor podchodzą pod handel dziećmi? A może to Legia jest naiwna i zbyt łatwowiernie traktuje zasady panujące na rynku transferowym, gdzie przecież łokcie warto trzymać szeroko? W jaki sposób należy ocenić postępowanie Korony Kielce? To już musicie ocenić sami. Jeżeli ciekawi was, jak sprawy potoczą się dalej – odpowiadamy: w sądzie.

PS Po komentarz zadzwoniliśmy do jednego z głównych bohaterów tego tekstu, ale Marek Jóźwiak nie chciał z nami rozmawiać. Stwierdził, że nie ma czasu, bo pracuje.

PIOTR JÓŹWIAK
Fot. FotoPyK

Najnowsze

Niższe ligi

Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów

Szymon Piórek
1
Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...