Reklama

Emmanuel Sarki – sześć lat kontraktu z Chelsea bez debiutu w pierwszej drużynie

redakcja

Autor:redakcja

14 marca 2013, 23:20 • 8 min czytania 0 komentarzy

Rok 2004, Oslo. Niepozorny murowany dom w spokojnej dzielnicy Bekkestua. Trzy pokoje plus salon z telewizorem i podłączoną konsolą PlayStation. Na samym środku stół bilardowy. To tutaj mieszkają w tym czasie czterej młodzi piłkarze – właściwie: kandydaci na piłkarzy – których norweskie Lyn Oslo, z pomocą agenta Johna Shittu, wypożyczyło z Chelsea. Ezekiel Bala, John Obi Mikel, Chinedu Obasi i Emmanuel Sarki. Rówieśnicy wypatrzeni przez skautów z Londynu podczas młodzieżowych turniejów w Afryce. Tak zaczyna się historia, której przynajmniej część, jedna czwarta całości, kończy się dzisiaj w Krakowie.

Emmanuel Sarki – sześć lat kontraktu z Chelsea bez debiutu w pierwszej drużynie

– Wszyscy dorastaliśmy w Nigerii, graliśmy w reprezentacjach juniorskich i razem wyjechaliśmy do Chelsea. Do 2005 roku nasze kariery układały się podobnie, później każdy poszedł w swoją stronę. Obi Mikel ciągle gra w Anglii, Obasi w Schalke – wspomina ostatni z tego kwartetu. Emmanuel Sarki, który tej zimy podpisał kontrakt z Wisłą. Pytany, dlaczego oni są tam, a on po miesiącach bezrobocia wylądował w Polsce, tylko wzrusza ramionami. Jakie popełnił błędy? Ł»adnych. Może po prostu był słabszy? Nie, sam tego nie przyzna.

Trudno wykluczyć, że jego przygoda z Wisłą skończy się tak samo jak wielu innych obcokrajowców, że będzie to transfer pokroju Romella Quioto albo Andresa Riosa. Przyszedł, zagra w kilku spotkaniach, a latem okaże się, że nikt nie zamierza przedłużać z nim krótkoterminowego kontraktu. Kulawik mówi: „Widać w nim potencjał techniczny, ale ma za sobą długą przerwę i zaległości w treningach”.

Sarki, po tym jak w lipcu minionego roku rozstał się z belgijskim Beveren, przez kilka miesięcy nie mógł znaleźć klubu. Sam mówi, że czuje się jakby wszystko zaczynał na nowo, ale zaraz dodaje, że… jest dumny z tego, co już osiągnął. Mówi: „Przez sześć lat byłem piłkarzem Chelsea. Nie każdy miał okazję tego spróbować”. Niestety nie dodaje już najważniejszego – że nie zagrał w niej ani jednego meczu i tylko przez kilka miesięcy trenował z pierwszą drużyną. Resztę czasu spędził na wypożyczeniach.

Reklama

– Na pierwszym treningu nogi same trzęsły mi się ze strachu. Byłem na tym samym boisku co Drogba, Lampard czy Terry. Mieszkałem w tej samej okolicy co Claude Makelele, umiałem dogadać się z nim po francusku i to on najbardziej próbował mi pomóc. Czasem zabierał mnie na obiady, zapraszał do siebie, a na boisku powtarzał: „Emme, nie patrz na nazwiska, tu wszyscy mają dwie nogi. Jesteśmy tacy sami, więc zamiast się trząść, zacznij wreszcie grać w piłkę”. Przez kilka miesięcy, dzień po dniu, trenowałem z pierwszym zespołem. Pamiętam jak któregoś razu Mourinho powiedział, żebym został z nim trochę dłużej. Chciał, żebyśmy poćwiczyli indywidualnie. Kiedy zeszliśmy z boiska, wziął telefon i zadzwonił do prezesa Petera Kenyona: „słuchaj, ten chłopak zasługuje na więcej niż juniorskie stypendium”. Tak, Mou załatwił mi kontrakt. Kiedy po kilku tygodniach zobaczyłem stan konta, powiedziałem tylko „wow”. Wcale nie były to jakieś wielkie pieniądze, ale dla chłopaka, który przyjechał z Afryki bez grosza: ogromne – opowiada.

Skauci Chelsea wypatrzyli go podczas Młodzieżowych Mistrzostw Afryki i ostatecznie zdecydowali się ściągnąć do siebie razem z trójką innych Nigeryjczyków po Mistrzostwach Świata U-17 w Finlandii.

– Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Od kiedy pamiętam, zawsze pomagał mi ojciec chrzestny. Nazywa się Joseph Dosu i był bramkarzem kadry Nigerii. To z nim rozmawiali ludzie z Chelsea, choć kiedy zadzwonili do niego po raz pierwszy, powiedział: „spokojnie, Emme to duży talent, ale nie rozpraszajmy go przed mistrzostwami. Niech najpierw zagra w Finlandii, później usiądziemy i podejmiemy decyzję”. Dopiero w czasie mistrzostw spotkałem się z nimi osobiście. Oglądali na żywo nasze mecze.

Niedługo po tym Sarki był już w Londynie.

W poniedziałki, środy i piątki łączył treningi z nauką w szkole sportowej. Ćwiczył pięć razy w tygodniu, a w soboty grał mecze w lidze juniorów. Taki stan rzeczy jednak nie potrwał długo. Wszyscy czterej Nigeryjczycy – Obi Mikel, Bala, Obasi i Sarki – zostali wypożyczeni do Ajaksu Cape Town, a zaraz po tym do Lyn Oslo. Norwegowie niczym nie ryzykowali, bo koszty ich utrzymania wzięła na siebie Chelsea na spółkę z agencją menedżerską. Sarki wspomina: – Na początku byliśmy nierozłączni. Bardzo pomagało nam to, że trafiliśmy tak w czwórkę, choć poza treningami i tak prawie nie wychodziliśmy z domu. Najgorsze były przygotowania. Zimą ciągnęły się tygodniami. Nieraz było tak zimno, że musieliśmy trenować w hali.

Nie chce powiedzieć na Lyn złego słowa, choć nie jest dziś tajemnicą, że młodzi Nigeryjczycy mieli kilka gorszych momentów. Pewnego dnia, dziewięć miesiącach od przyjazdu z Anglii, po prostu zniknęli. W ich poszukiwania włączono nawet policję, ale okazało się, że młodzi beztrosko wyjechali na zgrupowanie kadry Nigerii. Tyle że… o dziewięć dni za wcześnie.

Reklama

Jednak najciekawsze i tak miało się dopiero wydarzyć.

– Kiedy staliśmy się pełnoletni, przedstawiciele Chelsea wysłali pismo do Oslo, że powinniśmy wrócić do Anglii i podpisać profesjonalne umowy. Wtedy okazało się, że właściciel Lyn – Morgan Andersen wcale nie chce nas puścić. Powstało ogromne zamieszanie. Przyjechali ludzie z Londynu i mówią: „słuchajcie, wypożyczyliśmy wam czterech piłkarzy. Mieli pomóc waszej drużynie, ale ogrywać się dla nas. Nadszedł czas, żeby wrócili…”. Niestety, nie dla Andersena.

– To niemożliwe. Sarki będzie was teraz kosztował 2 miliony funtów.
– Jakie dwa miliony? Płaciliśmy za ich utrzymanie, to nasi piłkarze – protestowali.

– Okazało się, że właściciel sfałszował nasze podpisy pod umowami, których nie widzieliśmy nawet na oczy. Chciał udowodnić, że jesteśmy jego zawodnikami i zrobić interes na Johnie Obi Mikelu, samemu sprzedać go Manchesterowi United – Sarki zaczyna się emocjonować, wspominając tamtą historię.

Sam Obi Mikel chciał zresztą transferu. Pojawił się nawet na konferencji prasowej, a informacja o świeżym zakupie pojawiła się na oficjalnej stronie „Czerwonych Diabłów”. W tym momencie zaczęła się wojna między prawnikami obu klubów. Sarki i Bala wrócili do Londynu. Mieli zagrać w kadrze Nigerii na Mistrzostwa Świata U-20, ale kiedy nie znaleźli się w grupie 21 powołanych, Norwegowie złożyli do FIFA wniosek, że żądają powrotu swoich piłkarzy. Po wielu nerwowych tygodniach sprawa ostatecznie rozstrzygnęła się na korzyść Chelsea, a Morgan Andersen został skazany prawomocnym wyrokiem sądowym.

Sarki znowu był w Anglii, niezmiennie bez szans na grę w pierwszej drużynie. Czekały go kolejne wypożyczenia, bo jako się okazało, Chelsea jeszcze długo nie zamierzała skreślić go definitywnie.

– Mój najlepszy okres to sezon spędzony w Izraelu – uważa. – Trenerem Aszdod był John Gregory, który kilka lat wcześniej prowadził Aston Villę. Twierdził, że pamięta mnie z meczów rezerw. Świetnie się dogadywaliśmy, grałem praktycznie w każdym spotkaniu i chętnie zostałbym tam na dłużej, ale akurat kończyła mi się umowa z Chelsea i po sezonie musiałem wrócić do Anglii. Przyleciałem do Londynu, usiedliśmy przy stole i… To był koniec. Rozstaliśmy się w zgodzie. Klub miał na różnych wypożyczeniach prawie 20 piłkarzy i w końcu musiał podjąć decyzję, kto dalej zostaje, a kto odchodzi.

Wrócił do Belgii, do której już wcześniej był wypożyczany – w sumie przez okres trzech i pół roku. Mówi, że chciał znaleźć stabilizację i o ile piłkarsko ciągle niczego wielkiego nie potrafił osiągnąć, o tyle osiągnął przynajmniej stabilizację życiową. Kupił dom, poznał żonę. Sam opowiada, nawet nie czekając na jakiekolwiek pytanie: – Wychodziłem ze sklepu jubilerskiego przy dworcu, kiedy podeszła do mnie kobieta…

– Mógłbyś mi pomóc? – zapytała.
– W czym miałbym ci pomóc? Przecież ja cię w ogóle nie znam.
– Chcę wrócić do Amsterdamu, ale zgubiłam bagaż. Pieniądze, dokumenty, nie mam niczego.
– Czego potrzebujesz? – pytam ją na odczepnego.
– Pożycz mi 40 euro i zapisz swój adres.

– Na początku pomyślałem, że jest… prostytutką, ale nie chciała się ode mnie odczepić, więc mówię: „dobra, pożyczę, ale chcę widzieć jak kupujesz ten cholerny bilet”. Chwilę później wsiadła do pociągu i odjechała. Po paru dniach oddała pieniądze. Zamieniliśmy kilka zdań przez telefon. Niedługo po tym graliśmy w Amsterdamie mecz towarzyski z Ajaksem. Miałem zapisany jej numer, więc znów zadzwoniłem i zapytałem czy możemy się spotkać. Przyszła. Okazało się nawet, że mieszka niedaleko stadionu… Niedawno urodziło nam się pierwsze dziecko. Mamy wspólne mieszkanie, od czterech lat nie byłem w Nigerii – puentuje.

Z samym jego transferem do Wisły wiąże się równie niebanalna historia.

Mówi dalej: – W Beveren wszystko szło bardzo dobrze. Kiedy awansowaliśmy do pierwszej ligi, usiedliśmy z prezesami, żeby uzgodnić warunki nowego kontraktu, ale niestety zaproponowali mi fatalne pieniądze. Powiedziałem mojemu menedżerowi: „słuchaj, nie będę tutaj szczęśliwy. Pakuję walizki i wyjeżdżamy”. Jak widać, w Beveren nie był aż tak ceniony, jak sam przekonuje i nie „wszystko szło bardzo dobrze”. Właściwie zagrał tam tylko w dziesięciu spotkaniach, choć sam tłumaczy to kontuzjami. Po odejściu, agent długo nie mógł znaleźć mu nowego klubu. Tak długo, że Sarki w końcu wypowiedział mu menedżerską umowę i w międzyczasie przez kilka miesięcy trenował z klubem trzeciej ligi holenderskiej, której trenerem był jego znajomy. Aż tu nagle pewnego dnia zadzwonił jego brat…

– Słuchaj, pamiętasz Ibrahima Sundaya?
– Tego Sundaya? Cholera, nie widziałem faceta od wieków – relacjonuje Sarki.

– Śmieszna historia, bo znamy się jeszcze z dzieciństwa, w Nigerii dorastaliśmy w tej samej okolicy. Był dużo starszy ode mnie, więc kumplował się raczej z moim bratem. Ja go ledwie pamiętałem, ale tak – to on wszystko zaaranżował, załatwił kontakt do ludzi z klubu i dzięki temu jestem teraz w Wiśle. Wcześniej negocjowałem też z Broendby Kopenhaga, ale nie dogadaliśmy się w sprawie finansów – przekonuje. – Oczywiście Wisła też nie mogła zaproponować mi dużo, wiem w jakiej jest sytuacji, ale w końcu spotkaliśmy się w połowie drogi. O polskiej lidze nie słyszałem zupełnie niczego, ale zależało mi na powrocie do piłki. Nie mogę powiedzieć, że będę najlepszym zawodnikiem w drużynie, że będę jej ratował życie, ale znam swoje mocne strony. Jestem szybki, potrafię podać. Powinniśmy strzelać więcej goli, dlatego moją rolą będzie przede wszystkim dawać asysty – mówi z pełnym przekonaniem, choć na razie z powodu problemów wizowych stracił trzy pierwsze mecze, a w dwóch kolejnych wchodził dopiero po przerwie.

Byle tylko na koniec nie okazało się, że z dobrze zapowiadającego się kiedyś piłkarza, została już tylko koszulka z nazwiskiem i barwna historia. Na dziś trudno tę wersję wykluczyć.

PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Niemcy

Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Szymon Piórek
0
Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Komentarze

0 komentarzy

Loading...