Reklama

„Jeżeli ten wywiad będą czytać młodzi piłkarze, to chciałbym ich przestrzec…”

redakcja

Autor:redakcja

22 kwietnia 2013, 01:10 • 18 min czytania 0 komentarzy

– Cały czas tak się oszukiwałem. „Ryba, dawaj, ty do tego człowieku dążyłeś, a leżysz w łóżku!”. Poleżałem tydzień na antybiotykach, po czym wróciłem do treningu, mimo że jeszcze ten tydzień powinienem odpoczywać. Nie wytrzymałem ciśnienia. Jeden trening, drugi, nagle schodzę do szatni, staję na środku i zaczyna mi lecieć krew z nosa. Osłabienie organizmu. A później to się ciągnęło. 45 minut meczu było dla mnie jak 42-kilometrowy maraton. Minuta – kilometr. I potem nagle puściło – opowiada w obszernej rozmowie z Weszło Jacek Kiełb.

„Jeżeli ten wywiad będą czytać młodzi piłkarze, to chciałbym ich przestrzec…”

Czytałem z tobą sporo wywiadów i zauważyłem, że jesteś zaskakująco szczery jak na polskiego ligowca.
Mówię, jak jest. A co, mam opowiadać, że jestem stuprocentowym profesjonalistą?

Tak cię postrzegano. Jako gościa, który przejmuje się piłką aż do przesady i nie potrafi sobie radzić z porażkami.
Nie mówię, że te emocje u mnie opadły. Zawsze zostawiam serducho na boisko, gdziekolwiek gram, ale chodzi mi o te wypowiedzi. Prawie wszyscy opowiadają, że dają z siebie maksimum, a gdybyśmy rzeczywiście wszyscy byli takimi mega profesjonalistami, to dziś znajdowalibyśmy się w tym miejscu co „Lewy” czy „Błaszczu”. Wszyscy im zazdrościmy i gratulujemy, a tak naprawdę oszukujemy samych siebie. Zamiast opowiadać, że jesteśmy stuprocentowymi profesjonalistami, lepiej czasem spojrzeć prawdzie w oczy i szczerze przyznać, że tak nie jest.

Sztandarowe hasło w każdej rozmówce. „Dałem z siebie wszystko”.
To chyba takie oczyszczanie samego siebie, bo zamiast o tym mówić, powinno się to pokazywać na boisku. Mnie to ostatnio dotknęło – może nie wyglądałem w meczu jakoś świetnie, ale w 70. minucie już nie widziałem na oczy ze zmęczenia, trener mnie zdjął i wtedy wiedziałem, że dałem z siebie wszystko. Ale profesjonalizm nie polega tylko na wysiłku w trakcie meczu. Poza boiskiem też trzeba umieć się prowadzić – tak to rozumiem. Nie chcę, żeby moje słowa zostały źle odebrane, ale powinniśmy sobie zdawać sprawę z naszych słabości. Skłamałbym mówiąc, że jestem stuprocentowym profesjonalistą, bo jakieś niedociągnięcia zawsze się zdarzają.

Coś sobie szczególnie wyrzucasz?
Nie chodzi o wyrzucanie sobie czegokolwiek, ale raz człowiek położy się później spać, innym razem pójdzie na trening bez śniadania, albo na treningu się nie przyłoży. Rzadko się to oczywiście zdarza, ale takie szczegóły składają się w całość i sam wiem po sobie, że mogłem dać z siebie więcej. Jeśli piłkarze Górnika Zabrze schodzą z boiska i mówią przed kamerą, że dali z siebie wszystko, to jestem w stanie im uwierzyć, bo to po prostu widać po samej grze. Ale jeśli mówi to facet po przegranej 0:4, to przepraszam, ale chyba coś tu jest nie tak. W każdej drużynie tak jest, że jeśli dwie-trzy osoby mają słabszy dzień, to musi się odbić na całym zespole. Jeżeli przegraliśmy kilka meczów, to nie możemy szukać usprawiedliwień i zwalać na trenera, że nas źle ustawił. Winy trzeba szukać u siebie.

Reklama

Pytanie, czy akurat w waszej pozycji jest sens szukać tej winy. Sytuację finansową Polonii zna w Polsce każdy i wszystko zależy od oczekiwań, bo nie oszukujmy się – drużyny też już nie macie na pierwszą trójkę. Trzeba zacząć mierzyć siły na zamiary.
Wcześniej mieliśmy, ale trochę się to rozwaliło, wiadomo… Cóż, trzeba walczyć. Wierzymy nie tyle w to, że będziemy wysoko, ale w to, że będziemy grać na tyle, na ile nas stać. Brakuje nam chyba trochę doświadczonych zawodników. Ostatnio czytałem taki artykuł o Wiśle z czasów „Baszcza” i „Kosy”. Oni to ciągnęli, wszystko wyglądało tak, jak powinno i ten zespół przez cztery lata nie przegrał meczu! Bramki Kalu Uche do dziś pokazują w telewizji i wspominają, że ten gość grał w Polsce. To była drużyna…

W Polonii dziś każdy pewnie gra bardziej o swój byt niż o przyszłść klubu. Trzeba was traktować jako potencjalnego spadkowicza, bo jeśli Król dalej nie będzie płacił, to możecie mieć problem z uzyskaniem licencji.
Wiem, o co ci chodzi, bo nieraz słyszę to od znajomych: „Ryba, teraz graj już dla siebie!”. A gdyby tak było, to od razu ktoś by to w szatni zauważył. Tak się nie da, naprawdę! Jeżeli komuś mogę dograć, to dogram – wtedy radość jest jeszcze większa. Próbując oszukać zespół, oszukałbym tak naprawdę sam siebie. Chłopaki w szatni mają świadomość, że po sezonie połowy z nas już w Polonii nie będzie, ale dopóki tu jesteśmy, nikt pod siebie grał nie będzie. I nie gra! Popatrz na nasz ostatni mecz. „Miły” dawał super piłki, „Wszołi” tak samo. Potem wymyślamy różne cieszynki i jest naprawdę fajnie.

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie?
Tak, jesteśmy na to dowodem. Mamy bardzo ciężką sytuację finansową, ale na szczęście mogę liczyć na pomoc rodziców i znajomych.

Poważnie? Jest aż tak źle? Zdaję sobie sprawę, że tacy zawodnicy jak Adam Pazio, którzy dopiero wchodzą do ekstraklasowej piłki, mogą mieć ciężko, bo trudno żeby coś odłożyli, ale ty jednak chwilę na tym poziomie grasz.
Oczywiście, ale do banku i tak muszę chodzić wstrzymywać kredyty mieszkaniowe. Ten, który mam, co prawda jest duży, ale jak przez bardzo długi czas nie dostajesz pensji, to jednak musiałem zacząć liczyć na czyjąś pomoc. Jeden z moich znajomych z Kielc zaprosił mnie nawet do swojego mieszkania i powiedział, że nie wyjdę od niego, dopóki nie wezmę od niego pieniędzy, bo wie, jaką mamy sytuację. Inny kolega też trochę mnie finansowo podratował, bo wydatki, mając kredyt, cały czas były spore. Chociaż teraz, po tym, jak go wstrzymałem, będzie trochę łatwiej. Ludzie myślą: „o, piłkarz, zarabia nie wiadomo ile tysięcy. Pewnie tyle w miesiąc, ile my w rok”. Ale zarabiając takie pieniądze, decydujesz się na mieszkanie i nie bierzesz mniejszego kredytu, tylko większy, żeby nie spłacać go nie wiadomo jak długo. Przynajmniej ja tak mam – ponad połowę zarobków ładowałem w mieszkanie, a nie zdawałem sobie sprawy, jaka będzie mnie czekać sytuacja… Trudno, pieniądze nie są najważniejsze i dopiero w takiej sytuacji zaczynasz dostrzegać prawdziwe intencje ludzi. Nie chodzi o to, żeby ktoś nas klepał po plecach i mówił: „ale macie przesrane”. Chodzi o takie proste gesty: „chłopaki, walczcie, nie dajcie się!”. Kibice Polonii też bardzo fajnie do nas podeszli. Mieliśmy z nimi spotkanie i powiedzieli, że jeśli ktoś z nas potrzebuje pomocy, to oni zrobią, co będą mogli, by nas wesprzeć. Podziękowaliśmy, ale każdemu byłoby głupio tłumaczyć się przed kibicami: „pomóżcie, bo jest taka i taka sytuacja”. Trzeba jakoś sobie radzić.

Nie przesadzasz z tymi kibicami? Pamiętam takie nagranie, gdy mieli pretensje do Łukasza Piątka za to, że ten chce opuścić klub, co było nielogiczne. Facet nie dostaje pieniędzy, znalazłby miejsce w większości klubów Ekstraklasy, więc to chyba normalne, że chce się wyrwać z tej chorej sytuacji. Ile można…
Oczywiście, kibice Polonii nie powinni mieć żadnych pretensji do „Piony”, bo gościu wszystkie mecze w swojej karierze na najwyższym poziomie rozegrał w barwach Polonii i naprawdę jest tej drużynie oddany! Ale jeżeli zapala się światełko i zgłasza się jakiś inny klub, to kibice powinni mu grzecznie podziękować. Ja na przykład nigdy nie odwdzięczę się fanom Korony za to, jak mnie traktowali. Do dziś do mnie dzwonią, mimo że gram w innym klubie, za co serdecznie im dziękuję. Tak samo kibice Polonii powinni zrozumieć Łukasza i trzymać za niego kciuki: „dobra, idź do lepszego klubu!”.

U niego granica cierpliwości chyba została przekroczona. A u ciebie? Jeżeli musisz wstrzymywać kredyty, to znaczy, że pensji nie dostajesz długo. Zdecydowanie za długo.
Długo, długo, ale nie wiem, czy mogę oficjalnie mówić o terminach. Jest tego sporo, ale takie jest życie. Przez wszystko trzeba przejść. Były słodkie chwile, teraz jest troszkę trudniej. A gdzie leży granica? Nie wiem. Może już została przekroczona? Pretensje do pana Króla mamy, to wiadomo…

Reklama

Trudno żebyście nie mieli.
No tak, ale gość też ma jakieś swoje problemy i staramy się go w jakiś sposób zrozumieć. Może ma ciężką sytuację i…

Jacek, jak się ma ciężką sytuację, to się nie kupuje klubu piłkarskiego!
No właśnie, ale to już jego sprawa. On tak zrobił i wszyscy będą z nim jechać. Może nie liczył się z tym, że Polonia będzie tak wysoko? Trener Stokowiec zrobił super robotę, wypromował kilku chłopaków… Popatrz na ostatni mecz, w pierwszym składzie wypuścił „Wrzesina”, który nigdy wcześniej nie wychodził w jedenastce. Trzeba mieć jaja, nie? Nie chcę tu nikomu słodzić, ale to cieszy, że trener nie boi się stawiać na młodych.

Sytuacja to na nim wymusiła, natomiast odsuwając Wojciecha Szymanka, pokazał, że tych jaj właśnie nie ma. Sam, jeszcze jako zawodnik KSZO, występował jako lider strajku, a teraz dziwi się piłkarzowi, że narzeka na finanse klubu.
Jak było w KSZO, to już wie sam trener. Może sam kiedyś zostanę szkoleniowcem i zrozumiem jego pozycję. Góra na niego naciska i trzeba na to spojrzeć z innej perspektywy. Nie można oceniać jednostronnie.

Stokowiec kreuje się na „trenera-przyjaciela” i chyba nawet na jednej z pierwszych konferencji stwierdził, że nie jest typowym trenerem, tylko raczej starszym kolegą. Odsuwając Szymanka przeczy sam sobie i przekreśla cały ten pozytywny wizerunek.
Ale trener już zawsze zostanie trenerem i nie będzie już nigdy piłkarzem. Zawsze między nami będzie istnieć jakaś granica, nie ma co się oszukiwać. To po prostu dwie różne funkcje, ale my nie możemy na razie powiedzieć złego słowa na trenera Stokowca. Jest z nami szczery – kiedy ma coś do przekazania, zaprasza na rozmowę indywidualną i mówi ci to wprost. Nieraz się o tym przekonałem. Pamiętam, że jak miałem kontuzję powiedział, że muszę podwinąć jaja i wziąć się za siebie. Miał rację. Podwinąłem i robię wszystko, żeby grać. Chcę się trenerowi odwdzięczyć za zaufanie, jakie mnie obdarzył, bo wziął mnie i poczekał aż dojdę do siebie. Miałem problemy z kostką, a i tak mnie zabrał na obóz! Dlatego nie mogę na niego powiedzieć złego słowa.

I nie poczuliście się oszukani, gdy w eter poszła informacja, że on dostaje pieniędzy, podczas gdy wy biedujecie?
Dostaje, nie dostaje… My tak naprawdę nie wiemy, jak to jest z tymi pensjami. Fajne jest to, że pomimo że w klubie jest źle, tworzymy drużynę. I nie ma czegoś takiego, że gramy przeciwko trenerowi. To gówno prawda, a taki artykuł też się niedawno gdzieś ukazał. Absurd. Przecież wszyscy wiemy, jaka była Polonia… Pan Wojciechowski płacił dużo pieniędzy, ale chłopaki wspominają, że atmosfery nie było. Dziś jest przeciwnie. Bieda łączy. Każdy przeżywa kryzys, ale potrafimy się do siebie uśmiechnąć, porobić jaja i atmosfery można nam pozazdrościć.

Jesteś spokojny o swoją przyszłość? Że Król spłaci wszystkie długi, a nawet jeśli nie, to finansowo odbijesz się w kolejnym klubie?
Staram się o tym nie myśleć.

Nie da się o tym nie myśleć, gdy wstrzymujesz kredyty.
No tak, jeszcze spłacam to mieszkanie, które kupiłem w Kielcach. Nie jest to sto tysięcy miesięcznie i na szczęście bank poszedł mi na rękę. O przyszłości myśli się cały czas, ale czy się martwię? Nie mam czegoś takiego, że wrócę do Lecha, nie będą mnie tam chcieli, ale zostanę i będę kasował siano. Nigdy nie będę takim człowiekiem. Na pewno przyjdzie moment, kiedy zastanowię się, co mogłem zrobić lepiej, ale nie można się kierować wyłącznie pieniędzmi. Jeśli one wchodzą na pierwszy plan, to nie ma przyjaciół ani rodziny. Myślę o przyszłości, ale się nie boję, bo wierzę, że lepsze czasy przyjdą. Teraz jest co prawda kompletny dół, ale robię to, co kocham.

W polskiej piłce czasem wystarczy jeden sezon, by przez dekadę ślizgać się po klubach, zarabiając niezłe pieniądze i będąc absolutnie bezużytecznym piłkarzem. Przykłady można mnożyć. Ty po swoich pierwszych bardzo dobrych sezonach w Koronie nie pomyślałeś sobie, że jakoś to będzie i poniżej pewnego przyzwoitego pułapu nie spadniesz?
Hmm… Tak, miałem takie myśli. Osiągnąłem wszystko, jestem w Lechu, dostaję dobre pieniądze, są puchary, czasem zagram dobry mecz i wszystko pięknie. Przyznaję się bez bicia. Ale potem przychodzi choroba, wypadasz ze składu, trafiasz do Polonii, gdzie nie ma pieniędzy… Kubeł zimnej wody mi się przydał, bo miałem głowę w chmurach, mimo że wcześniej zawsze powtarzałem, że mi to nie grozi. Bzdura. Zapomniałem o wszystkim, sam dla siebie byłem najważniejszy. Tak było, to był błąd i dziś przepraszam wszystkich, którzy też to tak odczuli.

Nie sprawiałeś wrażenia gościa z sodówką.
Ale nie chodzi o to, że dostałem kasę i były dupy, kasyno lub jakieś zajawki na trawę czy inne rzeczy! To zupełnie nie to. Ja po prostu zapominałem o wszystkich, nawet o rodzinie, która jest dziś dla mnie tak dobra, że jest mi zwyczajnie głupio. Był pewien moment – krótki, ale był – gdy patrzyłem na ludzi z góry. Może tego nie było widać, ale sam wiem, że tak to czułem. Że mam przewagę… Co to nie ja, po prostu. Nie potrafiłem być dobry dla ludzi. Nie miałem dla nich czasu, byłem tak zadufany w sobie. Na szczęście ktoś podszedł, strzelił mnie w głowę i sprowadził na ziemię.

Ojciec?
Oj tak. Zawsze trzymał mnie krótko i nigdy mu się nie odwdzięczę. Teraz zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Ale dlatego właśnie mówię o tym profesjonalizmie! W niejednym z moich wywiadów znajdziesz zdanie, że sodówka mi nie uderzy i co? Pach! Uderzyła.

Nie byłeś przygotowany na większe pieniądze?
Popatrz na Wszołka i Przybeckiego. Goście mają warunki niesamowite, na pewno zrobią kariery i za moment zaczną zarabiać poważne pieniądze. Ale nie mogą się wtedy odizolować! Najlepiej, żeby rodzice sprawowali pieczę nad ich zarobkami. A nie tak jak ja – „ja was nie potrzebuję”. Wiele razy kłóciłem się o to z ojcem. „Nie chcę od was pieniędzy, nie potrzebuję pomocy”. A dziś? Dziś to oni przywożą mi jedzenie i pieniądze. Nawet nie wiesz, jak szybko role mogą się odwrócić. Czasem – tak jak mówiłeś – wystarczą dwa sezony dobrej gry – i zaczyna się bujanie. „A, kupię sobie spodnie za cztery stówy, muszę mieć oryginalne buty!”.

Ciebie co najbardziej kręciło? Samochody?
Samochody uwielbiałem zawsze, ale akurat na nie nigdy nie wydawałem fortuny. Teraz mam BMW z rocznika 2002, czyli samochód w moim zasięgu, nie jakiś kosmicznie drogi. Zresztą zawsze tak postępowałem – jak kupowałem auto, to poprzednie sprzedawałem i tylko sobie dopłacałem. Większą zajawkę miałem na gadżety. Fajny telefon, nowy telewizor czy inne duperele, które – dziś to widzę – tak naprawdę nie były mi potrzebne. Teraz nie wiem, kiedy byłem na jakichś większych zakupach. Ciężko mi powiedzieć, nie pamiętam! Żyję z dnia na dzień, mama nawali jedzenia do pudełek, przywiezie swojską wędlinę… I to jest fajne, nie ubolewam nad przeszłością, że kiedyś byłem taki i zarabiałem tyle. Trudno, było, minęło. Wiem, na kim mogę polegać.

Wziąłeś ślub? Widzę, że masz kilka obrączek.
Nie, jedna to różaniec, a druga – modlitwa „Ojcze nasz”. Od czerwca ubiegłego roku jestem człowiekiem nawróconym, bo wtedy uwierzyłem w Boga. Wcześniej wychowywałem się co prawda w rodzinie katolickiej, ale chodzenie do kościoła czy przeżywanie jakiegoś święta traktowałem jako coś do odbębnienia. Zwykłe przyzwyczajenie. Po wyjeździe do Medjugorje, naprawdę się zmieniłem. Miałem wybranych pięć cztery-pięciogwiazdkowych hoteli na wakacje, Cypr, Turcja, Egipt, Majorka, basen musi być, kasa nieważna, bo mam, ale mama poprosiła mnie, bym pojechał do Medjugorje. Potem byłem tam na Sylwestra, w te wakacje też jadę i dziś staram się modlić codziennie. Należę do wspólnoty – pozdrawiam „Ananasy” – i nie kryję się, gdy mam zrobić znak krzyża. Absolutnie nie mówię, że jestem jakiś święty, ale dziś po prostu nie wstydzę się o tym mówić. I zauważyłem, że wielu chłopaków też tak do tego podchodzi.

Z drugiej strony jest też wielu hipokrytów, którzy tatuują sobie religijne symbole, a ich życie prywatne – delikatnie mówiąc – odbiega od takiej ostentacyjnej religijności.
Czasem tak jest – rozmawiam o tym ze znajomym proboszczem z Kielc – że wchodzisz na boisko, ciśnienie się podnosi, przeklinasz… Staram się tego unikać, ale czasami się nie da. To są nerwy. Ważne, żeby potem z tego ciśnienia zejść, ale jak już tak rozmawiamy, to polecam to Medjugorje. Kto może, niech tam pojedzie, bo można przeżyć naprawdę fajne chwile. Ja, co ciekawe, przyjechałem parę dni po tym, jak wyjechał stamtąd trener Mancini. Potem Manchester zdobył mistrzostwo Anglii i przyjechał jeszcze raz! Fajnie, że gość o tym mówi i się tego nie wstydzi.

Mówisz o swoim życiu i wszystkich błędach wyjątkowo szczerze jak na piłkarza. Powiedz mi jeszcze, w którym miejscu ta twoja kariera się załamała i kiedy – twoim zdaniem – popełniłeś błąd? Do pewnego momentu wszystko wyglądało znakomicie, a potem zaliczyłeś spory zjazd, który trwa tak naprawdę do dziś.
Starsi zawodnicy wiedzą, jak jest, ale jeżeli ten wywiad będą czytać młodzi piłkarze, to chciałbym ich przestrzec. Każdemu o tym mówię: „nie można grać dla pieniędzy”. Trzeba sobie wybrać, dla kogo strzelasz bramki – dla rodziny, żony, dziecka, kibiców… W Koronie tak miałem – uwielbiałem, jak podnosiła się wrzawa na stadionie. O Poznaniu już nawet nie mówię, co się działo, gdy przychodziło po czterdzieści tysięcy. To wszystko tak rosło… Korona – pierwsza liga, zaraz Ekstraklasa. Zgłosiły się dwa-trzy kluby, wybrałem Lecha, bo to – wiadomo – mistrz Polski, europejskie puchary. W pewnym momencie złapałem jakiś uraz w stopie. Nawet nie wiem dokładnie, skąd się to wzięło, ale chyba ze starcia z Mańkiem Arboledą. Wiadomo, jaki to gość – ściana betonowa. Absolutnie go nie obwiniam, bo to był zwykły pojedynek, ale pamiętam, że mieliśmy wyjeżdżać na Manchester City i na treningu Sławek Peszko mnie zapytał: „Ryba, dlaczego nie uderzasz wolnych? Dawaj, postrzelamy z prostego”. A ja na to, że nie mam siły i słabo się czuję. Złapała mnie angina, pierwszy raz w życiu, nie mam pojęcia skąd. Nie pojechałem na mecz, leżałem z niesamowitą gorączką i jak się budziłem, cały spocony, to miałem jakieś zwidy, widziałem nad sobą ludzi, poważnie! Ale wiesz, jak to było… Puchary, puchary! Del Piero, Silva! Co chwilę przyjeżdżali znajomi, czy to z Warszawy, czy nawet z Sanoka, wyjechał specjalnie na mecz o piątej rano!

Czułeś, że coś cię omija.
Cały czas tak się oszukiwałem. „Ryba, dawaj, ty do tego człowieku dążyłeś, a leżysz w łóżku!”. Poleżałem tydzień na antybiotykach, po czym wróciłem do treningu, mimo że jeszcze ten tydzień powinienem odpoczywać. Nie wytrzymałem ciśnienia. Jeden trening, drugi, nagle schodzę do szatni, staję na środku i zaczyna mi lecieć krew z nosa. Osłabienie organizmu. A później to się ciągnęło… 45 minut meczu było dla mnie jak 42-kilometrowy maraton. Minuta – kilometr. I potem nagle puściło… Zawsze będę miał o to do siebie pretensje i nigdy sobie nie wybaczę, że o siebie nie dbałem.

Uważasz, że ten feralny tydzień to był kluczowy moment i punkt zwrotny w twojej karierze?
Tak, ta choroba. I dziękuję kibicom Lecha, że mimo mojej nieprzydatności, nigdy się ode mnie nie odwrócili. Pozdrawiam Krisa i Adasia, którzy do teraz piszą mi SMS-y: „wszystkiego najlepszego w nowym tygodniu”. Próbuję czasem stawiać siebie w pozycji takiego kibica. Przychodzi gościu do Korony, jest wiecznie kontuzjowany i co ja, jako kibic, mam myśleć? „Weź się chłopie ogarnij. Płacę za bilety, żeby cię oglądać, a ty co? W domu się kurujesz i jeszcze kasę kasujesz?”. Prosta sytuacja. Powinienem dostać zjebę od jednego, drugiego, trzeciego i koniec. A oni: „trzymaj się, wierzymy w ciebie”. To mnie strasznie budowało i bardzo żałuję, że nie mogłem im więcej dać. A w Polonii to się znowu powtórzyło! Przyszedłem, skręcona kostka… Ty, ja nigdy kostki wcześniej nie skręciłem! Pół roku uciekło. I co ja tym ludziom mam dać, no powiedz? Kojarzyli mnie z Korony i z Lecha, bo Kiełb parę razy dobrze kopnął przed siebie, a teraz przychodzi i znowu kontuzjowany. Ale słyszę to, co w Poznaniu: „Jacek, trzymaj się i masz na dworze chodzić w kocu!”. Nie ma takiej typowej złośliwości!

Pamiętam taką sytuację… Przyszedłem do Lecha, jesteśmy po sparingu z Rosenborgiem, schodzę z boiska, patrzę, a tam tłum kibiców. Stoi paru karków, przechodzę kawałek dalej i słyszę: „Jacek!”, „Kiełb!”. Odwracam się, podchodzi do mnie taki gość i mówi: „pamiętaj, w tym klubie nie wystarczy biegać po boisku, tu trzeba zapie… rdzielać, rozumiemy się?”. A ja taki skruszony, bo gościu dwa razy większy, mówię: „pewnie, że tak”. „No!”. Uśmiechnął się i poszedłem dalej. Przekazał, czego ode mnie oczekuje bez złośliwości na zasadzie: „pamiętaj, bo wpierdol”. Takie sytuacje sprawiają, że zawsze będzie mi się chciało grać w piłkę.

Zastanawia mnie, czy takiego podejścia nauczyłeś się w Kielcach, bo nie da się ukryć, że Korona to w naszych warunkach specyficzna drużyna. I druga sprawa – słyszałem głosy, że – abstrahując od umiejętności – gdyby wszyscy podchodzili z takim zaangażowaniem jak koroniarze, to poziom ligi byłby wyższy.
Czasem brakuje mi szatni Korony, naprawdę. Przecież ja przy tej atmosferze byłem gotowy się na łyso zgolić! Trochę się ludzie ze mnie pośmiali, ale nie mam problemu, by czasem zrobić z siebie głupka (śmiech). Determinację wszczepił we mnie ojciec, ale to, co się dzieje w Koronie, to coś nieprawdopodobnego. Im nigdy nie zarzucisz, że nie walczą. Może czasem braknie zdrowia i umiejętności, ale chęci nigdy. Zresztą, wiesz pewnie, jaka jest tam atmosfera…Cały czas oglądam te kulisy, tego się nie da nie oglądać!

Ale z czego to wynika? Przecież ta Korona to w Ekstraklasie wyjątek i idealny dowód na to, że da się zawodnikom wszczepić determinację na dłuższy okres.
Trener. Nie chcę tu nikomu kadzić, bo trener Ojrzyński może i nie jest cudotwórcą, ale jest niesamowitym gościem z mega podejściem do piłkarzy. Ktoś może powie, że Korona to rzeźnicy, ale ten gość potrafił wyciągnąć ze mnie tyle, że ja nawet nie byłem w stanie sobie wyobrazić! Gość jest naprawdę super! Trener potrafi sam się z siebie śmiać i nie kreuje się na guru czy komandosa, który wszystkich rozprowadza i każdy ma chodzić gęsiego w szeregu.

Czego bardziej ci brakuje? Korony ze względu na atmosferę czy Lecha ze względu na niewykorzystaną szansę?
Nie wiem, jak moje losy się potoczą, ale żałuję tego Lecha, bo fajnie byłoby tam jeszcze pograć, a dziś niestety trzeba twardo powiedzieć, że jest to mało realne. Nie będę owijał w bawełnę na zasadzie: „mam nadzieję, że wrócę, ale zobaczymy, jak będzie”. Mówię, jak czuję. Nie kryję, że trochę mi tego brakuje. Te mecze w pucharach… Przecież z Manchesterem poszło mi naprawdę nieźle! Wyszedłem na luzie i grało mi się dobrze. „Dobra, Ryba, co będzie, to będzie”. I pytanie, dlaczego w każdym meczu tak nie wychodzę? Z Manchesterem udaje mi się objeżdżać dwóch i celnie zagrać, a potem wychodzę na Ruch – z całym szacunkiem dla tej drużyny – i o wszystkim zapominam. Dlaczego? Presja kibiców? Gdzie tam, oni nas nieśli niesamowicie, nawet fani Manchesteru bili Wierze brawo za to, jak się bawiła. Ale sam nie rozumiem tych moich wahań formy. Nie traktowałem tego na zasadzie: „o Jezuuu, gram z Manchesterem, a teraz jakiś Ruch… Jaki Ruch?! Taki Ruch, że ma kilkanaście mistrzostw Polski! Do każdego trzeba podchodzić z szacunkiem.

Tak o tym wszystkim opowiadasz, że czuję się, jakbym rozmawiał z 38-latkiem, który właśnie ogłosił zakończenie kariery.
Ja jeszcze w siebie wierzę! (śmiech) Czuję głód piłki, ale teraz po kontuzji trochę spadłem szybkościowo, dynamika uciekła, ale staram się nad tym wszystkim pracować, by znów mieć odejście z piłką, wozić po dwóch-trzech gości i na końcu komuś odegrać. Nie osiągnę takich wyników jak Przybecki – przy nim to ja jestem polonezem! Poważnie, i się nie śmiej, bo tak to wygląda! (śmiech) Ale wierzę, że od przyszłego sezonu powiecie, że wrócił ten Kiełb, którego poznaliśmy wcześniej.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Najnowsze

Niższe ligi

Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów

Szymon Piórek
0
Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów
1 liga

Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Szymon Piórek
0
Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...