Reklama

Robert Podoliński: – Zawodnicy wyżelowani i z torebkami zeszli do niższych lig

redakcja

Autor:redakcja

17 czerwca 2013, 21:41 • 25 min czytania 0 komentarzy

– Wiele stereotypów jest u nas krzywdzących, bo mamy zaskakującą łatwość w wydawaniu sądów. Coś, co wychodzi poza ramy, jest niepokojące. A w piłce poszło to w drugą stronę. Polscy piłkarze są coraz bardziej świadomi, uczelnie też nie wymagają od nich wielkiego IQ, tylko odrobiny chęci, a to przecież też poszerza horyzonty. Bo co ci zawodnicy mają robić po treningach? Z nudów mogliby pójść do teatru. A ci wyżelowani i z torebkami zeszli, wydaje mi się, do niższych lig. Na okręgówce częściej widać takie śmieszne postaci. Wzorem nie jest już ktoś, kto zapił pod sklepem, tylko Robert Lewandowski, który doszedł do sukcesu ciężką pracą – opowiada w obszernej rozmowie Robert Podoliński, trener Dolcanu Ząbki.

Robert Podoliński: – Zawodnicy wyżelowani i z torebkami zeszli do niższych lig

Nie wypada zacząć inaczej niż od pytania o Jagiellonię Białystok, bo w pewnym momencie był pan bliski zastąpienia Tomasza Hajty. Co poszło nie tak?
Zjedliśmy kolację w bardzo pozytywnej atmosferze, daliśmy też sobie kilka dni do namysłu, bo nie mogłem trzymać swojego obecnego pracodawcy w niepewności, prezesi powiedzieli, co mają do zaoferowania, ja przedstawiłem swój pomysł na klub i swoje potrzeby, ale nie wiem do końca, co poszło nie tak. Fajnie, że taki temat się w ogóle pojawił.

Był pan faworytem do objęcia tej roli, nie oszukujmy się.
Ciężko mi powiedzieć. Nie wiem też, czy to do końca powinno tak wyglądać, ale o zainteresowaniu Jagiellonii dowiedziałem się z mediów, na miesiąc przed pierwszym telefonem. Przyznaję jednak – bardzo mi przyjemnie, bo to drugi klub z Ekstraklasy, który wyraził chęć zatrudnienia mojej osoby. Bełchatów był bardziej zainteresowany, Jagiellonia może trochę mniej, ale to normalna sytuacja na tym rynku.

Drugi raz obszedł się pan smakiem.
Za pierwszym razem ciężko było mi dojść do siebie. Dogadaliśmy się z prezesem Szymczykiem z GKS-u praktycznie w ciągu dwóch godzin. Jemu spodobała się moja wizja, mnie perspektywa pracy w Ekstraklasie, bo – podobnie jak Kamil Kiereś – uważałem, że sezon nie jest jeszcze stracony. Ustaliliśmy wszystkie warunki, także finansowe, po czym dowiedziałem się, że nie mam zgody Dolcanu na odejście. Trochę mi to podcięło skrzydła. Do tematu Jagiellonii podszedłem jednak już bardzo spokojnie.

Ciężko się podnieść po takiej odmowie?
Nie.

Reklama

To trochę przypomina utratę awansu do Ekstraklasy na ostatniej prostej.
Byłby to mój debiut, ale wierzę, że nic w życiu nie dzieje się przypadkiem. Ktoś na górze czuwa nad tym, bym czerpał z życia małymi łyżeczkami i do przodu szedł mniejszymi krokami. Nie mogę dochodzić do tej Ekstraklasy po trupach, na siłę, bo nie chcę się z nikim skłócić i zostawić za sobą spalonych mostów. Nie tędy droga.

Do tego musiałby się pan posunąć, by przejąć Bełchatów?
Zupełnie nie miałem takiego zamiaru. Doszedłem do wniosku, że skoro ktoś już wyraża zgodę na moje rozmowy z innym klubem, to zgodzi się też na moje odejście. Tak się nie stało, ale to już historia i nie chciałbym do tego wracać.

Wspomina pan o tych małych kroczkach, ale jeśli dziś stworzylibyśmy ranking pierwszoligowych trenerów, to siłą rzeczy, po takim sezonie, Robert Podoliński znalazłby się w czołówce.
W pierwszej lidze mamy sporą grupę zdolnych i otwartych trenerów. Ciekawą ekipę mamy też na kursie UEFA Pro i widzę, że dużo dobrego idzie w środowisku trenerskim. Nie ma żadnej zawiści, co pokazuje sama sytuacja z Jagiellonią. Tomek Hajto i Darek Dźwigała udzielili mi kilku rad, a dzień po mnie z Jagiellonią negocjował Piotrek Stokowiec, z którym siedzę w ławce na kursie. Potem odezwali się jeszcze do Rafała Janasa, który siedział ławkę za nami. A co do rankingu – nie wiem, ja takiego nie prowadzę.

Ale czuje pan, że coś się dzieje.
Cieszy mnie, że moja praca jest doceniana, bo w Dolcanie nie ma wielkich nazwisk. Budujemy skład w oparciu Polaków, przede wszystkim piłkarzy z Mazowsza. A to, że ktoś się mną zainteresował, jest dla mnie bardziej bodźcem do dalszej pracy niż gwoździem do trumny.

Mówiło się też, że postawił pan Jagiellonii twarde warunki.
Po prostu przedstawiłem to, co chciałbym zrobić, m.in. nazwiska piłkarzy z pierwszej ligi. Mam nadzieję, że ktoś z tej listy do Jagiellonii i tak trafi.

Ile było tych nazwisk?
Rozmawialiśmy o czterech-pięciu piłkarzach – dwóch z Dolcanu, jednym z Olimpii Grudziądz i jednym z Arki Gdynia.

Reklama

To pozytywny sygnał, że kluby z Ekstraklasy wolą dać szansę młodym trenerom niż obracać się wokół zgranych kart?
Sama młodość nie może być atutem trenera. Albo szkoleniowiec chce się uczyć, albo nie. Zauważcie, ile lat ma Heynckes, który wygrał w tym sezonie wszystko. Atutem ma być jakość pracy i zaufanie piłkarzy. Zresztą, sam zawsze twierdzę, że pracę trenera zawsze najlepiej ocenią zawodnicy. Ich zdanie jest dla mnie ważniejsze niż mediów i prezesów. Oni pracują dla mnie, ja dla nich i oni weryfikują moje umiejętności trenerskie.

Chodzi nam o to, że kiedyś młodym szkoleniowcom było trudniej wskoczyć na karuzelę.
Wciąż jest trudno, ale – jak wspomniałem – cieszę się, że na wyższym poziomie dostrzega się, jak budowany jest Dolcan. A – przypomnę – jest to niezły wzór na czas kryzysu, bo nie stać nas na drogich obcokrajowców. Pod tym względem jesteśmy jedyną drużyną, i to od dłuższego czasu. Chcemy zawęzić nasze pole poszukiwań do piłkarzy z Mazowsza, a przede wszystkim z Warszawy. Dzięki Ireneuszowi Królowi jesteśmy drugą siłą w stolicy, więc trzeba pójść za ciosem, ale nie mamy mocarstwowych planów i będziemy kroić na miarę możliwości.

Wasza seria w tej rundzie była imponująca – jedenaście zwycięstw w dwunastu meczach.
Różnie można liczyć, bo mieliśmy też zaległy mecz z Miedzią, ale rzeczywiście nasza seria robiła wrażenie. A gdybyśmy mieli szerszą kadrę, to moglibyśmy się pokusić o jeszcze lepszy wynik w tej rundzie. Szczególnie w ostatnich meczach z Katowicami i Arką graliśmy na „dopalaczach” i fajnie, że w ogóle zebraliśmy jedenastkę. A poza meczami z Bytomiem i właśnie Arką, nie mieliśmy żadnego spotkania w pełni słabego.

W pewnym momencie zaczęło się o was mówić, jako o kandydacie do awansu.
Zabrakło nam punktów z jesieni, bo przynajmniej dwa mecze oddaliśmy w głupi sposób. W 93. minucie z Zawiszą i z Wartą. Cztery oczka więcej to już 58, czyli bardzo dobry wynik. A w Bytomiu poczuliśmy się zbyt pewni siebie, że punkty i tak nam dopiszą, co muszę wziąć na swoje barki. Moją rolą było zmotywowanie zespołu, ale gdyby nie indywidualny błąd przy bramce na 2:0, bylibyśmy w stanie ten wynik wyciągnąć na 1:1, bo w drugiej połowie już dominowaliśmy. Ten mecz był jednak rysą na naszej postawie.

Nie obawia się pan, że powtórzy losy Dominika Nowaka, który wykręcił fenomenalną serię z Flotą, ale dobił do ściany, a potem pogoniono go z hukiem? Wypadł facet z karuzeli, mimo że niektórzy brali go pod uwagę – podobnie jak pana – w kontekście Ekstraklasy.
Ale ja nie mam wrażenia, że dobiłem z Dolcanem do ściany. Porównywałem naszą sytuację z Flotą i większość piłkarzy, których chcemy zatrzymać, wchodzi właśnie w optymalny wiek. Roczniki 86, 88, 90, czyli zupełnie inaczej niż choćby w Kolejarzu czy Flocie, gdzie liderem był Marek Niewiada. U nas struktura jest nieco inna. Wciąż mamy zawodników młodych i głodnych, dlatego mam nadzieję, że pójdziemy jeszcze do przodu. Liczymy się z odejściem Mateusza Cichockiego, który może wrócić do Legii, albo Mateusza Piątkowskiego, ale cały trzon chcemy zatrzymać. Poza tym w końcu uwierzyliśmy, że możemy wygrywać, a wcześniej tego nam brakowało. Pewność siebie znajduje się w wynikach, tabeli i jakości gry. Aż sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie w następnej rundzie, ale dalej chcemy ściągać młodych piłkarzy, bo na gwiazdy nas nie stać.

W wielu innych drużynach prym wiodą starsi zawodnicy. W Tychach grę robi Piotr Rocki, w Kolejarzu – Kowalczyk, masę bramek strzela Arkadiusz Aleksander. Można wymieniać i wymieniać.
Umiejętności piłkarskich nie oszukamy. Rocki jest fantastycznie wyszkolony, w Ekstraklasie nie ma tak regularnie strzelających snajperów jak Aleksander, a Maciek Kowalczyk jest klasą samą w sobie. Świetną robotę wykonuje tu też Przemek Cecherz, który doprowadził go do kapitalnej formy. Cała ta trójka poradziłaby sobie w Ekstraklasie, ale trend nakazuje stawiać na młodzież. A bez takich ludzi ciężko podnieść jakość – to od nich młodzi mogliby się uczyć. Tak to powinno wyglądać.

Zastanawia nas jeszcze kwestia obcokrajowców – menedżerowie już się nauczyli, żeby do pana nie dzwonić?
To zupełnie nie tak! Prowadziłem zespoły, w których miałem obcokrajowców. A Chuks Gallardo był u mnie w Mazurze Karczew kapitanem i najsympatyczniejszym piłkarzem w zespole. Zawodników z zagranicy mogę ściągać, jeśli podniosą mi jakość, bo jeżeli mam komuś płacić za mieszkanie i czekać jeszcze, aż się zaaklimatyzuje. To są koszty, naprawdę. A pierwsza liga jest specyficzna – niewielu obcokrajowców poradzi sobie w niej tak, jak Ricardinho czy Nakoulma. Wolę zamiast tego ściągnąć większą grupę młodych Polaków lub podpisać umowę o współpracy z Legią. Czysta ekonomia. Gdybym miał 50 tysięcy, sprowadziłbym kogoś takiego jak Ljuboja czy Radović, ale tylko takich, którzy od razu podniosą jakość zespołu, a nie tylko uzupełnią kadrę. Bo z całym szacunkiem, ale mam dookoła dwumilionowe miasto i jeżeli w nim nie znajdę podobnych piłkarzy, to albo ze mną jest coś nie tak, albo z Warszawą.

Norambuena odetchnął z ulgą?
Jeżeli mógłby podnieść jakość, to z chęcią bym z nim popracował. Ljuboja, Radović, Nakoulma, Vrdoljak – klasa sama w sobie. Ale skoro na takich mnie nie stać, to wolę wziąć młodych Polaków. Takie jest miejsce Dolcanu w całym tym łańcuchu pokarmowym. Jakoś nie słyszę, żeby w pierwszej lidze słowackiej grało dwudziestu Polaków, a u nas Czechów i Słowaków jest bardzo dużo.

Współpraca z klubem ekstraklasowym wydaje się naturalnym rozwiązaniem dla mniejszych klubów pierwszoligowych.
Jesteśmy po rozmowach z Legią i mam nadzieję, że sfinalizujemy je do przyszłego tygodnia. Ustaliliśmy z prezesem Leśnodorskim, że będziemy mieli prawo do pierwszego wyboru jego piłkarzy. To znaczy drugiego – bo pierwszy jest Piast Gliwice. Mam nadzieję, że osiągniemy to porozumienie, bo wszystko zmierza w dobrym kierunku, a Cichocki przetarł szlaki. Teraz czekamy na niego z niecierpliwością, ale wiemy, że jest wiele klubów w Ekstraklasie, które dałyby mu pograć więcej niż Legia. Teraz ten klub nie traci jednak z oczu swoich najbardziej utalentowanych piłkarzy, jak było z Robertem Lewandowskim.

Kazimierz Moskal stwierdził w rozmowie z Weszło, że Nieciecza byłaby dobrym klubem satelickim dla Wisły.
To naturalna droga dla klubów z Ekstraklasy, które dobrze szkolą młodzież, a nie wiem, czy Wisła do takich należy. My z Legią takiego problemu nie mamy, bo selekcja jest tam dobrze prowadzona, ale z drugiej strony – tu kamyczek do ogródka – przez dwa lata nie dostałem ani jednego piłkarza, który zbliżyłby się poziomem do Cichockiego. Ta szkółka też jednak ewoluuje, udoskonalają metody treningowe i szkolą coraz lepszych piłkarzy. W tym ostatnim rzucie, po Rybusie, Borysiuku i Ł»yrze, trafiło się kilku ciekawych zawodników, jak choćby Długołęcki, Mikita. I to chyba tyle. Szczególnie Mikita miałby spokojnie miejsce w naszym zespole.

Dolcan staje się coraz bardziej atrakcyjnym miejscem, nawet wizualnie. Powstała już nawet nowa trybuna.
Wolałbym, żeby powstała nowa murawa, bo piłkarze na trybunie nie grają.

Jasne, ale zapraszacie piłkarza i ogólne wrażenie jest bardzo ważne.
Wszystko idzie w dobrym kierunku, ale to jak z budową stadionu – nikt nie przygotuje od razu kilku trybun. Wszystko musi potrwać, a zdajemy sobie sprawę, ile to wszystko kosztuje.

Rozmawiamy o Legii, a na pogrzeb Polonii się nie wybieracie?
Raczej w trupach nie grzebiemy. Szacunek dla Piotrka Stokowca za to, co zrobił, bo dużą sztuką było połatanie zespołu w drugiej rundzie, a jeszcze wypromował Przybeckiego i Hołotę. Duży sukces, ale szkoda, że klub ze stolicy tak upadł.

Ale patrząc na dwa ostatnie mecze rundy wiosennej, nie znalazłby pan do Dolcanu z dwóch piłkarzy?
Mam odmienne zdanie.

Kopciński?
Kopciński? To tutaj się pochwalę, bo to chłopak, którego ściągałem do Znicza z czwartej ligi. Stokowiec wypożyczył go zimą i dał zadebiutować w dwóch ostatnich kolejkach. Od dwóch lat zabiegamy, by prezes wypożyczył nam Krzysia, ale do tej pory nie udało nam się dojść do porozumienia.

Czyli trafiliśmy.
Tak. To jedyny przykład, ale przypomnę, że w tabeli Młodej Ekstraklasy Polonia jest na samym końcu, bo gra samymi młodymi chłopakami z roczników 94, 95.

Kiedy Dolcan był bliski awansu do Ekstraklasy, kilka razy pytaliśmy pana o najbliższe plany, ale wtedy była pełna dyplomacja. Jak podchodzi pan do tej sprawy z perspektywy czasu?
Musiałem trzeźwo spojrzeć na stan swojej kadry, bo wiedziałem, na jakim materiale pracuję.

To fakt, mieliście wąską kadrę.
Teoretycznie mieliśmy też wielu juniorów, a ciężko wziąć piłkarzy z grupy, która regularnie przegrywa w okręgówce i dawać im szanse. Jeśli oni nie są w stanie wygrać z Bobrem Tłuszcz, to mają zasilić pierwszy zespół? Próbujemy ich pojedynczo brać na treningi, ale – nie oszukujmy się – musi być postęp. Praca z młodzieżą w Dolcanie pozostawia wiele do życzenia z kilku powodów. Oprócz selekcji – baza. Te dzieciaki nie mają, na czym trenować i stąd te braki. Ale my akurat, mamy gdzie ćwiczyć – podpisaliśmy umowę z boiskiem na Rembertowie, które jest świetnie przygotowane, ale musimy przebierać się u nas i dopiero tam jechać. W zimie brakuje nam tylko boiska ze sztuczną trawą i musimy jeździć po stolicy od Ursynowa po Milanówek. Niczego więcej nie potrzebujemy, bo np. siłownię mamy najlepszą w Warszawie.

Mówi pan o zawodnikach z okręgówki, problemach ze sztucznym boiskiem… Kiedy człowiek zaczyna się męczyć taką prowizorką?
Czuję, że już teraz potrzebuję urlopu, bo w tym sezonie mieliśmy prawdziwą huśtawkę nastrojów, ale chcielibyśmy jeszcze pokazać coś więcej. Widziałem, że wygraliśmy na waszej stronie w plebiscycie na typowego pierwszoligowca, a chyba powinniśmy zaistnieć jako pierwszoligowiec bardzo ładnie grający… Zobaczymy. Na razie zostajemy w Dolcanie, znamy środowisko i może skorzystamy z kilku wyjazdów na staż w tym roku, a nie z dwóch, jak było wcześniej. Może jeszcze ktoś zauważy naszą pracę i da nam kolejną szansę w Ekstraklasie.

Mówi pan „nam”, czyli liczy cały sztab…
Jak w biznesie – jestem tak dobry, jak moi współpracownicy. Sztab, który mam w tej chwili, spełnia w pełni moje oczekiwania. Mariusz Liberda, Michał Pulkowski i Michał Mirota to ludzie, którzy w pełni angażują się w pracę za bardzo niewielkie pieniądze.

Ma pan przekonanie, po Jagiellonii i Bełchatowie, że jeśli np. w listopadzie zgłosi się jakiś poważny klub, to pozwolą panu odejść?
Jestem po rozmowie z prezesem, kilka warunków zostało nam do ustalenia i wkrótce mamy się spotkać, by je potwierdzić. Sam też muszę być zabezpieczony, bo mam rodzinę i nie mogę sobie pozwolić na rozstanie bez żadnego zabezpieczenia ze strony klubu.

Pracując w pierwszej lidze można się dorobić?
Raczej nie. To prędzej poczekalnia przed pracą za duże pieniądze. Nie traktuję tego jako szczytu mojej przygody trenerskiej, tylko jako miejsce, gdzie mogę się rozwinąć. Od momentu, kiedy przyszedłem do Dolcanu, z każdym kolejnym rokiem mieliśmy cięcia finansowe. Ściągaliśmy piłkarzy tańszych, rezygnowaliśmy z najdroższych, ale istnieje pewna granica i na ciągłych oszczędnościach daleko nie zajedziemy. Teraz dostałem zielone światło od prezesa, że jeśli będziemy musieli rozszerzyć kadrę, to możemy sobie na to pozwolić. Ważne jest też to, że nie mamy kominów płacowych, jesteśmy bardzo stabilni i wypłacalni, jako jeden z nielicznych klubów w pierwszej lidze. Na początku traktowano nas jako pewnego spadkowicza, bo co to jest Dolcan? Pamiętam nawet miny tych gwiazd, które przyjeżdżały na nasz stadion, a wyjeżdżały bez punktów. Dziś ten szacunek mamy i na to pracujemy. A to naprawdę pomaga! Sami byliśmy w takiej sytuacji – jeździliśmy na Wartę, Arkę, GKS, Zawiszę i widać było, że zespół nie czuł się pewnie. Potem to wszystko się zmieniło.

Nieraz pisaliśmy, że o ile w Ekstraklasie jakiekolwiek reguły nie istnieją, to w pierwszej lidze jest z tym jeszcze gorzej – naprawdę każdy może wygrać z każdym i nie ma w tym niespodzianki.
A nie zauważyliście, panowie, tej prawidłowości od czasu rozprawienia się z korupcją? Kiedyś były drużyny swojego stadionu, zespoły, które świetnie grały na wyjazdach, wiadomo było, kto spadnie… Teraz mówimy, że nasza liga jest nieprzewidywalna, ale w innych do końca walczą dwa zespoły i scenariusz jest znany prawie od początku. Na przykład w Bundeslidze decydują bardzo drobne niuanse…

To też wyniku z podziału praw telewizyjnych, na co np. w Hiszpanii wszystkie kluby – poza Realem i Barceloną – narzekają. Dla was Orange Sport był jakimś oknem na świat, choć pieniądze były z tego tytułu drobne.
Niektóre kluby z pierwszej ligi – np. Zawisza, Arka czy Cracovia – miały lepszą oglądalność niż kilka klubów, np. Podbeskidzie czy Bełchatów, bo nie zrobimy wielkiego widowiska bez kibiców. Jeśli gralibyśmy mecz Dolcan – Kolejarz przy dziesięciu tysiącach ludzi, to – niezależnie od jakości piłkarskiej – ten produkt będzie atrakcyjny. Orange bardzo fajnie to opakowało i cieszy mnie, że coraz więcej się o tej lidze mówi. Czasem z przymrużeniem oka, ale…

… ale tak trzeba, nie czarujmy się.
Fakt, ludzie oglądają piłkę, żeby się dobrze bawić i to zadęcie nie jest potrzebne. To pierwsza liga, mamy sobie ciąć żyły po porażce? Orange sprzedaje to w ciekawy sposób, także dzięki komentatorom, miło posłuchać Andrzeja Iwana. Ale Ekstraklasa ma nieporównywalnie lepszy poziom, klasa światowa. Jedna z najlepszych opakowanych lig w Europie.

Można dyskutować, czy to jest adekwatne do poziomu.
To wywróćmy jedną kamerę i się okaże.

Można też żartować, że jest to liga prowincjonalna, w której mamy oczywiście jakiś show i walkę.
Oglądam wszystkie mecze z każdej kolejki i momentami fajnie się na to patrzy, ale jeżeli nie będziemy poważniej traktować i lepiej inwestować w niższe ligi, to nie możemy oczekiwać dobrej piłki na wielkim poziomie.

A źle traktujemy?
Doprecyzujmy – mówię przede wszystkim o finansach.

Z Orange wiele nie możecie dostawać.
To są łzy. Fajnie byłoby, gdybyśmy się dorobili dwóch profesjonalnych lig – jednej z opakowaniem na światowym poziomie i drugiej dobrej, a nie z przymrużeniem oka, jak sami to określiliście.

Ma pan okazję o coś zaapelować.
Wolałbym tego nie robić.

Na Weszło proponowaliśmy tzw. „spadochronowe” dla klubów, które spadają do pierwszej ligi. Czyli pieniądze, które pozwolą im pokryć wyższe kontrakty z Ekstraklasy, by nie polecieli jeszcze niżej, jak Bytom, ŁKS czy Odra Wodzisław
Idealne rozwiązanie, naprawdę. Te kluby najpierw żyją na kredyt, a potem umierają, bo zżerają je kontrakty. Ale Ekstraklasa też nie jest aż tak bogata, bo pieniędzy z Canal+ nie ma aż tyle, by podnieść poziom najwyższego poziomu i podzielić się z pierwszą ligą. Jakiś złoty środek musimy jednak znaleźć. Jesteśmy bezpośrednim zapleczem Ekstraklasy i jeśli ona ma skądś czerpać, to tylko od nas albo z zagranicy. Innej drogi nie ma. Zastanówmy się – kiedy polscy trenerzy zaczęli pracować na Zachodzie? W czasach sukcesów reprezentacji. Im więcej młodych Polaków w niższych ligach, tym więcej w Ekstraklasie, wtedy silniejsza jest kadra, a jej sukces to więcej pracy polskich trenerów. Na czym dorobili się Holendrzy? Na złotym pokoleniu Gullita, Van Bastena i Rijkaarda. Od tego czasu ich trenerzy zaczęli jeździć po całym świecie. Kazimierz Górski, Jacek Gmoch, Antoni Piechniczek i Wojciech Łazarek zaczęli zarabiać pieniądze dzięki reprezentacji Polski. W koło Macieju. Jeśli sami tego nie dostrzeżemy, nie będzie z tego nic.

U nas było odwrotnie – zagraniczni piłkarze, potem zagraniczni szkoleniowcy, a na koniec obcokrajowcy w reprezentacji Polski.
Mnie podobają się trenerzy z zagranicy, ale pod jednym warunkiem… Mamy zaległości, jeśli chodzi o tworzenie akademii, więc możemy zatrudnić ludzi z Anglii czy Holandii, by pokazali nam, jak to się robi, ale u nas trzeba trochę to robić „w szpagacie” i nie wiem, czy Holender z niższej ligi od razu by się nie zawinął z powrotem do ojczyzny. A ja, powiem szczerze, nie mam wielkich kompleksów, porównując pracę zagranicznych szkoleniowców do naszych….

Każdy polski trener tak mówi.
Używamy podobnych metod, czasem nawet za dużo, tylko momentami brakuje tego zielonego dywanu. Wszędzie, gdzie byłem, wyglądało to bardzo prosto, ale wszystko sprowadzało się do pracy w akademiach, bo trenerzy w dorosłych drużynach dostają gotowy materiał. My musimy go jeszcze szlifować i doskonalić, ale naprawdę mamy dobrych trenerów.

Jak pan wspomina te testy?
Byłem w Dortmundzie i Newcastle. Mamy słabsze bazy i gorszych piłkarzy, ale wykonujemy bardzo podobne ćwiczenia. Wszystko idzie w kierunku uproszczeń. Piłkarze od początku wiedzą, co będą robić każdego dnia. A u nas prezes by pytał, czemu nie wykonujemy innych ćwiczeń, bo piłkarze się skarżą. Ale i tak trenerzy w Polsce są coraz bardziej szanowani.

Coraz bardziej, czyli… są szanowani czy nie są?
Jeszcze nam daleko do zachodnich wzorców, ale są kluby, które nie zwalniają trenerów co dwa tygodnie. Nie da się zbudować zespołu nawet w rok. Jeśli zdobędziesz mistrzostwo po czterech miesiącach, to więcej w tym przypadku niż rzetelnej pracy. Czas wszystko weryfikuje.

Z drugiej strony taka sytuacja może też dotyczyć Dolcanu, bo wystarczy, że przegracie kilka meczów z rzędu, co w pierwszej lidze jest bardzo możliwe, i nad panem też zbiorą się czarne chmury. Cały czas przypomina się sytuacja wspomnianego Dominika Nowaka, którego zasługi niektórzy w Świnoujściu chcieli nawet umniejszać.
Nawet nie chcę komentować takich wypowiedzi, bo to zupełna żenada, a przypisywanie sobie czyichś zasług jest słabe. Mnie Dominika było po prostu żal. Mamy problem nawet ze stylem pożegnania. Zanim trener się dowie, że odchodzi, na jego miejsce czeka już pielgrzymka innych szkoleniowców. To normalny rynek i każdy chce pracować, ale fajnie byłoby, gdybyśmy byli wobec siebie uczciwsi.

Ale czuje się pan na tyle pewnie, że nawet przy słabszym okresie pracy nie zostanie pan wyrzucony?
To Dolcan, a nie Legia i nie będziemy wszystkiego wygrywać. Praca w Ząbkach nauczyła mnie przede wszystkim pokory. Po pierwszym sezonie, gdy się utrzymaliśmy, była olbrzymia euforia, sam – przyznaję – troszeczkę zbzikowałem i liczyłem, że pójdziemy na Ekstraklasę. Po pierwszych kolejkach, gdy zajmowaliśmy trzecie miejsce, poczułem się bardzo mocno, a do końca sezonu graliśmy o utrzymanie.

To jaki macie cel na przyszły sezon, skoro nakłady na klub są coraz mniejsze, a oczekiwania coraz większe?
Premie mieliśmy do siódmego miejsca, a teraz chcielibyśmy się umocnić w górnej połówce tabeli i ugruntować swoją pozycję. To byłaby fajna sytuacja wyjściowa, by dalej się rozwijać. Może potem, za dwa lata, powalczymy o pierwszą trójkę? Dlatego zatrzymaliśmy jedenastu kluczowych piłkarzy, z czego dziesięciu po sezonie kończyły się kontrakty. Teraz ludzie przyjeżdżają na Dolcan i zachwycają się, jaką mamy mocną ekipę, a przypomnę, że jeszcze rok temu nikt tych chłopców nie chciał. Rafał Leszczyński wszedł z juniorów, Mateusz Cichocki nigdy nie grał w seniorach, Piotrek Klepczarek spadł z Ekstraklasy, z lewej strony Rafał Grzelak, którego wzięliśmy z Płocka i przez rok odkurzaliśmy, Bartek Osoliński z drugoligowego Znicza, Grzesiek Piesio zwiedził trzysta klubów i wszędzie był wielką nadzieją, Szymon Matuszek ze spadkowicza, Damiana Świerblewskiego nie chcieli w Ruchu Chorzów, Damian Jakubik z Mazura Karczew, Mateusz Piątkowski też ze spadkowicza… Mogę wymieniać dalej. Bartek Wiśniewski był w miarę stabilnym zawodnikiem, Darek Zjawiński też powinien grać w Ekstraklasie, a skończył w Świcie. Taki mamy zespół i naprawdę patrząc na jakość, nasze miejsce w tabeli jest wysokie.

Jest pan kolejnym trenerem w Polsce, którego można porównać do postaci z filmu „Moneyball”…
Oglądałem, z Bradem Pittem.

Ale przyzna pan, że ta metoda ściągania odrzuconych piłkarzy się sprawdza.
Samą organizacją gry można w tej lidze sporo osiągnąć. Pokazał to Robert Kasperczyk z Podbeskidziem, a ostatnio też Piast. Niewiele się zmienili od pierwszej ligi, ale wystarczył pomysł, konsekwencja i bardzo mocna pozycja trenera, by nawet na wyższym szczeblu odnosili sukcesy.

A te wszystkie cechy nie dotyczą też pana?
Mam taką nadzieję, ale przyznaję, że miałem pomysł na ten klub. Pierwszy sezon – cudowne utrzymanie, drugi – selekcja zawodników, gdzie z najdroższych trzeba było zrezygnować. W tym roku, po rundzie, dobraliśmy tylko trzech piłkarzy i każdy z nich stał się ważną częścią zespołu. Kadra jest stabilna, wprowadziliśmy nowe ustawienie, do którego trzeba było się dostosować, ale zawsze podkreślam, że dobry piłkarz poradzi sobie w każdym schemacie.

3-5-2 zaskoczyło w pierwszej lidze.
Na naszym rynku największy problem mamy z bocznymi obrońcami, więc musiałem zareagować. Bo sami powiedzcie – ilu mamy topowych lewych w Polsce? Wawrzyniak, Lisowski… Ktoś jeszcze? Nasz lewy obrońca był w nie najlepszej formie, traciliśmy wiele bramek po przegranych pojedynkach w bocznych sektorach, a stoperów mamy naprawdę niezłych. Interesuję się nowinkami taktycznymi z ligi włoskiej i pomyślałem, że 3-5-2 to niezły pomysł. Na początku niektórzy kręcili nosem, Kolejarz ograł nas 4:1 i mówiono, że to błąd systemu, ale jakoś zaczęło to funkcjonować i moim zdaniem nie straciliśmy ani jednej bramki wynikającej z błędu w taktyce. Większość padała po indywidualnych pomyłkach. A 3-5-2 jest dobrą odpowiedzią na 4-4-2 lub 4-2-3-1 i uwierzcie, że wprowadza sporo zamieszania na boisku. Poza tym przyszłość tkwi w elastyczności systemu – Juventus nie ma problemu, żeby płynnie zmienić taktykę. A jeżeli moja taktyka komuś nie odpowiada, to sorry, wykonawca ma się dopasować. Jeżeli nie – chętnie usłyszałbym, jak jego walizka stuka po bruku. Jestem otwarty na rozmowy z piłkarzami, ale granice mam bardzo sztywno nakreślone.

Gdyby to pan pracował u trenera Podolińskiego, to czego by się pan bał zrobić?
Kurczę, nie wiem, naprawdę…

Zabrać cheetosy na mecz?
A, to na pewno. Rozmawialiście z Cichockim! (śmiech) Ale rzeczywiście, przywiązujemy do tego sporą wagę. Naszym największym sukcesem jest zmiana podejścia piłkarzy do pracy. Na początku różnie z tym bywało, a już rok temu piłkarze sami sobie zażyczyli sztangę i ławkę do szatni. Coraz bardziej dbają o siebie.

Kiedy trener Jacek Trzeciak wszedł do szatni Polonii Bytom, był w szoku, jak zobaczył, że zawodnicy przed meczem jedli kanapki z salcesonem.
Bytom jest specyficznym miejscem… Trafiło tam wielu przypadkowych piłkarzy, a widać też, jaką mamy młodzież. Nie wiem, nie rozumiem… Może potrzebował diety wysokotłuszczowej? Ale naprawdę – patrząc na całą ligę, poprawa jest niesamowita! Zawodnicy zdają sobie sprawę, że mają coraz mniej czasu, by osiągnąć maksymalny pułap, a grupka baletowa jest bardzo zawężona.

Pan jest pod tym względem restrykcyjny? Piwko po meczu można wypić?
Po zwycięstwie – zawsze! Jedno piwko jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Mój autorytet na tym nie ucierpi.

A „Gazeta Wyborcza” w szatni by zaszkodziła?
Wiem, że pracujecie w portalu, który nie rozmawia z ludźmi tylko o piłce, a ja mam sprecyzowane poglądy i jeśli chodzi o „Wyborczą”, to czytam tylko dział sportowy. Wolę inne dzienniki, a świętem jest dla mnie pierwszy marca, a nie pierwszy maja. Dzień Ł»ołnierzy Wyklętych, a nie Święto Pracy. Taka subtelna różnica.

Ceni też pan polską kulturę kibicowania.
Pisałem pracę magisterską o chuligaństwie na stadionach, czytałem sporo książek m.in. pana Zielińskiego i jest to dla mnie bardzo bliski temat. Wartości patriotyczne są dziś na trybunach widoczne, co – nie będę ukrywał – bardzo mi się podoba, chociaż powinny być one nauczane w szkołach, a nie na stadionach. A ludzie, na których wiesza się psy i z których robi się bandytów, jeżdżą za swoimi klubami setki albo tysiące kilometrów i płacą za to z własnych pieniędzy. Za to należy im się szacunek, a nie piętnowanie. Ale nie mówię tylko o Legii, bo kibice Lecha np. świetnie uczcili Powstanie Wielkopolskie. Są oczywiście ciemne strony kibicowania, jak ustawki i bijatyki, ale jest tego coraz mniej. A same oprawy to nawet nie tyle wisienka na torcie, co sam tort. Super ogląda się to, co dzieje się na polskich i włoskich trybunach. To przerażające, ale nie wiem, czy gdyby nie stadiony, to wiele osób w ogóle dowiedziałoby się, kim jest rotmistrz Pilecki. Złapaliście mnie, bo historia to mój konik i mogę o niej długo rozmawiać (śmiech). Zastanawiałem się nawet nad wyborem prawa, bo bardzo ciekawi mnie okres napoleoński i historia współczesna.

Rodzina wpoiła panu te wartości?
Zdecydowanie. Pochodzę z terenów, w których historia jest żywa. Sprawy partyzantki antykomunistycznej, Sokołowa Podlaskiego i Siemiatycz, gdzie walczył Łupaszko, a ze swoim oddziałem stacjonował Młot. Dowiedziałem się o tym wszystkim od dziadka i swoje dzieci też chcę wychować w takim duchu. Zawsze bardzo dużo się u nas czytało, bez książki nie potrafię zasnąć, a moim ulubionym pisarzem jest Waldemar Łysiak, którego mam wszystkie książki. Ale nie jestem jedyny, bo wiem, że Robert Kasperczyk też go bardzo ceni.

Bolą takie artykuły, jak ten ostatni o rotmistrzu?
Każdy ma prawo do swojej oceny historii, ale są postaci, o których nie mówiło się do tej pory w ogóle, a w innych krajach nakręcono by o nich dziesięć filmów i postawiono dziesięć pomników. U nas natomiast bohaterów spotyka szkalowanie, co jest dla mnie niesamowite.

Zastanawiamy się, czy z takimi poglądami pasuje pan do polskiego środowiska piłkarskiego czy właśnie wręcz przeciwnie?
Nie wiem, bo w środowisku zwykle rozmawia się po prostu o piłce. Czasem w szatni tylko sobie z tego żartujemy, ale cieszę się, jeśli piłkarze w ogóle cokolwiek czytają. Szanuję wszystkie poglądy, a przede wszystkim tych, którzy mają swoje zdanie. Wolę takich, niż tych, którzy jak kalka powtarzają czyjeś opinie.

Można powiedzieć, że środowisko piłkarskie jest prawicowe albo konserwatywne?
Nie do końca wiem, co możemy rozumieć pod pojęciem „prawicowość” – ja to określam jako normalność. Mama, tata, dzieci – to jest dla mnie normalne, a nie prawicowe. Jeżeli ktoś ma inną orientację, super, jego sprawa i nic przykrego go z mojej strony nie spotka, bo człowieka trzeba szanować, ale ja normalność pojmuję nieco inaczej. A u nas słowo „tolerancja” strasznie się rozmyło i służy tylko po to, by uderzać młotkiem w coś, co zawsze było naturalne. Nie mam problemu, żeby pan mieszkał z panem albo pani z panią, ale pewne aspekty, do których ta otwartość zmierza, zupełnie mi się nie podobają. Wmawia się nam, że jesteśmy zaściankowi, ciemnogród… Ja tak zupełnie nie uważam. Nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi, tylko inni, ale nie mamy się czego wstydzić. Mamy Roberta Lewandowskiego – Polak pokazuje, że jesteśmy tacy sami jak pozostali. Nie dajmy sobie wmawiać, że jesteśmy gorsi.

Ma pan o czym porozmawiać z piłkarzami na zgrupowaniach?
Oczywiście. Zdarzają się jednostki, do których ciężej jest dotrzeć…

Eufemizm.
(śmiech) Ale z wieloma innymi można usiąść przy kawie i porozmawiać na wiele tematów. Bardzo inteligentnym chłopakiem jest Bartek Wiśniewski, ale tacy piłkarze zdarzają się coraz częściej. To już nie te czasy, gdy piłkarz potrafił tylko powiedzieć, że podał mi Józek, Czesiek strzelił z czuba i weszła, nawiązując do waszego portalu. To naprawdę ludzie o szerokich horyzontach. Jak jedziemy gdzieś autokarem, to dalej spora grupa gra w karty, inni czytają książki i to jest w porządku. Klepczarkowi ostatnio zresztą podrzuciłem Łysiaka, a któryś z chłopaków pożyczył mi biografię Agassiego.

Nie ma pan wrażenia, że stereotyp polskiego piłkarza jest bardziej negatywny niż rzeczywistość?
Wiele stereotypów jest u nas krzywdzących, bo mamy zaskakującą łatwość w wydawaniu sądów. Coś, co wychodzi poza ramy, jest niepokojące. A w piłce poszło to w drugą stronę. Polscy piłkarze są coraz bardziej świadomi, uczelnie też nie wymagają od nich wielkiego IQ, tylko odrobiny chęci, a to przecież też poszerza horyzonty. Bo co ci zawodnicy mają robić po treningach? Z nudów mogliby pójść do teatru. A ci wyżelowani i z torebkami zeszli, wydaje mi się, do niższych lig. Na okręgówce częściej widać takie śmieszne postaci. Wzorem nie jest już ktoś, kto zapił pod sklepem, tylko Robert Lewandowski, który doszedł do sukcesu ciężką pracą. Każdy chce zarabiać pieniądze, móc kupić iPada i jeździć dobrym samochodem. Piłka to już zawód, a nie czas na taniec. Przeraża tylko, że nasz futbol umiera na niższych szczeblach… Kiedyś trzecią ligę mieliśmy co kilka przystanków – pół Warszawy, Białystok i jeszcze kilka miast. Sama liga szóstek to było wydarzenie i w weekend na Ł»eraniu ciężko było zaparkować. Teraz na pierwszą ligę można jechać do Płocka lub do Ząbek. Szkółek mamy milion, Barcelona, Ajax… Ale gdzie ci chłopcy będą grać później? Wszyscy w Legii i Dolcanie? Nastawiamy się na akademie, a nie ma gałęzi, po której można się wspiąć wyżej. Znak czasów. Będą jeździć po całej Polsce w poszukiwaniu chleba. Ale nie wiem, czy w czasach kryzysu stać nas, by w Warszawie burzyć osiedla i budować stadiony. Idzie to raczej w odwrotną stronę. Sarmata, Okęcie i Olimpia nie mają środków, a kiedyś dotowano je z miasta lub firm państwowych. Oprócz zapaleńców, jak prezes Otwocka czy Karczewa, nie ma większego zainteresowania piłką. A bez dotacji na sport i tego dodatkowego ogniwa łańcuszek się rozerwie. I to mnie martwi najbardziej…

Rozmawiali TOMASZ ĆWIĄKAŁA i JAKUB OLKIEWICZ


Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...