Reklama

„Niektórzy zarabiają po 900 zł. Stypendia. Tego nawet nie można nazwać pensją”

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2012, 01:52 • 14 min czytania 0 komentarzy

O treningach bez śniadania. Grze bez napastnika. Bułce z salcesonem na godzinę przed meczem. O spaniu w kurtkach bez ogrzewania i rozliczaniu trenera z braku wyników. Przede wszystkim jednak o biedzie i braku pieniędzy (brak, to słowo powtarza się tu ciągle) – problemach, które w Bytomiu się nie kończą – rozmawialiśmy z trenerem Polonii, wieloletnim zawodnikiem tego klubu, Jackiem Trzeciakiem. Zapraszamy.
Po obejrzeniu kilku meczów Polonii w tym sezonie przypomina się niestety jeden cytat z Oresta Lenczyka: „95 deko ambicji i 5 deko umiejętności”. Dla tych chłopaków, których ściągnęliście w przerwie letniej, pierwsza liga to po prostu za wysokie progi.
– I ja nie będę tego ukrywał. To są młodzi chłopcy, dla których wyjście w pierwszym składzie i zagranie dwóch, trzech solidnych meczów z rzędu jest wręcz niemożliwe. Są sukcesywnie wprowadzani, ale zostali wrzuceni na bardzo głęboką wodę i ciężko od nich wymagać kwadratowych jaj. Potrzebują czasu, którego my niestety nie mamy.

„Niektórzy zarabiają po 900 zł. Stypendia. Tego nawet nie można nazwać pensją”

Na samym początku samodzielnej pracy jako trener Polonii powiedział pan: „jeśli nie będzie wyników, ani postępu w grze, trzeba będzie zamknąć drzwi i zgasić światło”. Czy to nie jest przypadkiem ten moment? 14 meczów bez zwycięstwa…
– Oczywiście, nasze wyniki są zupełnie inne niż zakładaliśmy. I nie jest to wina tylko tych chłopaków. Ja też biję się w pierś, biorę odpowiedzialność. Być może jako trener popełniłem swoje błędy. Wszyscy przegrywamy – taką mam zasadę. Nie zamierzam bronić tylko własnego tyłka. Do swoich chłopaków mam tylko jedno zastrzeżenie. Mogą być w słabszej dyspozycji fizycznej, mogą być gorsi piłkarsko, ale te słabości nie zwalniają ich od myślenia. A tego zabrakło – na przykład – w przedostatnim meczu z Wartą Poznań.

Były prezes Polonii, Damian Bartyla został niedawno wybrany prezydentem Bytomia. Czy to oznacza, że jest dla klubu jakaś nadzieja? Jakieś widoki na zastrzyk gotówki?
– Prezes Bartyla jest ojcem tego klubu. To jest człowiek, który go stworzył w takim kształcie i dzięki któremu awansowaliśmy do ekstraklasy. Ale jako prezydent został zaprzysiężony dopiero parę dni temu. Trudno oczekiwać, że w ciągu kilku tygodni Polonia zacznie stabilnie funkcjonować. Nie ma takiej możliwości. Mam nadzieję, że wszystkie zaległości będą powolutku spłacane. Na razie pozostaje nam być dobrej myśli.

Spłynęła na razie pierwsza transza pomocy. Na co poszły te pieniądze?
– Dostaliśmy po siedemdziesiąt, osiemdziesiąt procent lipcowej pensji. Niektórzy dostali całość. Mamy zapewnienie, że już w następnym tygodniu będą kolejne zaległe wypłaty – teraz za sierpień. Pan Bartyla spotkał się z zawodnikami, ale jak już powiedziałem – to nie będzie, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Nie dojdziemy do poziomu chociażby Cracovii, w której na dziś niczego nie brakuje.

Rozmawiałem z kilkoma byłymi zawodnikami Polonii, choćby Mateuszem Ł»ytko. Oni zawsze bardzo sobie bardzo chwalili atmosferę w Bytomiu. Natomiast to, co było dla nich najtrudniejsze to ciągłe obietnice – „w przyszłym tygodniu”, które nic nie znaczyły. Podpisaliście z zawodnikami bardzo niskie kontrakty, a one i tak nie są realizowane.
– Atmosfera zawsze jest wtedy, gdy nie ma pieniędzy. Bieda buduje i jednoczy. Wszyscy wiemy, że ta sytuacja ciągnie się za Polonią od lat. Klub zaproponował teraz bardzo niskie zarobki, bo chce przede wszystkim wyprostować dawne długi, wyprowadzić stare sprawy na zero. Niestety, w międzyczasie coś chyba przeoczono, bo nawet te niewysokie pensje zostały zablokowane i z nich też mamy dzisiaj zaległości.

Reklama

Jest pan w tym klubie od ośmiu lat i cały czas boryka się z tymi samymi problemami. Czy na to da się w jakiś sposób uodpornić? Jakkolwiek głupio to brzmi – przyzwyczaić?
– Proszę mi powiedzieć, czy można się przyzwyczaić do złego? Nie do końca. Oczywiście, że na wiele spraw patrzę już z trochę innej strony. Tyle przeżyłem w tym klubie, że pewne rzeczy mnie już nie dziwią. Ale też muszę powiedzieć, że odkąd jestem w Polonii, żaden zawodnik, który miał zapewnione pieniądze w kontrakcie, nie został przez klub – mówiąc brzydko – wydymany. Prędzej czy później wszystko jest im wypłacane.

Image and video hosting by TinyPic

Słuchając pana wypowiedzi, mam wrażenie, że u pana zawodników jest problem z profesjonalnym podejściem do piłki. Ł»e wielu rzeczy muszą się jeszcze nauczyć.
– Podam przykład. Jeżeli jesteśmy na zgrupowaniu, jemy śniadanie i ci młodzi zawodnicy mają nałożone na talerzach po sześć parówek z keczupem, musztardą plus ogórki konserwowe, to chyba nie jest profesjonalne. Zgodzimy się, prawda? A taka sytuacja mi się przydarzyła. Kiedy to zobaczyłem, wpadłem w furię. Myślę sobie – to jakiś matrix, to się po prostu nie dzieje. Ale po chwili zdałem sobie sprawę, że ci chłopcy po prostu nie wiedzą, że tak nie można robić. Bo i skąd oni mają to wiedzieć? To jest świetny przykład na to, że z wieloma elementarnymi sprawami musimy zaczynać od podstaw.

Innym razem – mamy w szatni odprawę przed meczem, jest piętnaście minut do wyjścia na rozgrzewkę. Ja patrzę, a tu jeden chłopaczek wyciąga śniadanie i… wpierdziela bułę z salcesonem. Niewiarygodne! Tu trzeba być i trzeba to przeżyć, naprawdę.

Czyli pan pracuje trochę jak w szkółce piłkarskiej. Tylko, niestety, to jest pierwsza liga.
– Dokładnie. Któregoś dnia wychodzimy na trening. Wszystko przygotowane i nagle pytanie – gdzie są piłki? Chłopcy zapomnieli i nie wzięli. Mówię im: „to tak, jakbyś poszedł na kolację z dziewczyną i nie wziął ze sobą portfela”. Opowiadam to wszystko, bo chcę pokazać, że oni być może w swoich grupach wiekowych byli gwiazdami, ale weszli w tak inne realia, że teraz potrzebują kilku, kilkunastu miesięcy, by się tego nauczyć.

No, to powoli szykujcie się na drugą ligę…
– Przychodzę kiedyś przed treningiem do szatni. Patrzę. Nie ma jednego zawodnika.
– Gdzie on jest? Co się stało? – pytam.
– Aa, dzwonił do mnie, powiedział, że dziś się spóźni – mówi mi któryś z zawodników.
– Jak to, do ciebie dzwonił? Czemu nie zadzwonił do trenera, kierownika?
– A po co miał do trenera? Przecież do mnie zadzwoniłâ€¦

Reklama

Nagle tamten przychodzi. „No, trenerze, jestem. Dzwoniłem do kolegi, że się spóźnię”. Myślę sobie – to nie dzieje się naprawdę. Nie wiedziałem w pierwszej chwili, czy krzyczeć, czy się wściekać, czy się po prostu uśmiechnąć, wziąć chłopaka i go na spokojnie uświadomić. Po pierwszym takim wyskoku zrozumiałem, że wszystko musimy zacząć od nowa. Powiedziałem, że przyjdzie pan, który przekaże im podstawowe sprawy żywieniowe. Wiele rzeczy sam tłumaczę. No i dałem specjalny przykaz grupie starszych zawodników, żeby pilnowali, co się dzieje w szatni. Niestety, muszą pomóc.

Jak pan się poczuł, kiedy Marek Chojnacki na konferencji po meczu powiedział do pana, że współczuje, że musicie współpracować z takim materiałem ludzkim?
– Nie chciałbym zaczynać swojej pracy trenerskiej od tak jednoznacznych stwierdzeń. Trener Chojnacki jest doświadczonym szkoleniowcem. Pracuje w tym zawodzie od wielu, wielu lat i na zdecydowanie więcej może sobie pozwolić. Wstrzymałem się, wolałem nie ciągnąć tematu. Praca w Polonii jest dla mnie świetnym doświadczeniem, a przyjmując ją, zdawałem sobie sprawę z sytuacji. Nie jestem jakimś głąbem kapuścianym, który przyjął posadę pierwszego trenera i myślał, że zmieni wszystko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wiedziałem, co biorę.

A może lepiej było jednak zostać z tą Polonią tam, gdzie miała grać przed wycofaniem Radzionkowa – w drugiej lidze? Zamiast dalej się zadłużać, będąc skazanym na baty.
– Biorąc pod uwagę wyjazdy, jakie nas czekały w drugiej lidze, nie wiem czy nasz budżet nie ucierpiałby bardziej niż obecnie. Natomiast same pensje… To jest właśnie druga liga. Niektórzy chłopcy z podstawowego składu zarabiają po dziewięćset złotych. To są stypendia. Nawet nie można tego nazwać pensją. Co, mieliśmy zrezygnować? Dostaliśmy szansę gry w pierwszej lidze i trzeba było chociaż spróbować.

Powoli kończąc temat pieniędzy – Kamil Białkowski ostatnio wprost powiedział w mediach, że przyszedł na trening nawet bez śniadania. Zresztą, nie on jeden. Podobno sam pan wyciągnął parę złotych, żeby mogli kupić jakiś jogurt i parę bułek.
– Nie chcę o tym mówić. Nieważne, czy tak zrobiłem, czy nie zrobiłem. To, co mnie najbardziej zasmuciło to, że ta historia odbiła się w mediach takim negatywnym echem. Ludzie zaczęli mówić, że zawodnicy zarabiają dobre pieniądze. Gdyby nie pili, gdyby nie imprezowali, mogliby sobie coś odłożyć i mieliby z czego żyć. To jest naprawdę śmieszne i niewiarygodne. Zarabiamy tyle, że wystarcza od pierwszego do pierwszego – na przeżycie. Nic więcej. Chciałbym to podkreślić. Niektórzy chłopcy śpią w mieszkaniach w kurtkach, żeby tylko zaoszczędzić na ogrzewaniu. Takie rzeczy tu się dzieją.

Jak pan, jako trener, próbuje trafić do zawodników mających na co dzień tak elementarne problemy? Kiedy wiadomo, że nie tylko piłka siedzi im w głowach.
– Przyjąłem sobie prostą zasadę. Przed treningiem, po treningu – próbujemy robić atmosferę na zasadzie żartów, kawałów, jakichś anegdot. Natomiast wychodząc na boisko jest pełna mobilizacja. Nie chcę widzieć śmiechów, chichów. Nie chcę słyszeć rozmów na temat pieniędzy – w tym momencie mnie to nie interesuje. Jakiekolwiek animozje względem klubu schodzą na bok. Na treningach jestem wręcz brutalny, ale trudno. Jest praca do wykonania. Po zajęciach mogą dalej walczyć o swoje.

Nie ma pan wrażenia, że cała ta wasza liga jest wywrócona do góry nogami?
– Zgadza się. Zresztą, także patrząc na wyniki. Niczego nie da się przewidzieć.

Poza wynikami Polonii…
– To się zmieni. Polonia odzyska swój prestiż. Dajmy jej tylko jeszcze trochę czasu.

Marka Bytomia, ta pozostałość z czasów ekstraklasy, jeszcze działa na piłkarzy? Mówię oczywiście o tych z niższych lig, którzy chcą się wypromować, mają o co walczyć.
– Mamy z tym coraz większy problem. Bo jeśli ja rozmawiam z zawodnikiem, chcę mu dać szansę w wyższej lidze, przed kamerami, gdzie ktoś mógłby go zobaczyć, a on mówi „nie”, to chyba coś to znaczy. Medialne doniesienia o nas mocno uderzają w prestiż klubu.

Tylko pan zostaje od ośmiu lat na swoim miejscu. Jest nawet taki klip hip-hopowy, a w nim cytat: „szacunek dla Trzeciaka, że przez te wszystkie lata nasz klimat podłapał”.
– Ja już jestem swój. Mieszkam w Bytomiu. Klimat mi odpowiada. Sytuacja ciężka, bo ciężka, ale też ją akceptuję. Nie wypiąłbym się na ten klub, choć wiadomo, że jako trener, może być różnie. Nie jestem Alexem Fergusonem i nigdy nim nie będę. Może przyjść taki moment, że będzie trzeba sobie gdzieś indziej szukać miejsca. Zobaczymy. Na razie bardzo dobrze czuję się w trenerce. Już jako piłkarz, przez kilka ostatnich lat, dokładnie przyglądałem się jak pracują inni. Analizowałem, notowałem. Zeszyt A4, dwieście kartek, mam już dawno zapisany. Cały czas jestem też w kontakcie z kilkoma bardziej doświadczonymi szkoleniowcami. Praktycznie codziennie rozmawiamy…

I co oni mówią o Polonii? Tu już nie ma co grać, tu trzeba dzwonić?
Czasem dostaję telefon…
– Jacek, widziałem mecz. Coś trzeba zmienić. Może tego zawodnika odsuń, zastąp innym.
– Ale ja już nawet nie mam kim. Widziałeś wszystko, co mam…
– No, ale przecież nowego zawodnika wprowadź.
– Nie mam.
– Jak nie masz?
– No, nie mam.
– Ahaa, no to wiesz co? Ty zadzwoń za tydzień. (śmiech).

Uda się zimą poprawić sytuację kadrową?
– Kilka dni temu dałem dyrektorowi listę zawodników. Najpierw ma ich obejrzeć, później z nimi rozmawiać. Na razie stoimy finansowo w martwym punkcie. Mamy przygotowany plan A i plan B. Na przykład, dwie wersje w zależności od tego, czy uda nam się wyjechać na obóz, czy będziemy trenować w Bytomiu. Tak samo z piłkarzami. Lista tych, którymi będziemy mogli się zainteresować przy powiększonym budżecie i lista tych, którzy mogą przyjść przy obecnym. Musimy być cały czas przygotowani na dwa warianty.

Rozmawiamy w miejscu (ciasny pokoik na stadionie Polonii), które idealnie pokazuje, że czas w Bytomiu się zatrzymał długie lata temu. Nawet podłoga w budynku klubowym ciągle tak samo krzywa, jak kiedyś.
– Nie mogę się z tym do końca zgodzić, bo świetnie pamiętam czasy, kiedy tu w Bytomiu po prostu nic nie było. Dziś mamy boisko z podgrzewaną płytą, oświetlenie. Nawet żagiel zwany zadaszeniem, który chroni wprawdzie tylko górne rzędy – bo pozostałym albo wali deszczem w nogi, albo w plecy – ale coś tu się jednak udało zbudować. To miasto było przez wiele lat sportowo zapomniane. Potem nagle coś się ruszyło i wierzę, że pomimo zawirowań ciągle idziemy do przodu.

No, tylko z tą podłogą ma pan rację. Ostatnio jednego chłopaczka zatrzymał dziennikarz w korytarzu. Rozmawiają. Potem nagle patrzy, rozgląda się – przyniósł ze sobą piłkę. Ktoś ukradł piłkę. Leżała przecież zaraz koło jego nogi. Co się okazało? Dzięki tej podłodze sama wyszła z budynku…

Image and video hosting by TinyPic

O tym właśnie mówię. Trudno tu utrzymać równowagę. A pan, mimo to, narzeka podobno że, decyzja o zakończeniu kariery piłkarza przyszła zbyt szybko.
– Dobrze się czułem. Fizycznie, jak na swoje 38-lat na karku, byłem bez zarzutu. Grać w piłkę za bardzo nie umiałem. Bo w piłkę to grał Boniek albo teraz Lewandowski. Ja najwyżej kopałem, próbując przy tym zarobić trochę na życie. Ale do końca nikt nie mógł mi zarzucić, że nie zostawiałem serducha na boisku.

Pojawił się za to inny zarzut. Prokuratorski z Wrocławia.
– Sprawa na dziś wygląda tak – złożyłem zeznania. Byłem przesłuchiwany jako ten, który brał udział w korupcji, chociaż okazało się, że ani nie wziąłem, ani nie dzieliłem, ani nie negocjowałem. Ani nawet w meczu, o który tam chodziło, też nie grałem. Prokurator powiedział, że jestem oskarżony o pomoc w przestępstwie, polegającą na przekazaniu numeru telefonu. Rzeczywiście, przyznaję się – przekazałem ten telefon.

Wiedział pan w jakim celu.
– Nie wiedziałem i tak też zeznałem w prokuraturze. Ktoś chciał numer telefonu, to podałem. Nie brałem udziału w tym meczu. Siedziałem na trybunach z żoną i z dzieckiem. Najśmieszniejsze jest to, że po złożeniu zeznań, nie miałem pojęcia o żadnych zarzutach. Nie musiałem wpłacać żadnej kaucji, spokojnie pojechałem do domu. Dopiero następnego dnia rozpętała się burza. Byłem w szoku. Dzwonię do prokuratora i mówię:
– Przecież to jakaś pomyłka. Ja nie mam żadnych zarzutów.
– Owszem, ma pan. Pomoc w przestępstwie.
– Jaka pomoc? Na czym to polega?
– Przekazał pan numer telefonu?
– No, przekazałem. Ale nie wiedziałem nic o sprawie
– Aaa, musiał pan wiedzieć…

Tyle było rozmowy.

Tak czy inaczej, CBA do drzwi zapukało…
– Śmieszna sytuacja. Byłem akurat poza domem. Nagle ktoś do mnie dzwoni, mówi „niech pan zaczeka”. Ja na to: „Po co mam czekać? Przecież mogę sam pojechać i złożyć te zeznania”. Okazało się, że pojechali po mnie do zupełnie innego mieszkania.

No dobra, ale co dalej teraz z tą sprawą?
– Idę do sądu i będę chciał się oczyścić. Bronię prawdy. Zaproponowano mi najniższy wymiar. Ale, panie, ja przecież w tym momencie będę karany. Nieważne, czy to będą trzy miesiące zawieszenia, czy ile. A za co mam być karany? Włożyli mnie do jednego wora, zrobili ze mnie przestępcę, choć mam jeden zarzut, polegający na przekazaniu numeru telefonu w sprawie, o której nie wiedziałem. Ktoś powiedział, że niby brałem udział w zrzutce. Dobra, w klubie może się nie przelewało, ale chłopaki akurat pojechali na mecz busem na dwanaście osób. Choćbym chciał, to bym się tam nie zmieścił.

Pan przez całą karierę grał w klubach, w których się nie przelewało.
– Nigdy nie bałem się pracować w miejscach trudnych. Oddawałem, ile mogłem. Cieszyłem się grą. Dopiero na koniec, kiedy wracałem do domu, dostawałem po głowie od żony, że pieniędzy nie przynoszę. A mnie stłuc przecież nie trudno, przy sześćdziesięciu kilogramach wagi (śmiech).

Kiedyś pan nawet wakacje przerwał, gdy Bytom nie dostał licencji.
– Byłem akurat u rodziny w Monachium i tylko wisiałem na słuchawce. W końcu powiedziałem żonie, że musimy wracać, bo człowiek więcej straci na telefony, dzwoniąc i pytając, co się dzieje. Do dzisiaj mi to wypomina. Przez tydzień byłem odstawiony…

Inna sprawa, że pan będąc w wieku tych chłopaków, których dzisiaj trenuje w pierwszej lidze, grał jeszcze w lokalnym LKS-ie, bez widoków na poważniejszą karierę.
– Najpierw musiałem przejść przez dwadzieścia miesięcy służby wojskowej. Bez żadnej ulgi, pół roku bez wizyty w domu. Zresztą, ja wtedy nawet nie myślałem, że kiedyś mógłbym na poważnie kopać piłkę. Miałem fajną pracę w magazynie. Jak jeździli po mnie z jakichś wyższych lig, to zwykle uciekałem. Nie chciałem nigdzie grać. Wystarczało mi to, co miałem. Dopiero dyrektor, u którego pracowałem powiedział mi: „chłopie, albo idziesz grać, albo dam ci taką pracę, że będziesz żałował do końca życia”. Poszedłem, spróbowałem, zostałem ważnym zawodnikiem i to już jakoś poszło.

A do którego to klubu musiał pan dojeżdżać maluchem… 160 kilometrów?
– Do Radzionkowa. Mieszkałem w Raciborzu. Ł»ona była w ciąży, nie chciałem zmieniać miejsca zamieszkania. Od tego malucha to mi chyba jeszcze do dzisiaj w uszach huczy.

Obawia się pan, że niedługo może przyjść ten moment, w którym – bez względu na trudną sytuację – działacze rozliczą Jacka Trzeciaka z beznadziejnych wyników?
– Nie tłumaczę się sytuacją i tym, jaki mam materiał. Trener musi być rozliczany. Podchodzę do tego uczciwie. Nie mogę tłumaczyć się tym, że nie mam w kadrze ani jednego zdrowego napastnika. Nie. Po prostu, muszę sobie radzić. Jeśli działacze uznają, że jestem słabym trenerem, że sobie nie poradziłem, proszę bardzo. Zwolnią mnie.

Rozmawiał M

Najnowsze

Inne kraje

Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Damian Popilowski
1
Świetna dyspozycja Michała Skórasia. Polak trafił do siatki w starciu z Genk [WIDEO]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...